Lucy popchnęła drzwi. Weszła do środka chwiejnym, niepewnym krokiem.
Shina zerwała się gwałtownie z miejsca. Podbiegła do Lucy i złapała ją, nim
całkowicie opadła z sił. A była zmęczona. Wyczerpana przez ten niepotrzebny
nikomu bieg i spotkanie, które zakończyło się zwyczajnym fiaskiem.
Chciało jej się śmiać. W rzeczywistości nie zdołała nawet wydobyć z siebie zwykłego uśmiechu.
Shina położyła ją na łóżku. Zdjęła jej buty, potem przykryła grubym
prześcieradłem. Śmierdziało, jakby od zapachowego mydła, w którym
najprawdopodobniej wyprała je właścicielka. Przynajmniej było ciepło...
— Natsu odszedł? — spytała Shina. Usiadła na skraju łóżka. Pogładziła
policzek Lucy.
Kobieta przymknęła oczy.
— Dałam mu odejść.
— Odejść? — zdziwiła się Shina. — Ty... pozwoliłaś mu...
— Odejść, tak — potwierdziła. — Odpocznę chwilę i przed zmierzchem
wychodzimy. Musimy jeszcze porozmawiać z księdzem. Ewentualnie przepytać
mieszkańców, czy nie widzieli czegoś szczególnego. Możliwe, że misja dotyczy
tylko zwykłego złodzieja grobów, ale wątpię, by wzywali do tego maga...
— Odejść? — wróciła do poprzedniego tematu.
Odetchnęły ciężko w tym samym momencie.
Lucy odrzuciła kołdrę na bok. Podrapała się po zaczerwienionej skórze,
a potem sięgnęła do swojej torby, w której trzymała notatkę ze szczegółami
misji. Podała je Shinie.
— Czytaj — nakazała dziewczynie.
— Ale...
— Nie rozmawiajmy już o Natsu — przerwała jej. — Proszę, już
wystarczy. Gdybym chciała, to bym go zatrzymała. Poza tym... ty chyba też nie
za bardzo chciałaś, żebyśmy się ponownie spotkali?
Shina zbladła.
— Nie, nie, nie! — zaczęła szybko zaprzeczać. — To nie tak, ja
tylko...
Lucy zatkała jej usta dłonią i wyszeptała niewyraźne "cii".
— Misja — odparła stanowczym, nieznoszącym sprzeciwu głosem.
Nałożyła buty i ruszyła w kierunku wyjścia, zabierając ze sobą klucze
i torbę z rzeczami. Zostawiła Shinę za sobą. Jak pójdzie, to już się jej nie
pozbędzie. Ale równie dobrze mogła zostać w pokoju. Dla Lucy nie robiło to
różnicy, choć znając tę ciągle przepraszającą dziewczynę...
Odwróciła się. Shina już podążała za Lucy, zaskakująco cicho, ale mimo
wszystko szła za kobietą w wymierzonej odległości.
Lucy wzruszyła ramionami i wyszła z lokalu, kierując się w stronę
kościoła. Miejscowi wybudowali miejsce kultu prawie pięćdziesiąt lat temu za
pieniądze z rekompensat za zniszczenia dokonane w trakcie wojny. Postawili
kościół wraz z cmentarzem na wzgórzu — w miejscu najlepiej widocznym ze
wszystkich punktów w miasteczku.
Obiekt wyglądał skromnie. Lucy mogła nawet rzecz, że surowo. Zdobiły
go kamienne, chłodne ściany i puste okna, w których często w innych klasztorach
były wstawione bogate witraże.
Kapłan mieszkał obok, w niskiej chałupie z drewna, z której unosił się
cienki pas dymu. Drzwi były uchylone, mimo to Lucy zapukała przed wejściem do
środka.
— Niech dawni bogowie nas błogosławią — odezwał się głos ze środka, a
po chwili wyjrzał zza progu karzeł. Sięgał Lucy pod piersi, był niski i ogolony
na łyso. Twarz miał lekko zdeformowaną, jakby po wypadku z dzieciństwa, nie
naturalnej odmienności. Nosił białą togę, typową dla wyznawców dawnej religii.
Pośrodku materiału miał naznaczony symbol pękniętej gwiazdy — znak odrodzenia
po zniszczeniu.
Kapłan powitał dziewczyny niepewnym kiwnięciem.
— Misja? — zapytał sucho.
— Misja — potwierdziła Shina, nim Lucy zdążyła otworzyć usta.
— To dobrze, bardzo dobrze. Gdyby tylko chodziło o kradzieże, dawno
wieśniacy poradziliby sobie widłami. Ale jeśli chodzi o... — urwał.
Przesunął się na bok i zaprosił dziewczyny do środka.
Lucy weszła jako pierwsza, za nią Shina odważyła się wkroczyć dopiero
po jakimś czasie. Kapłan zamknął przed nimi wejście, a potem usiadł przy
palącym się ognisku, nad którym zawiesił garnek z zupą. Postawił obok siebie
dwa pnie i wskazał, by usiadły.
Lucy podziękowała, wolała postać, Shina za to chętnie przysiadła się
do kapłana.
— Przepraszam za skromny wystrój, ale poza zasadami, które wyznaje
moja religia, stoi jeszcze biedota tutejszych mieszkańców. — Wskazał na
posłanie wyłożone gnijącą słomą. — Nie mniej, jest dach nad głową. A dla
takiego potwora jak ja, domem może być albo zakon, albo ulica. Tu przynajmniej
mam ciepło.
— Do rzeczy — pogoniła go Lucy.
— Tak, tak, konkrety, ale to właśnie ma coś do rzeczy. Bo wiecie, że
nikt by mnie tutaj nie przyjął. Ludzie za bardzo wierzą w zabobony, a moja twarz
zwyczajnie nie wzbudza zaufania. Gdy przemierzałem poszczególne wioski,
poganiano mnie widłami. Nienawidzono. Diabeł. Demon. Szatan. To akurat
przyjemniejsze w przydomków, jakie usłyszałem w życiu, ale... — Dotknął
zdeformowanej twarzy i zaśmiał się. — Tutaj mnie przyjęto. Bez problemu. Bez
krzyków, przekleństw i egzorcyzmów.
— A co do ma... — zaczęła Shina, ale wtedy przerwała jej Lucy:
— Jakie legendy krążą wokół ludzi?
Założyła ręce na piersi i oparła się plecami o ścianę budynku.
— Różne, ale przede wszystkim o rezydencji ukrytej we mgle. O magu,
który tam żyje od wieków. I o krzykach, które dobiegają z tamtego miejsca.
Czasami mag przychodzi do nich. Prosi.
— O co? — zdziwiła się Shina.
— O kłos zboża. O stary but. Czasem o ciszę. Różnie. A raz poprosił o
mnie. Bym strzegł cmentarza i oto jestem. — Rozłożył ręce, a potem opuścił je
bezwładnie. — Boję się.
W ognisku wciąż się paliło, ale Lucy miała wrażenie, że w
pomieszczeniu panuje chłód. Odruchowo zadrżała. Przysunęła się bliżej ogniska i
usiadła obok Shiny. Ale wcale nie zrobiło jej się cieplej.
— Czy naprawdę mamy odkryć tajemnicę kradzieży? — upewniła się.
— Sam nie wiem, co się za tym kryje, ale jak pewnie się już domyśliłaś
— zwrócił się bezpośrednio Lucy, całkowicie pomijając Shinę. — Tu nie chodzi o
majątek, tu chodzi o ludzi. Znikają ciała. Zawsze conajmniej jedno w nocy.
Dlatego zamykamy się na noc.
— I nie wychodzicie? — Lucy uniosła brew ze zdziwienia. Niezależnie od
tego, jak jej odpowie kapłan, nie uwierzy mu.
— Nie.
Nie uwierzyła.
— Dlaczego? — pytała dalej.
— Ponieważ kiedy ciało znika... w nocy wcale nie panuje cisza. A ja
słyszę najlepiej.
— Co konkretnie? — Shina zamrugała ze zdziwienia. Również nie była
przekonana opowieścią kapłana. — I dalej nic z tym nie zrobiliście? Bo chyba
nikt nie zginął. Znikają tylko zmarli...
— Tak, dokładnie — zgodził się z nią mężczyzna. — I słychać dźwięki.
— Tak, ale jakie? — brnęła w zaparte.
— Dźwięki — powtórzył. — Po prostu dźwięki.
— Tak, ale jak kapłan je nazwie. — Przysunęła się z pniem bliżej. —
Krzyk? Stukot? Warkot?
— Nie wiem, boję się słuchać — wyjaśnił mało przekonującym tonem. —
Proszę pomóżcie mi, boję się. Co noc nie mogę spać, bo słyszę... Wszystko... Za
drzwiami, za oknem...
— Ale co... — Lucy przysłoniła twarz Shiny dłonią. Zamilkła
natychmiast.
— Spróbujemy zostać dzisiaj w nocy na cmentarzu i zobaczyć, co się
dzieje — obiecała Lucy.
— Dziękuję najmocniej. To dla mnie...
— Ale nie mogę zagwarantować, że znajdziemy złodzieja. Bo rozumiem, że
do tego zmierza ta misja?
Kapłan odkaszlnął.
— Dokładnie, tak, tak.
— Więc chciałabym, żeby zmienić zakres misji. Rozwiążę ten problem,
ale nie wiem, czy złodziej aby na pewno jest czymś, co da się złapać.
Pokiwał głową ze zrozumieniem.
— Tak, tak, dokładnie, bardzo możliwe. Dobrze, w takim razie proszę o
rozwiązanie problemu. Po wszystkim oczywiście wypłacę należne pieniądze, a na
ten moment... — wyjrzał zza okno, ściemniło się — chyba czas na panie. Niedługo
noc, warto już czatować przy cmentarzu.
Lucy pojęła komunikat. Nie obruszyła się, choć Shina zaczerwieniała ze
złości. Trzymała mocno dłonie na pniu i aż dziw brał, że wciąż nie pękł pod
siłą jej rąk. Jednak była na granicy. Dlatego Lucy wyprowadziła ją szybko z
chaty, zanim cokolwiek zniszczy.
— No co? — Shina odetchnęła ciężko. Obie stanęły przed kościołem. — On
coś ukrywa.
— Wiem.
— Wiesz? — Z zaskoczenia potrząsnęła głową. — Lucy, ale to szansa.
— Na co?
— No na...
— Chwałę? Sławę? Pieniądze? — fuknęła. — Jeśli chcesz, możesz wrócić
do tej zawszonej gospody i tam na mnie poczekać. A w tym czasie na spokojnie
wykonam misję.
— Ale...
— Wykonujemy misję. Misję. Jestem magiem, któremu zlecono zadanie.
Zakasała rękawy i ruszyła w kierunku cmentarza. Nie zamierzała
marnować czasu na Shinę, szczególnie że faktycznie coś śmierdziało w tej misji.
Od początku zresztą Lucy zebrała pierwsze podejrzenia, teraz się tylko
pogłębiły. Jednak niezależnie od tego, dokąd prowadziło ją zadanie, jej
obowiązkiem było wykonanie misji.
Ścieżka zaprowadziła ją na cmentarz. Spoczywali na nim zmarli z
różnych wierzeń, począwszy od dawnych, których pochówek głównie bazował na
postawieniu zbiorowego kopca. Wraz ze śmiercią kolejnego członka rodziny,
prochy spoczywały w tym samym stosie ziemi, który użyźniały szczątki dziadka i
pradziadka, i idąc przez kolejne pokolenia.
Lucy przeszła przez zardzewiałą bramę. Furtka zaskrzypiała ostrym
dźwiękiem, który doprowadził ją do dreszczy. Panował mrok, nie widziała dokąd
zmierza. Zebrała odrobinę magii Lokiego w palcu, rozświetlając sobie ścieżkę.
Dziwne...
Zbyt szybko zrobiło się ciemno.
Jakby wraz z przejściem przez tą przeklętą bramę, mrok zabierał całe
światło.
Współczesne groby były ustawione po prawej stronie ścieżki, każdy
nagrobek podpisany innym imieniem i nazwiskiem. A dalej rozciągał się rząd
wbitych w ziemię pali, na których szczycie widniała przytwierdzona pęknięta
gwiazda.
Tam zmierzyła. Zeszła z wyznaczonej drogi i przyklęknęła przed
pierwszym z grobów. Ziemia była rozruszona, jakby ktoś rozkopał ją tego samego
dnia.
— Złodziej... — Prychnęła. — Dobre sobie.
Cała wioska i miasto były za biedne, by je okradać. Nawet jeśli
faktycznie chodziło o złapanie złodzieja, to wątpiła, że cokolwiek będzie miał
ze sobą.
Usłyszała za sobą kroki.
Obejrzała się przez ramię. Shina przykucnęła obok.
— To złodziej? — zapytała niepewnie.
— Oczywiście, że nie, ale skoro musimy wypełnić misję, to ją
wypełnimy. Musisz się nauczyć. Aby mieć, co do garnka wrzucić, nie zawsze
należy robić to, co słuszne.
Shina parsknęła śmiechem.
— A co jest słuszne?
— Zazwyczaj dowiadujesz się, kiedy nie masz czasu podjąć decyzji —
przedstawiła Shinie kolejną życiową lekcję. Za dużo ich było na kilka dni
znajomości, ale i może wciąż za mało, jak na doświadczenie, które
reprezentowała dziewczyna.
I szykowało się na to, że wkrótce życie weryfikuje tezę Lucy.
Usłyszała pierwszy stukot dobiegający od drugiej strony cmentarza.
Tam, gdzie nie zdążyła dotrzeć. Shina zerwała się gwałtownie, na szczęście Lucy
złapała ją, nim ta pognała na głupiego w stronę potencjalnego zagrożenia.
Pociągnęła dziewczynę za nagrobek i tam się ukryły. Nie słyszała
kroków. Nie pojawił się żaden inny dźwięk. Tylko ten stukot, który ciężko
nazwać hałasem, więc to dopiero początek.
A tym początkiem był kobiecy śmiech. Nie należał do Lucy, nie
pochodził od Shiny.
Popatrzyły na siebie, każda równie zdziwiona.
Cień przemknął przed ich twarzami, mieszcząc się w szczelinie między
nimi i nagrobkiem. Zerwały się równocześnie. Odsunęły pod drugi nagrobek.
Serca załomotały im równie szybko, jak wtedy gdy walczyły z władcą
lasu.
— Spalę to miejsce — zaproponowała Shina, przygotowana, by w każdej
chwili rozpalić ogień ze swojego ciała.
Lucy pokręciła przecząco głową. Nie, nie, nie. Stanowcze nie. Nie
zniosłaby kolejnych konsekwencji głupoty tego dziecka, a póki nie znały
zagrożenie, nie mogły niszczyć wszystkiego wokoło.
Tylko skąd dobiegał ten śmiech i dokąd zmierzał? Dlaczego nie
atakował?
To wciąż nie był hałas.
Lucy wyjrzała z nad nagrobka. Na cmentarzu panowała pustka. Księżyc
wyjrzał zza chmur i jego jasne światło padło na wzniesienie, na rząd grobów,
których ziemia była grząska, rozruszona.
Lucy szybko sięgnęła po klucz Lokiego. Żadne światło nie wydobyło się
spod jej palców.
Oblał ją zimny pot. Nieprzyjemne dreszcze przeszły po mokrych plecach
i chyba minął ten moment, kiedy należało zdecydować, co jest właściwe.
— Co się dzieje? — wyszeptała Shina.
— Chyba ktoś przyszykował na nas pułapkę.
Śmiech wydobył się zza pleców Lucy. Długie palce sięgnęły ku jej szyi,
gdy tylko się odwróciła. Od razu chwyciła za chłodny nadgarstek stojącej przed
nią kobiety. Ubrana była w białą, weselną szatę, jej twarz skrywał podarty,
ubrudzony ziemią welon, a bukiet ledwo trzymał się w słabym uścisku prawej
dłoni. Dłoni, która zresztą ledwo trzymała się własnego ciała.
Odór śmierci wydobył się z kobiety. Z jej uśmiechu, żałosnego śmiechu
i trzech koralików, które zsunęły się po zniszczonym materiale.
— Ona... Nie, chyba... — Shina wskazała palcem na kobietę.
— Nie żyje — zapewniła ją Lucy.
Kopnęła kobietę prosto w brzuch. Siła odepchnęła ją trochę do tyłu.
Zgięła się. Coś w jej ciele pękło. Glowa zawisła bewładnie na częściowo
wyżartej przez robactwo szyi.
— Uciekaj! — Lucy popchnęła Shinę.
Dziewczyna stanęła w miejscu.
— Lucy... — Uszczypnęła kobietę. — Chyba...
Obróciła się. Rząd panien młodych stanął wzdłuż ścieżki. Twarz każdej
z nich okrywał welon weselny, jakby zmarły chwilę przed stanięciem przed
ołtarzem. Jedna należała do religii sprzed pięćdziesięciu lat, wzory w kwiaty
na sukni ślubnej były za charakterystyczne, by ich nie rozpoznać. Dalej stała
podobna kobieta do tej, która wciąż zwisała zgięta nad ziemią.
— Czy teraz mogę je spalić? — upewniła się Shina.
— Wyjątkowo: tak.
Bez chwili zawahania, Shina wyszła przed Lucy. Pstryknęła palcami, ale
ani jedna iskra nie wydobyła się spod jej skóry. Spróbowała jeszcze raz, potem
kolejny i jeszcze jeden, aż zaklaskała. Następnie machnęła jak głupia rękoma.
Wyglądałoby to nawet komicznie, gdyby nie szwadron panien młodych zbliżających
się ku nim.
Lucy musiała działać.
Wzięła garść ziemi i skoczyła na jeden z nagrobków. Odbiła się od
niego i zarzuciła ziemią w kierunku kobiet. Większość uciekła przez atakiem,
ale najmłodsza z panien młodych została. Wyglądała na dziecko w wieku jedenastu
lat. Niska. Chuda.
Garść ziemi uderzyła w jej twarz. Zachwiała się na palcach, drobny
uśmieszek ukazał się spod welonu, lecz tym razem oznaczał coś zupełnie innego.
Welon opadł wraz pyłem, w który zamieniła się młoda dziewczynka.
Ostatni raz spojrzała na Lucy, z wytchnieniem i podzięką, że dała jej w końcu
odpocząć.
— Co zrobiłaś? — zdziwiła się Shina, na oślep zbierając ziemię.
— Z prochu powstałeś, w proch się zmienisz. Są martwe, więc muszą
powrócić do ziemi, gdzie ich miejsce!
0 Comments:
Prześlij komentarz