[Pozory czasem mylą] Rozdział 86 To tak

 

— Przeszłabym się po cmentarzu — poinformowała Lucy.

— Ech, cudowne miejsce na wycieczkę. — Mard Geer przewrócił oczami. — Może wracajmy. Pamiętaj, że wciąż nie możesz być pewna, czy ktoś nie czyha na twoje życie.

Lucy uderzyła laską o ziemię.

— Oczywiście, że ktoś chce mnie zabić.

— To dlaczego...

— Dlatego że nie chcę się bać — odpowiedziała stanowczym tonem.

Oparła się o drzewo i założyła ręce na piersi, w lewej dłoni przytrzymując laskę.

— Tu jest spokojnie.

— Tak, spokojnie. Jak umrzesz, to może ksiądz nam mniej policzy. Dwa pogrzeby w cenie jednego — zażartował Mard Geer tymi samym słowami, co Lucy wcześniej. — Lucy, wracajmy.

— Nie mam ochoty...

— Że co?! — Zareagował ostrzej niż się spodziewała. — Przestań się wygłupiać. Pogrzeb sie skończył. Nie ma potrzeby, byś towarzyszyła Koziorożcowi, szczególnie w zaświatach.

Prychnęła. Machnęła ręką od niechcenia, ale w rzeczywistości rozumiała obawy Mard Geera. Otwarty teren, z jednej strony droga, z drugiej kościół, a dalej ciągnące się aż do autostrady lasy, w których czyhało niebezpieczeństwo. W ostatnim tygodniu znaleziono w okolicach wisielca. Dwa lata temu z kolei pies rozkopał czyjś grób i odnalazł szkielet sprzed kilkudziesięciu lat.

— Daj mi chwilkę... Proszę, Mard Geer. Naprawdę nie zamierzam tu umrzeć, po prostu chcę chwili spokoju. Martwię się, że jak wrócę, to... — Zacisnęła usta. Mard Geer dokończył za nią:

—... spotkają cię same kłopoty?

Zgodziła się z nim kiwnięciem.

— Nie jest jej łatwo. — Jellal stanął po stronie Lucy. — Poza tym, gdyby ktoś chciał ja zabić, to już dawno zakopaliby ją wraz z Koziorożcem.

Zadrżała na samą myśl o tym, że ktoś mógłby zakopać ją w tym grobie. Przecież gdyby pozbyli się i chłopaków, to nikt nie odnalazłby jej ciała.

Prychnęła. Ciekawe, czy ktokolwiek zainteresowałby się jej zniknięciem?

— Lucy? — Mard Geer odblokował telefon i wskazał na godzinę. — Już czas wracać...

Na ekranie pojawiła się nowa wiadomość od Zerefa. Nim jednak Lucy zdążyła ją przeczytać, Mard Geer zabrał komórkę.

— Ech, te tajemnice między zakochany — wymruczał złośliwie Jellal.

— To nie tak — warknął Mard Geer. — To...

— Miętówki?

Jellal wyjął z kieszeni opakowanie draży. Sam wyjął sobie pierwszą i zjadł. Mard Geer podziękował.

— Oj, nie bądź taki. Zimno jest, a są smaczne. Lucy? — zaproponował dziewczynie.

Wzięła jedną. Faktycznie były smaczne. Nie kojarzyła firmy, opakowanie wyglądało na ręcznie wykonane. Może kupił w sklepie z krówkami na starówce?

— No? Nie weźmiesz?

Mard Geer przewrócił oczami i wziął jedną, chyba tylko dlatego że nie chciał, by Jellal go dłużej męczył. Przegryzł całą szybko.

— Okropna — fuknął, ale nie wypluł. — Zrobiłbym lepszą.

— Oj, uwierz mi, że nie. — Poklepał go po plecach. — Moje są wyjątkowe...

— Ona... naprawdę jest gorzka pod spodem i... — Wypuścił telefon. Wpadł w sam środek jakiegoś grobu,

Zachwiał się. Zrobił kilka kroków do przodu, szukając oparcia, lecz jego dłoń wodziła po powietrzu. Chwycił się za głowę i syknął. Coś na kształt "ty". Potem padł na ziemię.

— Moja taka nie była — stwierdziła, mlaskając jeszcze przy kończeniu miętówki.

— I nie jest — zgodził się Jellal. Stanął nad Mard Geerem i sprawdził mu puls. Kiedy wszystko się zgodziło, obrócił go na plecy i przeprosił. — Muszę ci coś pokazać.

Wskazał palcem, by za nim podążyła w wgłąb cmentarza. Zatapiała się w błocie, niewygodnie jej było chodzić, a noga wcale jej nie pomagała. Dogoniła jednak Jellala, kiedy już stanął przed drewnianym, przechylonym krzyżem. Brakowało tabliczki. Był to bezimienny grób.

— A więc? Jaka historia się za tym kryje? — pogoniła Jellala.

— Sam do końca nie wiem. — Wzruszył ramionami. — Jednak posiadam kilka informacji na temat tego grobu. Po pierwsze, leżą tu na pewno bezimienne zwłoki dziewczyny, którą niedawno odnaleziono. W zasadzie szkielet, ten kilkudziesięcioletni. Po drugie, Igneel odwiedził to miejsce dwa razy. Raz, chwilę przed tym, jak rozpoczęli akcję "Porwać Lucy" i drugi raz, gdy wyszedł z więzienia.

— Ciekawe... Policja nic nie znalazła?

— Nie, w zasadzie sam byłem z lekka zdziwiony. Wszystko zostało zamiecione pod dywan, sprawa zamknięta.

— Czyżby sprawa dziadka?

— Na to wygląda, choć nadal wydaje mi się to podejrzane i jakoś... Dziwne. Po co? Z tego, co udało mi się ustalić, naprawdę nie było powodu. Sprawa by ucichła. Zwłoki należały do dziecka, które zmarło. Nie zostało zamordowane.

— Ale i tak sprawa zainteresowała dziadka?

— Nie tylko zainteresowała, Lucy.

Jellal przyklęknął w błoto przed grobem i rozgrzebał ziemię, znajdując zakopany pod nią kwiat.

— Sądzisz, że on wie, do kogo należały te zwłoki.

Kiwnął na potwierdzenie.

— Nawet więcej, Igneel i Acnologia... tę dwójkę łączy coś dziwnego. Pomijając sprawy związane z twoim porwaniem, sprawdziłem ich wcześniejsze relacje. Nic. Nigdy się nie spotkali. Nigdy nie mieli żadnych interesów. Nich ich nie łączyło i właśnie to jest dziwne. Łączy ich to ciało.

Lucy dotknęła krzyża. Wszedł głębiej w grząską ziemię — postawili go tu niedawno.

Nagle otworzyła oczy, zdając sobie sprawę z pewnej niejasności.

— Szkielet odnaleziono niedawno?

— Tak — potwierdził.

— Z kolei Igneel przed moim porwaniem tu przyszedł? Dokładnie w to miejsce. — Walnęła laską w krzyż.

— T... Tak — odpowiedział znowu. — Pytałem księdza, tu nie było grobu. Przynajmniej imiennego, bo opowiadał, że lata temu przez okoliczne tereny przeszła zaraza, która uderzała szczególnie w dzieci. Wiele z nich zostało pochowane do takich grobów. Bez tabliczek. Rodziny nie było stać na godny pochówek dzieci.

— Igneel miał jakąś... siostrę?

Jellal westchnął ciężko ze zrezygnowania. Rzadko widziała go tak bezradnego. Nie cieszyła go zagadka, szczególnie taka, której nie umiał rozwiązać. A sprawa Igneela dręczyła go mocno.

— Nie wiem — wyznał. — Po prostu nie wiem. Bardzo możliwe. Za jego młodości nie prowadzono tak szczegółowych rejestrów, głównie przez panującą wtedy sytuację w Fiore. Wojny polityczne, religijne. Ech, szkoda gadać. Możliwe, że miał siostrę. Ludzie, nawet teraz nie wszystkie dzieci są rejestrowane. Lucy, tylko nie mów o tym nikomu — ostrzegł ją.

— Dlaczego?

— Ponieważ... to nie ma znaczenia. Oni nie mają znaczenia. Świat nie powstał tylko dla Igneela czy Acnologii. Nie należymy do nich i nie bawimy się w grze, której reguły ustalają oni. Musimy pokonać ich niezależnie od wszystkiego. — Spojrzał prosto w jej oczy. Jego były pełne władczego blasku, ambicji, które wykraczały poza to, co mógł osiągnąć. — Mam marzenie, które chcę spełnić. I nic mnie przed tym nie powstrzyma, Lucy. Nic...

Cofnęła się przed Jellalem, nim zrozumiała, że nie chodziło mu o nią. Nie Lucy stała na jego drodze do marzenia. Dlatego nie odsunęła się. Minęła Jellala, wracając do leżącego w błocie Mard Geera.

— A! — zawołał za nią. — I chciałbym, żebyś z kimś porozmawiała, bo wiele się wydarzyło przez ostatnie dni.

— Jak wiele?

— Oj, tego dowiesz się od mojego przyjaciela. — Wskazał za Lucy

Odwróciła się gwałtownie. Ktoś stał za drzew. Dostrzegła niewyraźny cień, który nie poruszył się, mimo że o nim wspomniano.

Usłyszała ciężkie westchnięcie.

Zza drzewa wyszedł Natsu. Kopnął jakąś gałąź i odszedł jeszcze kawałek, jakby próbował uciec od Lucy.

— Coś... Coś się stało? — spytała lekko zdezorientowana całą sytuacją.

Jellal zniknął w samochodzie, który przestawił bliżej cmentarza. Zostawił dziewczynę samą...

— To nie ja powiedziałem Igneelowi — Natsu zaczął od zdania, którego najmniej się spodziewała.

— Hm... O czym mówisz?

— O Layli!

— A co z nią?

— Mirajane wiedziała, że tego dnia będziesz w szpitalu. Specjalnie tam do ciebie poszła. — W tej samej chwili podbiegł do Lucy. Chwycił ją za ramiona i potrząsnął nimi kilka razy, aż zwolnił uścisk. Odwrócił się, a jego twarz zapłonęła z zażenowania.

Lucy położyła dłoń na plecach Natsu i odpowiedziała mu:

— Wiem, że to nie ty.

Coś w nim drgnęło. Jego ciało zesztywniało, rumieńce zeszły. Lucy przez moment przyglądała się chłopakowi, czekając na większą reakcję.

Nagle obrócił się i pochwycił ją w silnym, czułym uścisku.

— Jak ty wciąż możesz mi wierzyć? — spytał, w jego głowie rozbrzmiała głęboka ulga. A potem jeszcze dodał: — Kiedyś doprowadzi cię do śmierci.

— Ech, ty czy ktoś inny... Bez znaczenia. — Wzruszyła ramionami.

Natsu przytulił ją jeszcze mocniej. Poczuła na swoim policzku łzy... Nie należały do niej.

Wyswobodziła prawą rękę z uścisku i położyła ją na mokrej od łez twarzy Natsu. Pogładziła kciukiem jego skórę, odsunął się jak porażony, wiec tym razem to ona go pochwyciła.

— Ja też nie pozwolę ci odejść — stwierdziła.

— Dlaczego?

— Bo nie robi mi już różnicy, co się stanie.

— Jesteś głupia.

— Głupia, ale może w końcu ta głupota na coś mi się przyda. Walczyłam i przegrałam. Nie walczę i przegram.

— Poddałaś się?

Pokręciła głową, nieświadomie machając kucem. Końcem peruki palnęła Natsu w policzek.

— Dostałem zamiast z liścia, to z włosów. — Nadął policzki, udając, że się obraził.

Pogładziła jego twarz.

— Przepraszam. Peruka. — Wskazała palcem na dzieło Mard Geera. — Chyba nieźle na mnie leży?

— Hm... — Zastanowił się przez moment. — Ty wiesz, że nawet pasuje ci ta fryzura?

— Kobiecie potrzebne są zmiany.

Natsu parsknął śmiechem.

— Jesteś w środku wojny, a myślisz o wyglądzie? Typowa kobieta!

— Oj, przestań. — Palnęła go w pierś. — Jesteśmy na cmentarzu.

— Wiem, a myślisz, że dlaczego się jeszcze śmieję? Haha, jesteś niesamowita, Lucy! I... — Jego uśmiech zelżał, pojawił się cień smutku na jego twarzy. Sięgnął palcami w kierunku miejsca, gdzie powinna znajdować się blizna, i dotknął go opuszkiem palca.

— Zakryłam ją — przyznała, nim zapytał.

— Dlaczego? Czy to...

— Nie — przerwała Natsu. — Nie bądź głupi. Zmieniłam się. Tu nie chodzi już o strach, ale o przyszłość. Pragnę się uśmiechać, patrzeć w lustro i widzieć piękną kobietę. Chcę żyć. Chciałam pokazać Koziorożcowi na naszym ostatnim spotkaniu, na jaką kobietę wyrosłam. I chcę się cieszyć życiem. Iść przed siebie bez lęku. Bez obaw. Zmienić się. Pewnie nigdy już nie odłożę tej laski, ale to nie znaczy, że wszystko ze mną zostanie.

Natsu patrzył na nią zafascynowany, z podziwem i jednocześnie ukrytym strachem, że jej życzenia mogą się nie spełnić.

Wypuściła Natsu z objęć. Odsunęła się od płyty grobowej, na której prawie stanęła, i zatrzymała się pod drzewem. Na korze widniał niedbale wyryty napis "z prochu powstałeś i w proch się obrócisz".

— Słyszałem, że pierwszy proboszcz powiesił się właśnie na tym drzewie.

— Aż tak stare jest?

— Nie, na pewno nie, ale można opowiadać. Ludzie żyją opowieściami.

— Kiedyś żyli — poprawiła go Lucy. — Dziś ludzie żyją chwilą. Zapominają. Co danego dnia było wielkim newsem, drugiego staje się bezużyteczną informacją. Dziś wszyscy o mnie mówią, wkrótce zapomną.

Natsu pogładził jej perukę.

Zamierzała odsunąć się, ale powstrzymała ją czułość, której ostatnimi czasy jej brakowało. Loki ją opuścił. Pocieszenia nie mogła szukać u Zerefa, przecież był jej bratem. Natsu wydawał się niedostępny... i właśnie znajdował się za nią, głaszcząc jej włosy.

— Wyjedź jak najszybciej. Zaraz. Dziś. W tej chwili. Marnuję czas, wiem, cholera, wiem, ale...

Lucy okręciła się niezdarnie. Chwyciła Natsu za policzki i szarpnęła go ku sobie. Nie oponował, pewnie nawet nie miał na to czasu, bo Lucy zaraz wbiła jego usta w swoje. Pocałowała go mocno, jak kochanka, którego bliskości nie doznawała od lat. Natsu zamachnął rękoma. Złapał Lucy w barkach i próbował odsunąć. Przywarła do niego jeszcze mocniej.

Dlaczego? Nie zadawała zbędnych pytań.

Po co? Bo tak chciała.

Ale? Wątpliwości nie były potrzebne.

Zabrało Lucy wdechu. Na moment odsunęła wargi, aby zaczerpnąć powietrza. Natsu krzyknął w tej samej chwili:

— Nie!

— Dlaczego?

— Przyszedłem, żeby cię ostrzec. Musisz uciekać. To się stało zbyt skomplikowane. On... Mój ojciec...

— Pewnie planuje mnie zabić? — dokończyła za Natsu. Nadal podejrzewała, że może się kryć za tym coś więcej, że chce ją torturować, zamęczyć na śmierć. Wszystko jednak miało się skończyć śmiercią.

— Nie tylko to. — Wziął głęboki wdech. — Lucy, on współpracuje z Lisanną, z Elfmanem. Chcą cię zniszczyć za śmierć Mirajane. Poza tym Zeref... Zeref...

— Co z nim niby?

— On współpracuje z Igneelem. To on musiał cię zdradzić.

Lucy odepchnęła Natsu z całej siły. Z wściekłości zacisnęła zęby, a najgorszy był ten jęk, który w żaden sposób nie przypominał ludzkiego. Spojrzała nienawistnie na Natsu.

— Kłamiesz! — ryknęła.

Jelall wysiadł z samochodu. Podbiegł do Mard Geera i zabrał go do środka, jakby uznał, że wkrótce czas jechać.

— Nie kłamię — odpowiedział na spokojnie. — Gdybym kłamał, to wymyśliłbym lepsze kłamstwo. Zapytaj go. Zapytaj Zerefa, co planuje. Możliwe, że cię okłamie. Możliwe, że wymyśli jakąś dobrą wymówkę, ale Igneel nagle dostał skądś mieszkanie, pieniądze... Wszystko! Dobrze wiesz, że akurat ja nie szastam pieniędzmi.

— Ja... Ja...

Włożyła dłonie we włosy. Peruka poluzowała się i opadła prosto w błoto. Lucy próbowała przyklęknąć, ale nie dała rady przez laskę, przez ból w nodze, który znów zaczął jej dokuczać. Dlaczego akurat teraz? Jaki jest tego sens?

Zacisnęła pięść. Wierzyła Natsu, wierzyła z całego serca, ale i w Zerefie pokładała nadzieje. To był jej brat. Jedyna, normalna rodzina, która jej pozostała. Jeśli i jego straci, zostanie całkowicie sama.

Uspokój się!, wrzasnęła do siebie w myślach. Cofnęła się o kilka kroków.

Nagle poczuła na policzku coś mokrego. Druga kropla spłynęła po skórze. Zaraz trzecia. Rozmazała makijaż. Odchyliła głowę do tyłu i dopiero wtedy zobaczyła, że pada. Deszcz był na razie łagodny, ale przybierał na sile.

Zostawiła za sobą Natsu, omijając go bez słowa.

— Przepraszam — wyszeptał, nim opuściła cmentarz. — Nie udało się nam zaprzyjaźnić. Chętnie zaprosiłbym cię na jakąś kawę, ale chyba poczekamy na to ze sto lat. — Zaśmiał się smutno. — Dziękuję za pocałunek i przepraszam, że nie mogę ci inaczej pomóc.

Lucy wstrząsnęło. Przeprosił ją... Po tym wszystkim co mu zrobiła?

— Zaczekaj! — zawołała za nim.

Odwrócił się szybciej niż przewidziała. Zamroczyło ją na moment. Rozejrzała się po cmentarzu, szukając dobrej wymówki, ale wtedy przyszła myśl... Przyszły prawdziwe słowa, które chciała do niego skierować przez ten cały czas. Do tej pory nie zdawała sobie sprawy z ich wagi, nie sądziła, że kiedykolwiek przyjdzie się jej zmierzyć z prawdą. Chyba dopiero teraz była gotowa.

— Dziękuję, że zgubiłeś wtedy Szczęściarza. Nawet jeśli w moim życiu wydarzyło się wiele złego, to nie żałuję tego, kim teraz jestem. Gdyby nie ty, nadal tkwiłabym w tym... czymś. Żyłabym w strachu i nigdy nie zaznała szczęścia. Dzięki tobie, uśmiecham się. Dziękuję, Natsu Dragneelu.

Natsu otworzył usta. Wyciągnął dłoń i uśmiechnął się ku Lucy, lecz nie jak jego matka. W tym uśmiechu utkwił smutek zmieszany z radością, która pojawiła się po usłyszeniu Lucy.

Uciekła do auta i odjechała wraz z śpiącym na tylnym siedzeniu Mard Geerem. Sięgnęła do niego i poprawiła mu włosy, wysunięte z grubego kuca.

— Uciekniemy razem — wyszeptała do niego.

Wyprostowała się na fotelu. Zapięła pasy i poprosiła, by Jellal przyspieszył na objeździe. Droga wciąż była niepewna, śliska, ale usłuchał się dziewczyny. Wyminął gwałtownie ciężarówkę. Echo trąbienia podążyło za nimi aż do zjazdu na drogę szybkiego ruchu. Jellal trochę zwolnił, choć nadal jechał nieprzepisowo — szczególnie na panujące warunki.

Śnieg, wszędzie śnieg... Lucy kalkulowała. Wiele lotów zostało odwołanych, zanim dostaną się na samo lotnisko trochę minie, a co mówić o samych biletach? O prywatnym samolocie nawet nie śniła. To nie wyjdzie. Pociąg? Tu już były większe szanse. Zapytałaby Mard Geera o plany Zerefa, ale w tym stanie nie tylko nie odpowie, wątpiła, czy w ogóle zechce zamienić z nią choćby jedno słowo.

Syknęła. Nie, przestanie o tym myśleć. Jakoś się im uda uciec. Możliwe, że trochę czasu zostało…


0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!