— Przeszłabym się po cmentarzu — poinformowała Lucy.
— Ech, cudowne miejsce na wycieczkę. — Mard Geer przewrócił
oczami. — Może wracajmy. Pamiętaj, że wciąż nie możesz być pewna, czy ktoś nie
czyha na twoje życie.
Lucy uderzyła laską o ziemię.
— Oczywiście, że ktoś chce mnie zabić.
— To dlaczego...
— Dlatego że nie chcę się bać — odpowiedziała stanowczym
tonem.
Oparła się o drzewo i założyła ręce na piersi, w lewej dłoni
przytrzymując laskę.
— Tu jest spokojnie.
— Tak, spokojnie. Jak umrzesz, to może ksiądz nam mniej
policzy. Dwa pogrzeby w cenie jednego — zażartował Mard Geer tymi samym
słowami, co Lucy wcześniej. — Lucy, wracajmy.
— Nie mam ochoty...
— Że co?! — Zareagował ostrzej niż się spodziewała. —
Przestań się wygłupiać. Pogrzeb sie skończył. Nie ma potrzeby, byś towarzyszyła
Koziorożcowi, szczególnie w zaświatach.
Prychnęła. Machnęła ręką od niechcenia, ale w rzeczywistości
rozumiała obawy Mard Geera. Otwarty teren, z jednej strony droga, z drugiej
kościół, a dalej ciągnące się aż do autostrady lasy, w których czyhało
niebezpieczeństwo. W ostatnim tygodniu znaleziono w okolicach wisielca. Dwa
lata temu z kolei pies rozkopał czyjś grób i odnalazł szkielet sprzed
kilkudziesięciu lat.
— Daj mi chwilkę... Proszę, Mard Geer. Naprawdę nie
zamierzam tu umrzeć, po prostu chcę chwili spokoju. Martwię się, że jak wrócę,
to... — Zacisnęła usta. Mard Geer dokończył za nią:
—... spotkają cię same kłopoty?
Zgodziła się z nim kiwnięciem.
— Nie jest jej łatwo. — Jellal stanął po stronie Lucy. —
Poza tym, gdyby ktoś chciał ja zabić, to już dawno zakopaliby ją wraz z
Koziorożcem.
Zadrżała na samą myśl o tym, że ktoś mógłby zakopać ją w tym
grobie. Przecież gdyby pozbyli się i chłopaków, to nikt nie odnalazłby jej
ciała.
Prychnęła. Ciekawe, czy ktokolwiek zainteresowałby się jej
zniknięciem?
— Lucy? — Mard Geer odblokował telefon i wskazał na godzinę.
— Już czas wracać...
Na ekranie pojawiła się nowa wiadomość od Zerefa. Nim jednak
Lucy zdążyła ją przeczytać, Mard Geer zabrał komórkę.
— Ech, te tajemnice między zakochany — wymruczał złośliwie
Jellal.
— To nie tak — warknął Mard Geer. — To...
— Miętówki?
Jellal wyjął z kieszeni opakowanie draży. Sam wyjął sobie
pierwszą i zjadł. Mard Geer podziękował.
— Oj, nie bądź taki. Zimno jest, a są smaczne. Lucy? —
zaproponował dziewczynie.
Wzięła jedną. Faktycznie były smaczne. Nie kojarzyła firmy,
opakowanie wyglądało na ręcznie wykonane. Może kupił w sklepie z krówkami na
starówce?
— No? Nie weźmiesz?
Mard Geer przewrócił oczami i wziął jedną, chyba tylko
dlatego że nie chciał, by Jellal go dłużej męczył. Przegryzł całą szybko.
— Okropna — fuknął, ale nie wypluł. — Zrobiłbym lepszą.
— Oj, uwierz mi, że nie. — Poklepał go po plecach. — Moje są
wyjątkowe...
— Ona... naprawdę jest gorzka pod spodem i... — Wypuścił
telefon. Wpadł w sam środek jakiegoś grobu,
Zachwiał się. Zrobił kilka kroków do przodu, szukając
oparcia, lecz jego dłoń wodziła po powietrzu. Chwycił się za głowę i syknął.
Coś na kształt "ty". Potem padł na ziemię.
— Moja taka nie była — stwierdziła, mlaskając jeszcze przy
kończeniu miętówki.
— I nie jest — zgodził się Jellal. Stanął nad Mard Geerem i
sprawdził mu puls. Kiedy wszystko się zgodziło, obrócił go na plecy i
przeprosił. — Muszę ci coś pokazać.
Wskazał palcem, by za nim podążyła w wgłąb cmentarza.
Zatapiała się w błocie, niewygodnie jej było chodzić, a noga wcale jej nie
pomagała. Dogoniła jednak Jellala, kiedy już stanął przed drewnianym,
przechylonym krzyżem. Brakowało tabliczki. Był to bezimienny grób.
— A więc? Jaka historia się za tym kryje? — pogoniła
Jellala.
— Sam do końca nie wiem. — Wzruszył ramionami. — Jednak
posiadam kilka informacji na temat tego grobu. Po pierwsze, leżą tu na pewno
bezimienne zwłoki dziewczyny, którą niedawno odnaleziono. W zasadzie szkielet,
ten kilkudziesięcioletni. Po drugie, Igneel odwiedził to miejsce dwa razy. Raz,
chwilę przed tym, jak rozpoczęli akcję "Porwać Lucy" i drugi raz, gdy
wyszedł z więzienia.
— Ciekawe... Policja nic nie znalazła?
— Nie, w zasadzie sam byłem z lekka zdziwiony. Wszystko
zostało zamiecione pod dywan, sprawa zamknięta.
— Czyżby sprawa dziadka?
— Na to wygląda, choć nadal wydaje mi się to podejrzane i
jakoś... Dziwne. Po co? Z tego, co udało mi się ustalić, naprawdę nie było
powodu. Sprawa by ucichła. Zwłoki należały do dziecka, które zmarło. Nie
zostało zamordowane.
— Ale i tak sprawa zainteresowała dziadka?
— Nie tylko zainteresowała, Lucy.
Jellal przyklęknął w błoto przed grobem i rozgrzebał ziemię,
znajdując zakopany pod nią kwiat.
— Sądzisz, że on wie, do kogo należały te zwłoki.
Kiwnął na potwierdzenie.
— Nawet więcej, Igneel i Acnologia... tę dwójkę łączy coś
dziwnego. Pomijając sprawy związane z twoim porwaniem, sprawdziłem ich
wcześniejsze relacje. Nic. Nigdy się nie spotkali. Nigdy nie mieli żadnych
interesów. Nich ich nie łączyło i właśnie to jest dziwne. Łączy ich to ciało.
Lucy dotknęła krzyża. Wszedł głębiej w grząską ziemię —
postawili go tu niedawno.
Nagle otworzyła oczy, zdając sobie sprawę z pewnej
niejasności.
— Szkielet odnaleziono niedawno?
— Tak — potwierdził.
— Z kolei Igneel przed moim porwaniem tu przyszedł?
Dokładnie w to miejsce. — Walnęła laską w krzyż.
— T... Tak — odpowiedział znowu. — Pytałem księdza, tu nie
było grobu. Przynajmniej imiennego, bo opowiadał, że lata temu przez okoliczne
tereny przeszła zaraza, która uderzała szczególnie w dzieci. Wiele z nich
zostało pochowane do takich grobów. Bez tabliczek. Rodziny nie było stać na
godny pochówek dzieci.
— Igneel miał jakąś... siostrę?
Jellal westchnął ciężko ze zrezygnowania. Rzadko widziała go
tak bezradnego. Nie cieszyła go zagadka, szczególnie taka, której nie umiał
rozwiązać. A sprawa Igneela dręczyła go mocno.
— Nie wiem — wyznał. — Po prostu nie wiem. Bardzo możliwe.
Za jego młodości nie prowadzono tak szczegółowych rejestrów, głównie przez
panującą wtedy sytuację w Fiore. Wojny polityczne, religijne. Ech, szkoda
gadać. Możliwe, że miał siostrę. Ludzie, nawet teraz nie wszystkie dzieci są
rejestrowane. Lucy, tylko nie mów o tym nikomu — ostrzegł ją.
— Dlaczego?
— Ponieważ... to nie ma znaczenia. Oni nie mają znaczenia.
Świat nie powstał tylko dla Igneela czy Acnologii. Nie należymy do nich i nie
bawimy się w grze, której reguły ustalają oni. Musimy pokonać ich niezależnie
od wszystkiego. — Spojrzał prosto w jej oczy. Jego były pełne władczego blasku,
ambicji, które wykraczały poza to, co mógł osiągnąć. — Mam marzenie, które chcę
spełnić. I nic mnie przed tym nie powstrzyma, Lucy. Nic...
Cofnęła się przed Jellalem, nim zrozumiała, że nie chodziło
mu o nią. Nie Lucy stała na jego drodze do marzenia. Dlatego nie odsunęła się.
Minęła Jellala, wracając do leżącego w błocie Mard Geera.
— A! — zawołał za nią. — I chciałbym, żebyś z kimś
porozmawiała, bo wiele się wydarzyło przez ostatnie dni.
— Jak wiele?
— Oj, tego dowiesz się od mojego przyjaciela. — Wskazał za
Lucy
Odwróciła się gwałtownie. Ktoś stał za drzew. Dostrzegła
niewyraźny cień, który nie poruszył się, mimo że o nim wspomniano.
Usłyszała ciężkie westchnięcie.
Zza drzewa wyszedł Natsu. Kopnął jakąś gałąź i odszedł
jeszcze kawałek, jakby próbował uciec od Lucy.
— Coś... Coś się stało? — spytała lekko zdezorientowana całą
sytuacją.
Jellal zniknął w samochodzie, który przestawił bliżej
cmentarza. Zostawił dziewczynę samą...
— To nie ja powiedziałem Igneelowi — Natsu zaczął od zdania,
którego najmniej się spodziewała.
— Hm... O czym mówisz?
— O Layli!
— A co z nią?
— Mirajane wiedziała, że tego dnia będziesz w szpitalu.
Specjalnie tam do ciebie poszła. — W tej samej chwili podbiegł do Lucy. Chwycił
ją za ramiona i potrząsnął nimi kilka razy, aż zwolnił uścisk. Odwrócił się, a
jego twarz zapłonęła z zażenowania.
Lucy położyła dłoń na plecach Natsu i odpowiedziała mu:
— Wiem, że to nie ty.
Coś w nim drgnęło. Jego ciało zesztywniało, rumieńce zeszły.
Lucy przez moment przyglądała się chłopakowi, czekając na większą reakcję.
Nagle obrócił się i pochwycił ją w silnym, czułym uścisku.
— Jak ty wciąż możesz mi wierzyć? — spytał, w jego głowie
rozbrzmiała głęboka ulga. A potem jeszcze dodał: — Kiedyś doprowadzi cię do
śmierci.
— Ech, ty czy ktoś inny... Bez znaczenia. — Wzruszyła
ramionami.
Natsu przytulił ją jeszcze mocniej. Poczuła na swoim
policzku łzy... Nie należały do niej.
Wyswobodziła prawą rękę z uścisku i położyła ją na mokrej od
łez twarzy Natsu. Pogładziła kciukiem jego skórę, odsunął się jak porażony,
wiec tym razem to ona go pochwyciła.
— Ja też nie pozwolę ci odejść — stwierdziła.
— Dlaczego?
— Bo nie robi mi już różnicy, co się stanie.
— Jesteś głupia.
— Głupia, ale może w końcu ta głupota na coś mi się przyda.
Walczyłam i przegrałam. Nie walczę i przegram.
— Poddałaś się?
Pokręciła głową, nieświadomie machając kucem. Końcem peruki
palnęła Natsu w policzek.
— Dostałem zamiast z liścia, to z włosów. — Nadął policzki,
udając, że się obraził.
Pogładziła jego twarz.
— Przepraszam. Peruka. — Wskazała palcem na dzieło Mard
Geera. — Chyba nieźle na mnie leży?
— Hm... — Zastanowił się przez moment. — Ty wiesz, że nawet
pasuje ci ta fryzura?
— Kobiecie potrzebne są zmiany.
Natsu parsknął śmiechem.
— Jesteś w środku wojny, a myślisz o wyglądzie? Typowa
kobieta!
— Oj, przestań. — Palnęła go w pierś. — Jesteśmy na
cmentarzu.
— Wiem, a myślisz, że dlaczego się jeszcze śmieję? Haha,
jesteś niesamowita, Lucy! I... — Jego uśmiech zelżał, pojawił się cień smutku
na jego twarzy. Sięgnął palcami w kierunku miejsca, gdzie powinna znajdować się
blizna, i dotknął go opuszkiem palca.
— Zakryłam ją — przyznała, nim zapytał.
— Dlaczego? Czy to...
— Nie — przerwała Natsu. — Nie bądź głupi. Zmieniłam się. Tu
nie chodzi już o strach, ale o przyszłość. Pragnę się uśmiechać, patrzeć w
lustro i widzieć piękną kobietę. Chcę żyć. Chciałam pokazać Koziorożcowi na
naszym ostatnim spotkaniu, na jaką kobietę wyrosłam. I chcę się cieszyć życiem.
Iść przed siebie bez lęku. Bez obaw. Zmienić się. Pewnie nigdy już nie odłożę
tej laski, ale to nie znaczy, że wszystko ze mną zostanie.
Natsu patrzył na nią zafascynowany, z podziwem i
jednocześnie ukrytym strachem, że jej życzenia mogą się nie spełnić.
Wypuściła Natsu z objęć. Odsunęła się od płyty grobowej, na
której prawie stanęła, i zatrzymała się pod drzewem. Na korze widniał niedbale
wyryty napis "z prochu powstałeś i w proch się obrócisz".
— Słyszałem, że pierwszy proboszcz powiesił się właśnie na
tym drzewie.
— Aż tak stare jest?
— Nie, na pewno nie, ale można opowiadać. Ludzie żyją
opowieściami.
— Kiedyś żyli — poprawiła go Lucy. — Dziś ludzie żyją
chwilą. Zapominają. Co danego dnia było wielkim newsem, drugiego staje się
bezużyteczną informacją. Dziś wszyscy o mnie mówią, wkrótce zapomną.
Natsu pogładził jej perukę.
Zamierzała odsunąć się, ale powstrzymała ją czułość, której
ostatnimi czasy jej brakowało. Loki ją opuścił. Pocieszenia nie mogła szukać u
Zerefa, przecież był jej bratem. Natsu wydawał się niedostępny... i właśnie
znajdował się za nią, głaszcząc jej włosy.
— Wyjedź jak najszybciej. Zaraz. Dziś. W tej chwili. Marnuję
czas, wiem, cholera, wiem, ale...
Lucy okręciła się niezdarnie. Chwyciła Natsu za policzki i
szarpnęła go ku sobie. Nie oponował, pewnie nawet nie miał na to czasu, bo Lucy
zaraz wbiła jego usta w swoje. Pocałowała go mocno, jak kochanka, którego
bliskości nie doznawała od lat. Natsu zamachnął rękoma. Złapał Lucy w barkach i
próbował odsunąć. Przywarła do niego jeszcze mocniej.
Dlaczego? Nie zadawała zbędnych pytań.
Po co? Bo tak chciała.
Ale? Wątpliwości nie były potrzebne.
Zabrało Lucy wdechu. Na moment odsunęła wargi, aby
zaczerpnąć powietrza. Natsu krzyknął w tej samej chwili:
— Nie!
— Dlaczego?
— Przyszedłem, żeby cię ostrzec. Musisz uciekać. To się
stało zbyt skomplikowane. On... Mój ojciec...
— Pewnie planuje mnie zabić? — dokończyła za Natsu. Nadal
podejrzewała, że może się kryć za tym coś więcej, że chce ją torturować,
zamęczyć na śmierć. Wszystko jednak miało się skończyć śmiercią.
— Nie tylko to. — Wziął głęboki wdech. — Lucy, on
współpracuje z Lisanną, z Elfmanem. Chcą cię zniszczyć za śmierć Mirajane. Poza
tym Zeref... Zeref...
— Co z nim niby?
— On współpracuje z Igneelem. To on musiał cię zdradzić.
Lucy odepchnęła Natsu z całej siły. Z wściekłości zacisnęła
zęby, a najgorszy był ten jęk, który w żaden sposób nie przypominał ludzkiego.
Spojrzała nienawistnie na Natsu.
— Kłamiesz! — ryknęła.
Jelall wysiadł z samochodu. Podbiegł do Mard Geera i zabrał
go do środka, jakby uznał, że wkrótce czas jechać.
— Nie kłamię — odpowiedział na spokojnie. — Gdybym kłamał,
to wymyśliłbym lepsze kłamstwo. Zapytaj go. Zapytaj Zerefa, co planuje.
Możliwe, że cię okłamie. Możliwe, że wymyśli jakąś dobrą wymówkę, ale Igneel
nagle dostał skądś mieszkanie, pieniądze... Wszystko! Dobrze wiesz, że akurat
ja nie szastam pieniędzmi.
— Ja... Ja...
Włożyła dłonie we włosy. Peruka poluzowała się i opadła
prosto w błoto. Lucy próbowała przyklęknąć, ale nie dała rady przez laskę,
przez ból w nodze, który znów zaczął jej dokuczać. Dlaczego akurat teraz? Jaki
jest tego sens?
Zacisnęła pięść. Wierzyła Natsu, wierzyła z całego serca,
ale i w Zerefie pokładała nadzieje. To był jej brat. Jedyna, normalna rodzina,
która jej pozostała. Jeśli i jego straci, zostanie całkowicie sama.
Uspokój się!, wrzasnęła do siebie w myślach. Cofnęła się o kilka
kroków.
Nagle poczuła na policzku coś mokrego. Druga kropla spłynęła
po skórze. Zaraz trzecia. Rozmazała makijaż. Odchyliła głowę do tyłu i dopiero
wtedy zobaczyła, że pada. Deszcz był na razie łagodny, ale przybierał na sile.
Zostawiła za sobą Natsu, omijając go bez słowa.
— Przepraszam — wyszeptał, nim opuściła cmentarz. — Nie
udało się nam zaprzyjaźnić. Chętnie zaprosiłbym cię na jakąś kawę, ale chyba
poczekamy na to ze sto lat. — Zaśmiał się smutno. — Dziękuję za pocałunek i
przepraszam, że nie mogę ci inaczej pomóc.
Lucy wstrząsnęło. Przeprosił ją... Po tym wszystkim co mu
zrobiła?
— Zaczekaj! — zawołała za nim.
Odwrócił się szybciej niż przewidziała. Zamroczyło ją na
moment. Rozejrzała się po cmentarzu, szukając dobrej wymówki, ale wtedy
przyszła myśl... Przyszły prawdziwe słowa, które chciała do niego skierować
przez ten cały czas. Do tej pory nie zdawała sobie sprawy z ich wagi, nie
sądziła, że kiedykolwiek przyjdzie się jej zmierzyć z prawdą. Chyba dopiero
teraz była gotowa.
— Dziękuję, że zgubiłeś wtedy Szczęściarza. Nawet jeśli w
moim życiu wydarzyło się wiele złego, to nie żałuję tego, kim teraz jestem.
Gdyby nie ty, nadal tkwiłabym w tym... czymś. Żyłabym w strachu i nigdy nie
zaznała szczęścia. Dzięki tobie, uśmiecham się. Dziękuję, Natsu Dragneelu.
Natsu otworzył usta. Wyciągnął dłoń i uśmiechnął się ku
Lucy, lecz nie jak jego matka. W tym uśmiechu utkwił smutek zmieszany z
radością, która pojawiła się po usłyszeniu Lucy.
Uciekła do auta i odjechała wraz z śpiącym na tylnym
siedzeniu Mard Geerem. Sięgnęła do niego i poprawiła mu włosy, wysunięte z
grubego kuca.
— Uciekniemy razem — wyszeptała do niego.
Wyprostowała się na fotelu. Zapięła pasy i poprosiła, by
Jellal przyspieszył na objeździe. Droga wciąż była niepewna, śliska, ale
usłuchał się dziewczyny. Wyminął gwałtownie ciężarówkę. Echo trąbienia podążyło
za nimi aż do zjazdu na drogę szybkiego ruchu. Jellal trochę zwolnił, choć
nadal jechał nieprzepisowo — szczególnie na panujące warunki.
Śnieg, wszędzie śnieg... Lucy kalkulowała. Wiele lotów
zostało odwołanych, zanim dostaną się na samo lotnisko trochę minie, a co mówić
o samych biletach? O prywatnym samolocie nawet nie śniła. To nie wyjdzie.
Pociąg? Tu już były większe szanse. Zapytałaby Mard Geera o plany Zerefa, ale w
tym stanie nie tylko nie odpowie, wątpiła, czy w ogóle zechce zamienić z nią
choćby jedno słowo.
Syknęła. Nie, przestanie o tym myśleć. Jakoś
się im uda uciec. Możliwe, że trochę czasu zostało…
0 Comments:
Prześlij komentarz