GRAY
— Pociąg
Magnolia—Crocus wjechał na tor trzydziesty drugi. Powtarzam,
pociąg Magnolia—Crocus wjechał na tor trzydziesty drugi. Planowy
odjazd pociągu o godzinie czternastej trzydzieści. Prosimy nie
zbliżać się do krawędzi peronu. Życzymy miłej podróży —
komunikat się zakończył.
Gray
przełożył jedną z toreb przez ramię. Spakował wyłożone na
ladę przekąski na podróż i wrzucił wszystko do plecaka.
Podziękował ekspedientce.
Na
dworcu panowała niepokojąca cisza. Trzy okienka biletowe zamknięto,
kolejka zmniejszyła się tylko do kilku osób stojących w jednym
rzędzie do jednej kasy. W piekarni skończył się zapas świeżego
chleba, chyba jeszcze przed tym, jak wszedł do sklepu wszystko
wykupiono. Nie wspominał już o kawiarni, w której siedziała
jedynie Erza pilnująca torby. Wrócił do dziewczyny. Otworzył
plecak i pokazał jej przekąski, na które wydawał część z
ostatnich oszczędności.
— Czekoladowe
kulki. — Zabrała ze środka opakowanie ze słodyczami. — Będą
do kawy, a ty coś chcesz? — spytała.
— Nie.
— Pokręcił głową. Za czterdzieści minut pociąg odjeżdżał.
Wolał już w środku zamówić sobie jakąś herbatę, nawet w
plastikowym kubeczku. Napił się za to wody i wziął parę draży z
opakowania.
Erza
zaśmiała się. Nadpiła trochę kawy, większość pianki zbierając
nad ustami. Gray wyciągnął chusteczkę z kieszeni i wytarł jej
twarz. Nie oponowała. Nawet uśmiechnęła się słodko, dziękując
niewyraźnie, kiedy zajadała się słodyczami.
— Lucy
przyjdzie nas pożegnać? — odezwała się nagle, wyglądając w
kierunku wejścia na dworzec.
Gray
pokręcił głową.
— Nie
— wyszeptał z żalem w głosie, choć nie powinien. Zawdzięczał
Lucy życie. I jakby się nie starał, nigdy nie spłaci długu.
Zastanawiał się tylko, co będzie chciała w zamian. Dlatego Erza
jej wyglądała. Czekała, aż przyjdzie do nich każdego dnia.
Wpatrywała się w drzwi, wsłuchiwała w dzwonek. Nikt ich nie
odwiedził.
Zamoczył
w kawie Erzy jedną z drożdżówek i wziął kilka gryzów, aby
odwrócić swoją uwagę i więcej nie myśleć o Lucy. Może niczego
od nich nie oczekiwała, ale nawet jeśli to pragnęli, by chociaż
raz ich odwiedziła. W rzeczywistości przy stole zawsze czekało
puste miejsce.
— Nie
mówiłam ci, ale nawiązałam kontakt z sierocińcem — obwieściła
niespodziewanie.
Gray
zachłysnął się drożdżówką. Kilka razy kaszlnął, popił
nawet wodę, ale nieprzyjemne drapanie w gardle nie ustało.
— Co?
— spytał zachrypłym głosem.
— Pomogą
mi znaleźć pracę.
— Pracę?
— Ta...
Podobno szukają recepcjonistki do muzeum, do działu z bronią. Nie
wiem, czy się nadzieję, ale racę łatwo pogodzić ze studiami.
Wiesz, od razu zaliczę licencjat z historii. Jeśli się uda, może
będę oprowadzać ludzi? Kto wie? Na pewno chcę robić
specjalizację w średniowieczu. Cudowny okres historii, a
szczególnie w Fiore. Legendy o smokach i Pogromcach smoków są
niesamowite. Chcę je przestudiować. Nie zamierzam siedzieć z
założonymi rękoma.
— Czyli...
— zawahał się. Odetchnął ciężko, przerażony tym, co zamierza
powiedzieć. Wiele było przed nimi, ale jeszcze więcej zostawiali
za sobą. — Fairy Tail nie istnieje?
— Lokal
spłonął — przypomniała. Jej twarz spochmurniała. Erza zbladła
na samo wspomnienie o domu, który zniknął.
Zastali
zgliszcza. Spopielone stoły, zniszczony strop. Spłonęły ich
ubrania. Z książek pozostał popiół. Nie było już do czego
wracać i dlatego to wszystko tak mocno bolało. Żeby ruszyć do
przodu, ich dom musiał spłonąć.
— Nie
płacz — powiedziała Erza, przecierając spływające po
policzkach Graya łzy.
— Postaram
się — obiecał. — Zaczynamy... coś nowego. Będzie pewnie
ciężko, ale uda nam się. Wierzę w to. — Ujął dłoń Erzy. —
Dopij kawę i lecimy.
— Jedziemy
— poprawiła go.
— Dobrze,
dobrze, jedziemy. Będzie dobrze. — Zastanawiało go, do kogo
właściwie kieruje te słowa. Do Erzy? Jeszcze nie potrzebowała
pomocy. Do siebie? Niewątpliwie.
Gray
nie widział przyszłości, do której zmierzają. Brakowało mu
punktu zaczepienia, czegoś, co podpowiedziałoby mu, że tam musi
dojść. Nie. Nic przed nim nie stało. Same niewiadome. Same
wątpliwości. A gdzieś pomiędzy tym wszystkim obawy — o
przeszłość, teraźniejszość i przyszłość.
Erza
dopiła do końca herbatę. Odniosła filiżankę i podziękowała
cicho, zabierając ze sobą dodatkową torebkę cukru. Machnęła nią
przed Grayem i schowała do torebki. Zabrali swoje rzeczy. Właściwy
peron był niedaleko. Przeszli tylko kawałek, mijając po drodze ze
dwa, trzy pociągi stojące na torach. Miały niedługo odjechać.
Ich jeszcze stał — nowy, regionalny, z którego mieli się później
przesiąść. W środku większość miejsc już była zajęta.
Spojrzeli na swoje bilety i westchnęli. Najwyżej całą drogę
postoją.
Równocześnie
wzruszyli ramionami. Podeszli jeszcze bliżej przodu, licząc, że
może tam znajdą więcej miejsc wolnych, lecz zamiast tego zobaczyli
siedzącego na ławce Jellala. Czytał książkę, "Hrabia Monte
Christo". Wyjrzał spod tekstu i zamknął powieść na
nieznanej stronie. Odłożył ją na ławkę, powoli wstając.
Marynarkę poprawił, krawat przekrzywił, a co ważniejsze, nie
podszedł do nich.
— Lucy
chciała przeprosić, że nie może przyjść, ale ostatnie dni są
dla niej ciężkie. Wciąż leczy nogę, poza tym ma całą... rzeszę
ludzi na głowie.
— Nic
sie... nie stało — odpowiedziała niepewnie Erza. — Przysłała
ciebie?
— Sam
chciałem was odprowadzić. A w zasadzie, ostatni raz zobaczyć.
— Ostatni?
— zdziwił się Gray.
— Tak,
bądźcie szczęśliwi. Całe życie obarczałem winą Erzę, za tę
bliznę, za moje nieszczęścia. Nie, to nie jej wina. Mam nadzieję,
że w ten sposób pożegnamy się w pokoju. Jak dawni przyjaciele.
Erza
chwyciła Graya mocniej za rękę.
— Jak
przyjaciele — podkreślił Jellal. — Nie mam zamiaru niczego
niszczyć. Nie będę walczyć. Zbyt wiele grzechów mam na sumieniu,
poza tym... — uśmiechnął się podejrzanie — chyba to lubię.
To jest moje życie. Dobrze mi płacą. Mam gdzie spać. Dobrze jem.
Co tydzień kupuję sobie krewetki. Co miesiąc nowy czytnik ebooków.
Nie życzę wam takiego życia, jak moje, ale chcę dla was
szczęścia, więc... — zmrużył powieki, gdy zawiało mocniej —
odejdźcie.
— A
Natsu i Lisanna? — dopytała się jeszcze o przyjaciół Erza.
— Wybrali
— odpowiedział jej wymijająco Jellal. — Okaże się, ale mogę
obiecać, i Lucy też — dodał — że jeśli tylko uciekli, im
również pozwolimy odejść.
Równocześnie
odetchnęli z ulgą.
— Pociąg
Magnolia—Crocus odjeżdża za pięć minut. Powtarzam, pociąg
Magnolia—Crocus odjeżdża za pięć minut. Prosimy zajmować
miejsca — rozległ się niewyraźny komunikat.
Jeden
z pociągów odjechał, pozostawiając za sobą hałas ocieranego o
szyny osprzętu. Rozległo się ostrzeżenie o zamknięciu przejścia,
a chwilę później pociągnął zniknął za zakrętem.
Jellal
zabrał książkę. Z kieszeni wyciągnął zgnieciony szal i owinął
nim szyję. Zrobiło się zimno, oddech Graya zamieniał się parę.
Palce zaczęły mu drętwieć.
Konduktor
wyszedł już po raz ostatni zapalić przed odjazdem. Wrzucili
wszystkie swoje rzeczy do środka, ale sami jeszcze nie weszli.
— Dziękujemy.
— Gray schylił głowę przed Jellalem. — I przekaż to też
Lucy. Może i ona znajdzie szczęście.
— W
innym świecie może by się z Natsu jakoś dogadali — dodała od
siebie Erza.
Jellal
prychnął.
— W
innym świecie to może i my bylibyśmy razem — przedstawił swoją
teorię. — Ale jestem tutaj, a wy tam. Bądźcie razem szczęśliwi
i więcej nie mieszajcie się do naszych spraw. Zostawcie to.
Skończcie studia, zacznijcie pracę, zbudujcie dom i załóżcie
rodzinę... Tak będzie najlepiej.
Jellal
ominął ich. Nie odwrócił się już więcej, choć i Erza, i Gray
patrzyli na niego, jak odchodził. Wsiedli, gdy rozbrzmiał sygnał.
Zaraz po nich do środka wskoczył i konduktor. Znaleźli jeszcze
jedne, wolne miejsca i tam usiedli. wepchnęli swoje torby na półki
i usiedli.
W
pociągu grzali niemiłosiernie. Było duszno, o grzejnik aż się
można było poparzyć, ale mimo to Erza położyła głowę na
ramieniu Graya. Przymknęła oczy. Pociąg ruszył i w tym samym
momencie wyjrzeli za okno. Patrzyli na Magnolię, którą opuszczają
— na miasto gorzko—słodkie, ich dom, azyl i miejsce, które
ostatnimi czasy zamieniło się w piekło. Było jednak piękne. Gray
nie potrafił innym słowem opisać uliczek, po których się
przechadzał, wieży, która z daleka wydawała się piąć jeszcze
wyżej niż gdy stał pod nią. Nadszedł czas, by to zostawić...
Wyciągnął
telefon i włączył muzykę — ostatnią płytę Metalicany i
ostatni utwór, który zostawił po sobie przed śmiercią — I'll
never forget my old—new home.
***
Kim
jesteś? Wspomnieniem cichym, ulotnym i bezwstydnym, które zostawiam
w tym starym—nowym domu. Uciekasz w słodkich chwilach niepewności,
gdy sądzisz, że nie masz dokąd uciec. Widzisz, zawsze jest jakieś
wyjście. Wystarczy zostać w tym starym—nowym domu. Choć brakuje
w nim czułości. Choć brakuje w nim rodziny. Zawsze jest nadzieja,
że zapełnisz go na nowo. Ten stary—nowy dom.
Obiecam,
że nigdy nie zapomnę tego starego—nowego domu, ciepła i miłości,
które zaznałem z każdym uśmiechem matki, czułym uściskiem ojca.
Bo w tym samym starym—nowym domu zostawiam wszystko, co mi drogie.
Łzy opuszczam wraz ze złymi dniami. Ból odrzucam z ciężkimi
chwilami.
I
choć nie zawsze było łatwo. I choć nie zawsze było prosto.
Obiecam, że nigdy nie zapomnę tego starego—nowego domu, bo to był
i będzie zawsze... mój stary—nowy dom...
Kocham
Cię, mój ukochany synku...
Metalica
— martwy, lecz wiecznie żywy
KONIEC
TOMU 2
0 Comments:
Prześlij komentarz