[Pozory czasem mylą] Rozdział 62 Zamykaj drzwi, których nigdy więcej nie otworzysz


Zeref oparł się o ramię Mard Geera i niemal zasnął, kiedy siedzieli w starym gabinecie w fabryce, gdzie kurz zebrał się przez lata na pękniętych szafkach, zniszczonych w czasach wielkiego buntu kasty pracującej w części fabrycznej. Ślady narzędzi odcisnęły się na sofie, na biurku, dostrzegł też wgniecenia na ścianach, ale nie pojmował, skąd na suficie odpryśnięty tynk w kształcie klucza. Już otworzył usta, by spytać Mard Geera, zakładał, że ten dawno poznał historię tego miejsca, ale ostatecznie ani jedno słowo nie przeszło przez jego gardło.

Był zmęczony.
Ociężałe powieki opadały mu nieustannie i zaraz się podnosiły z nadzieją, że jeszcze nie czas na sen. Im dłużej tak robić, tym wchodził mocniej w błogi świat snu i przepięknych wspomnień, które uderzyły w niego z nieokiełznaną siłą. Nie umiał im się przeciwstawić, więc pozwalał jednemu po drugim wchodzić do jego umysłu, szeptać, pokazywać, a nawet na samym końcu poczuć smak lata, słodkich lodów, które kupowali na starówce. Jego zmysły pochłaniał zapach wiejskiego domku, kur i przepysznej jajecznicy, którą babcia zawsze mu przygotowywała, kiedy przyjechał do niej z wizytą.
Obok nigdy nie było Natsu...
— Powiedz mi... — zaczął niepewnie — kiedy rodzice oddali mnie do sierocińca.
Mard Geer ujął dłoń Zerefa i mocno ścisnął. Nie spojrzał na niego. Siedział wgapiony w białą ścianę i drzwi prowadzące na główny hol.
— Tak wiele mi się nie zgadza... Kiedyś chyba Lucy powiedziałem, że to mój starszy brat, ale potem mignęło mi wspomnienie, jak karmiłem Natsu. Był taki... mały... Poza tym... — urwał, kiedy Mard Geer podsunął mu złożoną kartkę papieru.
— To tylko kopia, ale może coś wyjaśni. Przepraszam, że grzebałem w twojej przeszłości, ale musiałem. — Mówił spokojnie, z wyczuciem, jakby był od dawna przygotowany na tę rozmowę.
— Co tu jest? — Zeref nawet nie rozwinął kartki. — Powiedz mi.
— Rodzice oddali cię, gdy miałeś roczek.
— Tak, to wiem... — przyznał niepewnie.
— Z resztą musimy pójść do Lucy, ona też to musi usłyszeć. W tym... W tym wszystkim jest coś więcej. Chodziło o więcej, o coś innego. Ja... Przepraszam, że wcześniej o tym nie powiedziałem. Poznałem prawdę, gdy mieliśmy porwać Lucy, ja przepraszam. Naprawdę, przepraszam, ja nie chciałem. To coś innego. Nie zrozum mnie... źle... Ja...
Nastała niezręczna cisza. Zeref, chcąc czy nie, ułożył sie wygodniej na ramieniu Mard Geera, właśnie przy nim będąc bezpieczny. Niezależnie od tego, czego jeszcze nie wiedział, jaką tajemnicę przed nim skrywano, był gotowy wybaczyć przyjacielowi, jeśli to miało pomóc zamknąć sprawę — oddalić wszystkie niepotrzebne pytania i odpowiedzi.
— A więc chodźmy do nich. — Podniósł, choć oddałby w tej chwili wszystko, żeby tu zostać. Zdrzemnąć się przez parę godzin, obudzić dopiero następnego dnia i wtedy odbyć z Lucy rozmowę, ale odwlekanie tego wszystkiego nie pomogłoby im. Możliwe, że czekała go kolejna bezsenna noc, pełna koszmarów i uśpionych lęków, ale był na nie gotowy. Jeszcze trochę, zbliżał się ku końcowi. Wystarczył jeden tom, aby zamknąć wszelkie nieszczęścia, które doprowadziły do złego zakończenia dziesięć lat temu.
Jednak kiedy już miał wyjść z pokoju, usłyszał pełny przerażenia w głosie krzyk Lucy:
— ZEREF! SZYBKO!
— ZEREF! ZEREF! SZYBKO! — ryknął po niej tak samo głośno Loki.
Mard Geer i Zeref ruszyli bez zastanowienia biegiem do pomieszczenia znajdującego się naprzeciwko ich pokoju. Gwałtownie otworzyli drzwi i w środku zastali siedzącą w osłupieniu parę, której spojrzenia były wlepione ekran telewizora. Nie mrugali, jedynie ich usta drżały, aż nagle, bez jakiegokolwiek ostrzeżenia, Lucy wymiotowała na podłogę. Loki z opóźnieniem zorientował się, co się stało, bo Mard Geer zdążył podać dziewczynie miskę. Zeref zamoczył chusteczkę w resztach herbaty i przemył twarz Lucy.
— Patrz. — Wystawiła przed siebie palec i wskazała na telewizor. — To ty? TY? — wysyczała zajadle.
Nie zrozumiał w pierwszej chwili. Niewyraźne sceny przewijały się na kanale. Ludzie szaleli, kamera ruszała się we wszystkie strony, próbując nadążyć za podążającym tłumem, który gdzieś szedł. Chyba na komisariat. Śledzili radiowóz policyjny. Droga była zakorkowana, mało kto mógł przejechać, ale przejść? Nie... Zeref pokręcił głową. Wokoło znajdowało się tak wiele osób, że zaczęły tarasować przejście innym pieszym i samochodom. Na balkonach zebrali się mieszkańcy pobliskich bloków. Sklepy zostały zamknięte.
Zeref przełknął głośno ślinę. Ręce mu zadrżały — najpierw z zimna, a potem ze strachu, kiedy w końcu dotarło do niego, do czego właśnie doszło. Jeden, ten sam napis, zaczął przewijać się u dołu wiadomości. Nie potrzebna była reporterka anonsująca najnowsze wiadomości, wystarczył krótki, ale treściwy napis...
— "Acnologia został aresztowany" — przeczytał go na głos Mard Geer, równie mocno drżąc, co Zeref. — Za szybko, ja... Niedawno... Taśmy...
— Zanieśliście je i ukryliście to przede mną? — powiedziała z wyrzutami Lucy. —Tak, oczywiście — odpowiedziała sobie, nim zdążyli choćby wymyślić dobrą wymówkę. — Ile jeszcze przede mną ukryliście? Jak wiele? Przecież to ja miałam... — urwała. W tym samym momencie policja zatrzymała się przed komisariatem.
Acnologia wyszedł z pojazdu. Jego twarz była ukryta za marynarką, ale mimo jej dało się dostrzec cierpki, ale nadal pełen dumy uśmieszek. Głowę miał wyprostowaną. Nie przejmował się tym, że w każdej chwili marynarka może zsunąć się z jego twarzy. Szedł wyprostowany — nie jak skazaniec, tylko jak zwycięzca, który po długim boju wraca do domu. Czekał na laury, pochwały. Zamiast nich rzucono pierwszy z kamieni. Trafił mężczyznę w policzek, zadarł go nieznacznie, zostawiając na skórze lekkie otarcie. Acnologia splunął w stronę, z której rzucono kamień i łypną groźnym ślepiami, jak bestia wybierająca nową ofiarę.
Nikt więcej nie odważył się zaatakować mężczyzny.
Zeref wstrzymał oddech na minutę. Odliczał z czasu sekundę za sekundą, nie pozwalając sobie zaczerpnąć powietrza. Nie myślał o niczym więcej, miał w głowie tylko cyfry, a kiedy minuta upłynęła, wziął głęboki wdech i usiadł.
Doprowadził do tego aresztowania, ale nigdy nie spodziewałby się tak szybkiej reakcji ze strony policji. Miesiąc, dwa, a nawet pół roku — oczekiwał, że zanim Acnologia trafi za kraty, wszystko się jakoś ułoży... Zostali z problemami sami.
Nie wyobrażał sobie chaosu, który nastąpi moment po tym, jak zabraknie Acnologii. Nie posiadał władzy, jak sprzed laty, ale wciąż był silnym biznesmenem. Wyrobił sobie renomę, pozycję, przyjaciół, a przede wszystkim nadal działał zza cienia. Jeśli czegoś nie zrobi, zamek z piasku, który zbudował Acnologia, rozmyje się wraz z morską pianą. Zabierze odrobinki do morza, gdzie zacznie szaleć sztorm.
— Zerefie! — odezwała się niespodziewanie Lucy. — Co... — zawahała się na moment. — Co mam zrobić?
Otworzył szeroko oczy ze zdziwienia, ale nie wyśmiał dziewczyny. Wystąpił do przodu, podszedł do Lucy i pochylił się nad nią, jak zawsze Mard Geer kłaniał sie przed nim.
— Ogłoszę, że Acnologia pozostawił władzę w twoich rękach, Lucy. Jednak jesteś tylko dzieckiem, czy...
— Znaki zodiaku — odpowiedziała, nim zdążył dokończyć. — Koziorożec jest najstarszy, chory, ale wierzę, że znajdzie dla nas siły. Chyba... Chyba... cieszył sie szacunkiem za tamtych dni?
— Za czasów świetności? — przerwał jej Mard Geer. Ominął Zerefa i chwycił Lucy za podbródek. Szarpnął ją, zmuszając do pochylenia się. Jęknęła, ale ten nie puścił. — Za czasów świetności Acnologia był bestią, której wszyscy się bali. Musisz zrozumieć, że one przeminęły. Koziorożec jest tylko wspomnieniem.
— Wystarczy! — wrzasnął Loki. Odepchnął Mard Geera od Lucy i podparł ją, by nie upadła.
Wyszarpała się, ku zaskoczeniu pozostałych. Uśmiech zbladł na jej twarzy, wydawała się przepełniona lękiem, choć gdzieś w głębi widział drobinki odwagi, jakby zamierzała przezwyciężyć strach.
— Dokończ — nakazała.
— Mam jedno na myśli: chwilowo to może zadziałać. Starszy człowiek, ale doświadczony. Przyjaciel i dawny kompan Acnologii. Mówię, tylko chwilowo, bo później to już nie wystarczy. — Wskazał na Lucy palcem. — To ty musisz stać się silna. Nikt tego za ciebie nie zrobi. — Zmarszczył czoło ze złości. — Nie wystarczy pobicie jednego dzieciaka — miał na myśli siebie — a rządzenie całą organizacją. Nie pozwolę... — Zacisnął mocno szczękę i wydusił przez zęby: — Nie pozwolę skrzywdzić Zerefa. Jeśli przegrasz, my wszyscy zginiemy!
To wystarczyło.
Zeref położył dłoń na ramieniu Mard Geera i cofnął go za siebie. Uśmiechnął się cierpko, niezdolny, by wykrzesać z siebie coś radośniejszego, a potem stanął twarzą w twarz z Lucy. Powietrze stało się ciężkie, oboje oddychali niemiarowo, udając, że wszystko jest w porządku. Lucy wyprostowała się. Zacisnęła pięści, dusząc w sobie ból, który musiał rozsadzać ją teraz od wewnątrz. Jednak stała przed nim, ukrywając wszelkie niedoskonałości, wady, aby udowodnić — i przed nim, i przed sobą — że może dokonać czegoś, co jeszcze tak niedawno wydawało się dla niej koszmarem — stać się prawdziwą wnuczką i dziedziczką Acnologii.
— Bądź silna.
— Jestem.
— Żadnych tajemnic.
— Nigdy więcej.
— Zadzwoń do Zodiaków, ja spróbuję dowiedzieć się czegoś w siedzibie. Jesteśmy tylko dziećmi, nikim więcej. Cały zarząd to długoletni współpracownicy Acnologii.
— Tak, wiem.
— Nie, nic nie rozumiesz. Jesteś dla nich szansą na to, by siąść na właściwym miejscu.
— Zabiją mnie — stwierdziła.
— Nie, nie od razu.
— Boją się mnie? — kontynuowała serię krótkich wypowiedzi.
— Nie, ale Acnologii tak.
— Może wyjść?
— To nieuniknione.
— Wyjdzie — stwierdziła ostatecznie.
— Dokładnie.
— Ale zanim się to stanie...
—... musimy walczyć o przeżycie — dokończył stanowczym tonem. — To nasz jedyny cel i sposób. Nie wyjedziemy, bo oni zawsze będą wiedzieć, że gdzieś ukrywa się "Lucy Heartfilia". Loki — zwrócił się do chłopaka — masz ją chronić za wszelką cenę. Dobrze wiesz, co się z nami stanie, jeśli ona zginie.
— Czy na pewno wiemy? — wtrącił się ponownie Mard Geer. Jego oczy przepełniała ciemność i nienawiść, którą kierował w stronę Lucy. Co by zrobił, gdyby Zeref stąd wyszedł? Zabił Lucy bez chwili zawahania? Wypuścił ją?
Nie musiał znać odpowiedzi. Wystarczyła wiedza o tym, do czego dąży Mard Geer. Chciał dowieść, że Lucy się do niczego nie nadaje, że jest tylko głupią dziewczyną, która wplątała się w sprawy nie dotyczące jej bezpośrednio. Jednak w tym wszystkim pomylił się. Jeszcze nie zamierzał wyprowadzać go z tego błędu, póki może mu się przydać i rozwiać wszelkie wątpliwości, które targają Lucy.
— Może nas wypuszczą? — kontynuował Mard Geer, po tym jak nie usłyszał ani jednego słowa sprzeciwu ze strony Zerefa. — Może spłacą długi i będziemy wolni. Może...
— Naprawdę? — Lucy parsknęła śmiechem. — Wierzyłam przez dziesięć, pieprzonych lat, że jestem nikim. I dalej wszyscy oczekują, że taka sie stanę, ale dlaczego? Bo jestem wnuczką Acnologii, jego jedyną dziedziczką. Osobą, która ma prawo...
— Skąd wiesz?! — krzyknął Mard Geer.
Machnął ręką tuż przed nosem Lucy. Zachwiała się, ale odzyskała równowagę. Zagryzła wargę, aż do krwi, zduszając w sobie cały ból, który promieniował z rannej nogi.
— Skąd wiesz? — spytał ponownie. — Widziałaś jego testament? Powiedział ci? Dlaczego jesteś taka głupia i sądzisz, że coś dla niego znaczysz?
Lucy po pierwszy od momentu, w którym rozpoczęli rozmowę, pochyliła przed nimi głowę. Gdyby tylko miała włosy, te opadłyby jej na twarz i zasłoniły ją. Jednak ich już nie było, a pierwsze łzy popłynęły po jej policzkach. Z bezradności usiadła w końcu i wystękała niewyraźnie:
— Ja... Jaa wiem, że nic dla niego nie znaczę. Zabijcie mnie, zniszczcie, phi! Mam dosyć. Mam serdecznie dosyć tego życia. Gdybym tylko mogła, uciekłabym. Zaszyła gdzieś na wsi, znalazła pracę w sklepie i sobie w nim żyła, a tak?
Zeref przyklęknął przed Lucy. Ujął jej dłoń, ku wielkiemu zdziwieniu Lokiego, który od razu rzucił się, by ich rozdzielić. Lucy powiedziała ciche "nie" i cofnął się, wykrzywiając twarz w niesmacznym grymasie.
— To tak zrób — zaproponował jej. — Uczyń tak. Czy ktoś powiedział ci "nie"? Sama podjęłaś wiele decyzji.
— Ponieważ ludzie wokoło mnie giną z mojej winy — powiedziała niepewnym, drżącym głosem. Jej ciało drżało. Nie umiała pohamować trzęsącego się ciała, choć napisała mięśnie mocno, a pięści skakała, wbijając sobie krótkie, zniszczone, obgryzione paznokcie w skórę.
— Wymówka, co masz dalej.
— A co ciebie trzyma?
Odsunął się. Jego policzki nagle zapłonęły ze wstydu, ale nie zamierzał ich ukryć. Stanął twarzą w twarz z Lucy i odpowiedział jej szczerze:
— Igneel.
Krótkie słowo, jedno imię wystarczyło, by Lucy zamarła. Oczy przymknęła. Policzki wytarła z łez i chwilę później pociągnęła nosem, powtarzając sobie, że koniec płaczu.
— Chcę przestać uciekać — zaczęła wyjaśniać. — Wiem, że jeśli teraz zacznę, już nigdy nie przestanę. Nie ukryję się na wsi, bo każdego dnia będę się bała, że mnie znajdą. Nie wyjadę za granicę, bo może i tam mają kontakty. Poza tym skąd wezmę pieniądze? A praca? Szkoły nawet nie znalazłam. Nic nie umiem, więc co? Mam skończyć na ulicy? A Igneel? Wątpię, żeby mnie zostawił. Sam chcesz zostawić ojca przy życiu...
— Tak, chcę. On i Natsu to moja jedyna rodzina.
— Rodzina, która cię zostawiła.
— Czyli jesteśmy podobni.
Zeref westchnął.
— Nie, Lucy, jesteśmy tacy sami, a nawet gorzej — nigdy nie staniemy się kimś innym.
Ominął wszystkich. Zatrzymał się przy przybitym dechami oknie. Wyciągnął ze stosu połamanych mebli łom, po czym zamachnął się i po raz pierwszy walnął w kawałek deski. Lucy i Loki wzdrygnęli się, kiedy Mard Geer stał niewzruszony całą sytuacją. Zeref uśmiechnął się, po raz pierwszy w tak szaleńczy i nieprzewidywalny sposób.
Zdjął marynarkę. Pot spłynął po nim, mokra koszula przykleiła się do ciała, ale Zeref nie zamierzał przestać, kiedy już zaczął swoja pracę. Stara fabryka była idealnym miejscem na kryjówkę, ale nie taką, w której okna będą zabite dechami. Nic nie widzieli, co się dzieje po drugiej stronie — kto przyjeżdża, a kto odjeżdża. Nikt więcej nie spróbuje się skradać, zadać cios za plecami, bo już będzie na wszystko gotowy.
Wbił łom między dwa kawałki drewna i wyszarpał je wraz z zardzewiałymi gwoździami. Deski spadły, robiąc rumor na całą fabrykę. Zeref odsunął się, kiedy spadły tuż przed jego stopami. Kurz uniósł się. Pomachał przed twarzą, ale pyłek i tak się przedostał do jego gardła. Zakaszlał, a chwilę później i cała reszta zadławiła się.
— Nie mamy czasu — obwieścił całej reszcie.
Przetarł byle jak brudną szybę. Widok stąd był idealny — cały parking, część ulicy. Zamknął drugie wejście i całkowicie zabezpieczą przez niechcianymi gośćmi, jeszcze zadbają o podziemia i nikt tu nie wejście bez ich pozwolenia.
— Tutaj będzie nasza kryjówka. Musimy się zabezpieczyć. Każdy błąd z naszej strony sprowadzi zagładę. Każda pomyłka stoczy nas do samego piekła, na wygnanie bądź na śmierć — mówił, ciągnąc za sobą łom. Podniósł go i przerzucił przez ramię.
Lucy cofnęła się ze strachu. Położyła dłoń na piersi, a jedna z kul wypadła z jej rąk. Loki natychmiast ją podniósł i podał. Wierny pies, pomyślał Zeref, mając ochotę, by splunąć na tę dwójkę, a szczególnie na Lokiego. Lucy pod wieloma względami rozumiał, ale nie słabości Lokiego. Ojciec powinien go wychować odpowiednio, przygotować do przejęcia roli, jaką pełni Lew w tej rodzinie, a przed sobą widział bezradnego kotka, który nie umiał sam się podrapać. Był za słaby dla Lucy, za nijaki, mimo to wciąż był synem dawnego Lwa, legendy, która umarła przez jedną pomyłkę, jaką było porwanie Lucy. Potrzebowali Loki'ego, a przynajmniej na razie, bo w momencie, w którym ukaże pełnię swoich słabości, stanie się tylko zbędnym balastem. Lucy nie potrzebowała takich ludzi, by przeżyć.
— Loki — zwrócił się do chłopaka.
— Przyjmuję rozkazy tylko od Lucy — odpowiedział szybciej niż Zeref zdążył zadać jakiekolwiek pytanie.
Zignorował wtrącenie Lokiego. Obszedł sofę i stanął nad filiżankami z resztami herbaty.
— Wiesz, że w fusach można odczytać przyszłość? — Zaczął od zagadki.
Loki zmarszczył czoło ze zdziwienia, ale odpowiedział:
— Tak, wiem.
— Twoja przyszłość jest niepewna. Pokazałeś to już w bibliotece. Boisz się trzymać broń, boisz się strzelać. Pamiętasz jeszcze, jak ojciec zabierał cię na egzekucje... — Na samo ich wspomnienie, Loki złapał się za usta. Miał ochotę wymiotować, ale powstrzymał się. Zeref zmrużył oczy, powtarzając sobie, że nie może się złościć. — Lew to symbol potęgi. Król zwierząt, bo smok to coś większego. Bestia, która włada wszystkimi. Nikt nie jest w stanie jej powstrzymać, nikt pokonać. Taki był twój ojciec. Nieugięty. Silny. Władczy. Klękał jedynie przed smokiem, a ty? Czy zdołasz przetrwać? A może poddasz się, skoro boisz się trzymać broni?
Patrzył na Zerefa nieugięty, jakby próbował udowodnić Zerefowi, że we wszystkim się myli. W głębi serca musiał wiedzieć, że ani jedno zdanie nie było kłamstwem. Każdy posiadał słabości, ale w takich czasach jak te, należało przemienić je w siłę.
Zeref odwrócił. Machnął na Mard Geera, a ten podążył za swoim panem jak wierny pies. Przyjaciel, pracownik czy sługa... Przez najbliższe lata zapomni o tym, bo w Mard Geerze tkwiła słabość Zerefa i nie pozwoli, by ktokolwiek wykorzystał ją przeciwko niemu.
— Pójdę do Natsu i dowiem się, czy... — urwał, zatrzymując się w progu. Jeśli Natsu dowie się o aresztowaniu Acnologii, nie zawaha się pójść do ojca. Nawet bez tego wyszedłby na spotkanie. — On wybierze Igneela, prawda? — spytał Lucy, głupio wierząc, że zna odpowiedź.
— Tak — odpowiedziała stanowczym tonem, bez cienia wątpliwości.
Nie uwierzył jej. Zamknął drzwi, kiedy i Mard Geer wyszedł. Zasunął zamek, dla zabezpieczenia, by nie przerwała mu rozmowy z Natsu. Zrobiłaby to bez chwili zawahania, w przeciwieństwie do niego.
Zeref snuł się obok barierki fabryki, obserwując z góry opuszczoną halę produkcyjną. Czas zatrzymał się w tym miejscu, przyprawiając go o ból głowy. Jedna decyzja pociągnęła za sobą nieodwracalne konsekwencje dla Magnolii — setki ludzi straciło pracę, na półkach sklepowych zabrakło żywności, a kolejne setki zaczęły przymierać głodem. Jednego dnia dyrektor stanął przy tych barierkach i ogłosił, że czas wyłączyć maszyny. Ponad setka robotnikom opuściła halę w milczeniu, zabierając ze sobą ostatnią wypłatę.
— Ciekawe, czy kiedykolwiek te maszyny znów ruszą do pracy? — zastanawiał się głośno.
— Nie. — Mard Geer dał mu prostą, konkretną odpowiedź. — Przykro mi.
— Nic się nie stało. Tak to już bywa, wielu rzeczy nikt nie przewidzi. Tak samo, kto mógł wiedzieć, że w końcu zobaczę się z bratem w twarzą w twarz. Braciszku kochany, ach braciszku, ciekawe czy... — zamarł, kiedy dostrzegł otwarte drzwi od pomieszczenia, w którym zostawili Natsu z Lisanną.
Ruszył biegiem, ani na moment się nie pozwalając myślom zbłądzić. Nie myślał o Natsu, o tym, co się z nim stało, a jedynie biegł, by dotrzeć jak najszybciej pod drzwi. Mard Geer go wyprzedził. Wbiegł do środka i wtedy ogłosił cienkim, pełnym przerażenia głosem:
— Nie ma ich tutaj.
Zeref zwolnił. Jeden krok, drugi, potem dostawił nogę, aż doszedł i jego oczom ukazał się pusty pusty pokój. Bez Natsu. Bez Lisanny. I nawet bez krótkiej kartki pożegnalnej. Zostawili jedynie otwarte drzwi...

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!