GRAY
Gray
zakopał zwłoki kotka i posypał wierzch kopca nasionkami jakiś kwiatów.
Westchnął ciężko, trochę ze zmęczenia fizycznego, trochę z psychicznego. Czarne
chmury zawisły nad Magnolią, a cień ciężkich, mrocznych nocy zbliżał się wraz z
pierwszymi przymrozkami, które zapowiadali w radiu. Już czuł nadchodzące zimno.
Kiedy w październiku nakładał rękawiczki? Jeszcze w tamtym roku do listopada
chodził w krótkim rękawku, a teraz Erza już truła mu dupę, gdy nie chciał
założyć cieplejszej bluzy. Och, jak nienawidził zbyt wielu warstw ubioru. Ale z
Erzą się nie dyskutowało.
Przykucnął
nad grobem Szczęściarza i pomodlił się cicho. To tylko zwierzę, powtarzał sobie w myślach, ale nic nie było
wstanie go do tego przekonać. Szczęściarz był kimś więcej niż tylko pupilkiem,
już dawno stał się członkiem rodziny, którego kochali całym sercem, a
szczególnie Natsu. Twierdził, że Szczęściarz przynosi mu prawdziwe szczęście i
że znalazł je, gdy znalazł kociaka. Wspominał również o dawnym koledze, którego
poznał jeszcze Crocus, krótko po śmierci matki. Wszyscy nazywali go Happy, jako
że uwielbiał przebierać się za klauna i odwiedzać oddział dziecięcy w szpitalu.
Nigdy nie brał za to pieniędzy, nigdy się nie skarżył, choć był podobno biedny
jak mysz kościelna. Naprawił dla Natsu szalik, jedyny prezent, który miał po
ojcu. Porozmawiał z nim, kiedy został na świecie sam, ale potem wrócił do
Magnolii po zemstę i już od tamtej pory się nie widzieli.
Gray
wrócił do środka. W kawiarni wrzało od klientów. W te chłodne dni wiele osób
kochało wstępować do nich na słynną alkoholową kawę, która rozgrzewała w moment
schłodzone ciało, a na dodatek smakowała wybornie. Nie zamierzał jednak
uczestniczyć w tym zgromadzeniu. Dzisiaj wolał sobie zrobić wolne.
Wrócił
na górę. Włożył do mikrofali jakieś gołąbki i na szybko je odgrzał. Posypał
wierzch trochę solą i zamknął się w salonie, w ciszy i spokoju, a przynajmniej
taką miał nadzieję. Niestety chwilę później, dosłownie po tym, jak rozsiadł się
wygodnie, do środka weszła Erza. Oczy miała czerwone, pewnie płakała całą noc.
Znowu.
—
Gołąbki? — spytała.
—
Gołąbki — odpowiedział. — Zakopałem Szczęściarza.
—
Wiem, dziękuję. Natsu nie dałby rady. Ja też nie. W ogóle Natsu jest załamany.
Chciał tylko pomóc Lucy, nawet zadzwonił do jej matki. Jestem z niego dumna,
ale… ale nadal mam wrażenie, że…
—…
nie tak to powinno wyglądać? — upewnił się.
—
Dokładnie. No kurcze, atak w biały dzień? Strzelanie w centrum? Na starówce?
Morderstwo? To jest chore.
—
Dokładnie i co z tego? Czy coś na to możemy poradzić? — Wzruszył ramionami. —
Jasne, że nie. Będziemy żyć sobie dalej, aż…
—…
nas się pozbędą? — tym razem Erza za niego dokończyła.
—
Dokładnie — wymruczał. — Dlatego jem gołąbki. Jeśli to mój ostatni posiłek, to
warto, żebym go zjadł.
—
Nawet tak nie żartuj. — Trzepnęła Graya od tyłu w głowę. — Jeszcze to
przyniesie nieszczęście.
—
Tak, jeszcze żeby słowa kiedyś komuś zaszkodziły. Na pewno od tego coś mi się
stanie. — Wsunął do buzi kolejny kawałek gołąbka. — Nie pracujesz dzisiaj?
—
Nie mam sił — powiedziała słabym głosem.
Erza
nalała do szklanki wody, prosto z kranu i wyciągnęła z pojemniczka na
codziennie lekarstwa dwie tabletki. Połknęła je na raz, a potem popiła wodą.
Skrzywiła się, gdy w końcu przeszły jej przez gardło. Potem usiadła,
przytrzymując się za głowę, jakby bolała ją od dłuższego czasu, co zresztą nie
zdziwiłoby Graya.
Odłożył
talerz i stanął za fotelem, na którym siedziała Erza. Włożył rękę w suche
włosy, powoli masując głowę Erzę. Uśmiechnęła się z zadowolenia, a ten uśmiech
był wszystkim, czego Gray potrzebował w nagrodę za dobry uczynek.
—
Jestem zmęczona — przyznała w końcu. — Myślałam, że dam sobie radę, ale chyba
nie. To był zły miesiąc, nie mamy więcej pieniędzy. Dodatkowo wszystko po kolei
się chrzani.
—
Jak bardzo nie mamy pieniędzy? — spytał wprost Gray.
—
Brakuje nam na spłatę części długu — wyznała szybko, nie dając ani sobie, ani
Grayowi przygotować się na odpowiedź.
Gray
odsunął się chwiejnym krokiem, wzrokiem błądząc po całym pokoju. Zrobiło mu się
duszno, jakby ktoś nagle zamknął go w ciasnym, ciemnym pomieszczeniu i tam
zostawił. Podbiegł do okna i otworzył je na szerz, chwytając wdech chłodnego
powietrza, które w tym momencie było dla niego jedynym ratunkiem. Inaczej
zemdlałby, udusił się. Z trudem utrzymywał się na słabych nogach, a żółć prawie
już podeszła mu do gardła.
Obejrzał
się przez ramię. Erza siedziała, przy okazji zajadając się gołąbkami, ostatnim
posiłkiem, z którego jeszcze chwilę temu raczył sobie żartować. Teraz wszystko
się skomplikowało. Nie dadzą rady, skoro Erza wydała ten a nie inny werdykt.
Nie uda im się przetrwać do kolejnego miesiąca.
—
Może zadzwonimy do Lucy? — zaproponowała Erza.
—
Lu… — zaczął, odruchowo chcąc odtrącić pomysł, ale wtedy pomyślał, że to
faktycznie ich jedyna szansa. — Pogadam z nią.
Erza
zmarszczyła czoło ze zdziwienia.
—
Co?! — krzyknęła. — Nie, nie, nie i jeszcze raz nie, ja to zrobię. Ja jestem
odpowiedzialna za tę rodzinę.
—
Tak, to cudownie, ale padasz ze zmęczenia, a ja nie mam zamiaru patrzeć jak
doprowadzasz się do granic możliwości. Erza… — położył dłoń na ramieniu
dziewczyny — za dużo na siebie wzięłaś.
—
A kto inny weźmie?! — żachnęła się. — Tylko ja tu nie mam z kimś problemów.
—
Erza… A Jellal?
Wzdrygnęła
się za dźwięk tego imienia. Zmieszana odwróciła wzrok od Graya, uczepiając się
telewizora, na którym leciały póki co same reklamy. Wyłączył telewizor, aby nie
pozwolić Erzie uciec od odpowiedzi.
—
Nie dajesz już rady — powtórzył jej, tym razem bardziej stanowczo.
—
Nie daję rady — przyznała, ku zaskoczeniu chłopaka. — Oczywiście, że nie daję,
ale kto inny da.
—
Porozmawiam z Lucy — zapewnił ją. — Pewnie zaraz kończy lekcje. Przy okazji
skoczę po Lisannę. Przypilnuję ją — mówił po kolei, aby w końcu ją przekonać.
Erza
nie wydawała się jednak zadowolona z pomysłu. Burknęła coś pod nosem, a potem
oddała Grayowi kluczyki do samochodu. Zadowolony podrzucił je do góry, złapał i
poleciał do samochodu. Zaparkowali tym razem przy samej kawiarni, więc wyskoczył
w samej bluzie, nie martwiąc się o kurtkę. Wskoczył do samochodu i od razu
włączył grzanie, choć w środku i tak było zimniej niż powinno. Rozejrzał się po
oknach, zauważył, że prawe z tyłu jest lekko uchyliło. Zmarszczył czoło i
wysyczał zajadle:
—
Mirajane.
Zawsze
jej było gorąco, nawet gdy powinno być zimno.
Odpalił
silnik i szybko przymknął okno. Od razy zrobiło się cieplej. Poprawił fotel,
oczywiście, że Erza uwielbiała jeździć niemal na płasko. Gray zdecydowanie
preferował, gdy siedział prostopadle do fotela.
Sprawdził
jeszcze czy ma prawo jazdy i resztę dokumentów. Ubezpieczenie raczej zapłacił,
na przegląd sam jechał dwa miesiące temu, punktów karnych nie zdążył żadnych
złapać i nadal nie zamierzał. Ostrożna jazda przede wszystkim. Przepisowa.
Nawet jeśli większość kierowców miała pluć na niego będzie jechał zgodnie z
przepisami.
Wyjechał
z parkingu.
Ulice
Magnolii zaczęły się zakorkowywać, choć dobiegała dopiero druga. Sklep w
centrum aż pękał od klientów, a parking był zapchany samochodami aż po brzegi.
Ulica Kwiatowa również nie wyglądała najlepiej, dlatego od razu skręcił w
kierunku obwodnicy. Trochę minie się z celem, ale podejrzewał, że i tak
wcześniej dojedzie na miejsce.
—
O, radio — przypomniał sobie, szukając stacji Magnolii. Złapał ją.
Z
głośników poleciała jakaś piosenka, ballada. Nie kojarzył wykonawcy, ale gdzieś
słyszał o nowej gwieździe, która podbija rynek zagraniczny. Ech, zdecydowanie
wolał utwory z ubiegłego stulecia. Miały w sobie klimat, nutkę prawdziwej
sztuki — w przeciwieństwie do dzisiejszego bełkotu do dobrej zabawy. Mimo to
piosenka umiliła mu podróż. Nie zdał sobie sprawy kiedy dotarł pod szkołę.
Zaparkował przy murze, na chodniku i wysiadł, od razu żałując, że nie wziął ze
sobą kurtki. Nie było zimno, a cholernie, strasznie zimno, które przeszywało go
aż do kości.
Wrócił
do ciepłego wnętrza samochodu i stamtąd zaczął wyglądać Lucy i Lisanny.
Pierwsi
uczniowie wyszli. Znał całą dzieciarnię. W Magnolii mało kto się nie znał, a
gdy prowadziło się kawiarnię w centrum, to już nikt nie mógł się ukryć przed
ciekawskim spojrzeniem Erzy.
Dostrzegł
Lisannę. Otworzył okno i krzyknął do niej. Odwróciła się i szybko pobiegła do
samochodu. Wskoczyła do środka również szybko jak Gray, ocierając zziębnięte
ręce.
—
Co tu robisz? — spytała ostro.
—
Przybyłem cię odebrać i porozmawiać Lucy — wyznał, nie odrywając wzroku od
bramy.
—
To się spóźniłeś. Już sobie poszła. I co niby od niej chciałeś?
—
Nieważne — mruknął pod nosem. — A ty co dzisiaj nie w humorze?
Lisanna
odfuknęła.
—
Żartujesz sobie? Posłała mnie do dyrektora! Miałam się z nią spotkać w sali
gimnastycznej. Nie tylko nie przyszła, ale potem zostałam oskarżona o
zniszczenie jej ławki. Żebym to akurat jej ławką się przejmowa. Nie wiem, kto
to zrobił, ale nie ja.
—
Serio? — Gray niekoniecznie jej uwierzył. — Ostatnio…
—
To wina Natsu, nie Lucy. Jestem zła na niego, nie na nią, jakoś tak. Wiem, że
próbuje trzymać się od nas z daleka, tylko jej to nie wychodzi.
—
Niemal się wzruszyłem. Myślałem, że będziesz próbować…
—
Chciałam — przerwała mu. — Naprawdę chciałam, ale gdybym spróbowała cokolwiek
jej zrobić, to Acnologia zemściłby się na nas. Nie mogę pozwolić, by skrzywdził
siostrę Mirajane. Nie ją… Aż taka głupia nie jestem.
Gray
spojrzał na nią krzywo. Była głupia, jeszcze głupsza niż sądziła, ale mówienie
jej tego nic nie zmieni. Już zdążył się przyzwyczaić, że Lisanna była kochaną
siostrzyczką Mirajane, więc nic nie można jej zrobić.
—
Powiedz, jeśli masz coś do powiedzenia — odfuknęła Lisanna, marszcząc czoło ze
złości.
—
Nic — mruknął, a potem, kiedy brama szkolna się zamknęła, uruchomił samochód i
odjechał.
Lisanna
oparła się na fotelu i obrażona założyła ręce na piersi, a jej mina sugerowała,
że i tak poskarży się Mirajane. Gray westchnął. Siostra siostrą, ale Lisanna
już dawno zasłużyła na porządne lanie. Gdyby tylko Erza nie była tak zmęczona,
może wtedy inaczej by ją potraktowała.
—
Chcę do centrum handlowego — odparła nagle.
—
A skąd niby będziesz miała pieniądze, żeby coś sobie kupić? — spytał szczerze
zaciekawiony tym, dlaczego tak nagle Lisannie zachciało się zakupów.
—
Ano mam…
Gray
zatrzymał samochód z piskiem opon pośrodku drogi. Auto za nim z trudem
zahamowało, a jeszcze kolejne musiało zmienić szybko pas. Rozległo się donośne
trąbienie. Gray wysiadł i wrzasnął na pozostałych kierowców, potem zatrzasnął
za sobą drzwi i spojrzał gniewnie na Lisannę. Zadrżała ze strachu i pomału
odsunęła się od Graya.
—
Ccco? — spytała niepewnie.
—
Co? — zdziwił się. — Ty się mnie jeszcze oto pytasz? Skąd ty niby masz
pieniądze, gadaj! Ledwo Erza zamknęła budżet, nie mamy kasy, żeby oddać część
Acnologii, a ty pierniczysz o jakiś zakupach?
—
To nie wasze pieniądze…
—
NASZE! Kiedy ty sobie latałaś z Natsu podpalać sklepy, to my zajmowaliśmy się
kawiarnią. Sprzątamy, obsługujemy gości, harujemy czasem jak woły, a ty… Ty….
Ty… chodzisz sobie na zakupy? — wysyczał zajadle. — Czy ty zwariowałaś?
—
Nie, mam prawo do przyjemności. — Rozejrzała się po samochodzie, unikając wzroku
Graya. — Poza tym to moje pieniądze, nie twoje, nie kawiarni. Mam prawo robić z
nimi, co tylko mi się podoba.
—
Wysiadaj — wycharczał z trudem Gray.
—
Co… — Wyjrzała za okno. Znajdowali się daleko od centrum, daleko od kawiarni. —
Ja…
—
Wysiadaj! — ryknął. — Wysiadaj albo sam cię wyrzucę. Wynocha. Spierdalaj!
Rozpiął
pasy. Przyklęknął i otworzył drzwi od strony pasażera. Zaczął pchać Lisannę,
choć ta się opierała, żeby tylko nie wysiąść. Gray jednak złapał ją za rękę, w
nadgarstku. Krzyknęła z bólu, gdy ścisnął ją za mocno. Wyrywała się, ale Gray
trzymał ją, aż nagle puścił. Lisanna poleciała do tyłu. Wypadła z samochodu,
wprost na chodnik.
—
Nie… — zaczęła, ale Gray zatrzasnął drzwi i odjechał z piskiem opon,
zostawiając ją daleko za sobą.
Przejechał
na czerwonym świetle i zaczął pędzić dalej, mijając kolejne ulice Magnolii, ale
tylko te, które znajdowały się daleko od kawiarni. Łzy zaczęły spływać po jego
policzkach. Męczył się z oddechem. W końcu przestał widzieć, co znajduje się
przed nim. Przymknął powieki i znów z piskiem opon zahamował przy osiedlu
biedoty. Oparł się o kierownicę i jęknął, po czym walnął pięścią w deskę
rozdzielczą.
—
Jak ona mogła? To my ciężko pracujemy, to my… Cholera. Cholera. Cholera… —
Resztę zdusił w sobie.
Milczał,
spokojnie nasłuchując rozmów, które dobiegały zza drzwi. Zamknął na zaś
samochód, choć po tym, co zrobił, to wątpił, że przeżyje gniew Mirajane.
Wypchnął Lisannę za drzwi… Pierwszy raz w życiu i może dzięki temu czuł
ogarniającą go satysfakcję. Bo pierwszy raz również sprzeciwił się Fairy Tail i
zasadom, które wspólnie wyznaczyli.
Gray
zaśmiał się gromko.
Jego
telefon zabrzęczał. Wyjął go z kieszeni — dzwoniła Lisanna. Od razu odrzucił
połączenie, a potem rzucił komórkę na fotel obok.
Ktoś
zapukał do niego przez szybę. Spuścił ją. Po drugiej stronie powitał go chłodny
uśmiech Juvii. Stała jako jedyna przy aucie, pozostali gapie gdzieś sobie
poszli. Padał deszcz. Dziewczyna osłaniała się błękitną parasolką w kropki,
która jakoś wyjątkowo pasowała do jej oczu. Juvia zaśmiała się podejrzanie, a
potem włożył rękę do samochodu.
—
Przepraszam — szepnęła.
Gray
poczuł jedynie ukłucie. Jego siły w moment zanikły. Nie zdążył nawet krzyknął,
kiedy osunął się na fotel. Oczy zalała ciemność…
0 Comments:
Prześlij komentarz