Zeref
oparł się o ramię Mard Geera i niemal zasnął, kiedy siedzieli w starym
gabinecie w fabryce, gdzie kurz zebrał się przez lata na pękniętych szafkach,
zniszczonych w czasach wielkiego buntu kasty pracującej w części fabrycznej.
Ślady narzędzi odcisnęły się na sofie, na biurku, dostrzegł też wgniecenia na
ścianach, ale nie pojmował, skąd na suficie odpryśnięty tynk w kształcie
klucza. Już otworzył usta, by spytać Mard Geera, zakładał, że ten dawno poznał
historię tego miejsca, ale ostatecznie ani jedno słowo nie przeszło przez jego
gardło.
Był
zmęczony.
Ociężałe
powieki opadały mu nieustannie i zaraz się podnosiły z nadzieją, że jeszcze nie
czas na sen. Im dłużej tak robić, tym wchodził mocniej w błogi świat snu i
przepięknych wspomnień, które uderzyły w niego z nieokiełznaną siłą. Nie umiał
im się przeciwstawić, więc pozwalał jednemu po drugim wchodzić do jego umysłu,
szeptać, pokazywać, a nawet na samym końcu poczuć smak lata, słodkich lodów,
które kupowali na starówce. Jego zmysły pochłaniał zapach wiejskiego domku, kur
i przepysznej jajecznicy, którą babcia zawsze mu przygotowywała, kiedy
przyjechał do niej z wizytą.
Obok
nigdy nie było Natsu...
—
Powiedz mi... — zaczął niepewnie — kiedy rodzice oddali mnie do sierocińca.
Mard
Geer ujął dłoń Zerefa i mocno ścisnął. Nie spojrzał na niego. Siedział wgapiony
w białą ścianę i drzwi prowadzące na główny hol.
— Tak
wiele mi się nie zgadza... Kiedyś chyba Lucy powiedziałem, że to mój starszy
brat, ale potem mignęło mi wspomnienie, jak karmiłem Natsu. Był taki... mały...
Poza tym... — urwał, kiedy Mard Geer podsunął mu złożoną kartkę papieru.
— To
tylko kopia, ale może coś wyjaśni. Przepraszam, że grzebałem w twojej
przeszłości, ale musiałem. — Mówił spokojnie, z wyczuciem, jakby był od dawna
przygotowany na tę rozmowę.
— Co tu
jest? — Zeref nawet nie rozwinął kartki. — Powiedz mi.
—
Rodzice oddali cię, gdy miałeś roczek.
— Tak,
to wiem... — przyznał niepewnie.
— Z
resztą musimy pójść do Lucy, ona też to musi usłyszeć. W tym... W tym wszystkim
jest coś więcej. Chodziło o więcej, o coś innego. Ja... Przepraszam, że
wcześniej o tym nie powiedziałem. Poznałem prawdę, gdy mieliśmy porwać Lucy, ja
przepraszam. Naprawdę, przepraszam, ja nie chciałem. To coś innego. Nie zrozum
mnie... źle... Ja...
Nastała
niezręczna cisza. Zeref, chcąc czy nie, ułożył sie wygodniej na ramieniu Mard
Geera, właśnie przy nim będąc bezpieczny. Niezależnie od tego, czego jeszcze
nie wiedział, jaką tajemnicę przed nim skrywano, był gotowy wybaczyć
przyjacielowi, jeśli to miało pomóc zamknąć sprawę — oddalić wszystkie
niepotrzebne pytania i odpowiedzi.
— A
więc chodźmy do nich. — Podniósł, choć oddałby w tej chwili wszystko, żeby tu
zostać. Zdrzemnąć się przez parę godzin, obudzić dopiero następnego dnia i
wtedy odbyć z Lucy rozmowę, ale odwlekanie tego wszystkiego nie pomogłoby im.
Możliwe, że czekała go kolejna bezsenna noc, pełna koszmarów i uśpionych lęków,
ale był na nie gotowy. Jeszcze trochę, zbliżał się ku końcowi. Wystarczył jeden
tom, aby zamknąć wszelkie nieszczęścia, które doprowadziły do złego zakończenia
dziesięć lat temu.
Jednak
kiedy już miał wyjść z pokoju, usłyszał pełny przerażenia w głosie krzyk Lucy:
—
ZEREF! SZYBKO!
—
ZEREF! ZEREF! SZYBKO! — ryknął po niej tak samo głośno Loki.
Mard
Geer i Zeref ruszyli bez zastanowienia biegiem do pomieszczenia znajdującego
się naprzeciwko ich pokoju. Gwałtownie otworzyli drzwi i w środku zastali
siedzącą w osłupieniu parę, której spojrzenia były wlepione ekran telewizora.
Nie mrugali, jedynie ich usta drżały, aż nagle, bez jakiegokolwiek ostrzeżenia,
Lucy wymiotowała na podłogę. Loki z opóźnieniem zorientował się, co się stało,
bo Mard Geer zdążył podać dziewczynie miskę. Zeref zamoczył chusteczkę w
resztach herbaty i przemył twarz Lucy.
—
Patrz. — Wystawiła przed siebie palec i wskazała na telewizor. — To ty? TY? —
wysyczała zajadle.
Nie
zrozumiał w pierwszej chwili. Niewyraźne sceny przewijały się na kanale. Ludzie
szaleli, kamera ruszała się we wszystkie strony, próbując nadążyć za
podążającym tłumem, który gdzieś szedł. Chyba na komisariat. Śledzili radiowóz
policyjny. Droga była zakorkowana, mało kto mógł przejechać, ale przejść?
Nie... Zeref pokręcił głową. Wokoło znajdowało się tak wiele osób, że zaczęły
tarasować przejście innym pieszym i samochodom. Na balkonach zebrali się
mieszkańcy pobliskich bloków. Sklepy zostały zamknięte.
Zeref przełknął
głośno ślinę. Ręce mu zadrżały — najpierw z zimna, a potem ze strachu, kiedy w
końcu dotarło do niego, do czego właśnie doszło. Jeden, ten sam napis, zaczął
przewijać się u dołu wiadomości. Nie potrzebna była reporterka anonsująca
najnowsze wiadomości, wystarczył krótki, ale treściwy napis...
—
"Acnologia został aresztowany" — przeczytał go na głos Mard Geer,
równie mocno drżąc, co Zeref. — Za szybko, ja... Niedawno... Taśmy...
—
Zanieśliście je i ukryliście to przede mną? — powiedziała z wyrzutami Lucy. —Tak,
oczywiście — odpowiedziała sobie, nim zdążyli choćby wymyślić dobrą wymówkę. —
Ile jeszcze przede mną ukryliście? Jak wiele? Przecież to ja miałam... —
urwała. W tym samym momencie policja zatrzymała się przed komisariatem.
Acnologia
wyszedł z pojazdu. Jego twarz była ukryta za marynarką, ale mimo jej dało się
dostrzec cierpki, ale nadal pełen dumy uśmieszek. Głowę miał wyprostowaną. Nie
przejmował się tym, że w każdej chwili marynarka może zsunąć się z jego twarzy.
Szedł wyprostowany — nie jak skazaniec, tylko jak zwycięzca, który po długim
boju wraca do domu. Czekał na laury, pochwały. Zamiast nich rzucono pierwszy z
kamieni. Trafił mężczyznę w policzek, zadarł go nieznacznie, zostawiając na
skórze lekkie otarcie. Acnologia splunął w stronę, z której rzucono kamień i
łypną groźnym ślepiami, jak bestia wybierająca nową ofiarę.
Nikt
więcej nie odważył się zaatakować mężczyzny.
Zeref
wstrzymał oddech na minutę. Odliczał z czasu sekundę za sekundą, nie pozwalając
sobie zaczerpnąć powietrza. Nie myślał o niczym więcej, miał w głowie tylko
cyfry, a kiedy minuta upłynęła, wziął głęboki wdech i usiadł.
Doprowadził
do tego aresztowania, ale nigdy nie spodziewałby się tak szybkiej reakcji ze
strony policji. Miesiąc, dwa, a nawet pół roku — oczekiwał, że zanim Acnologia
trafi za kraty, wszystko się jakoś ułoży... Zostali z problemami sami.
Nie
wyobrażał sobie chaosu, który nastąpi moment po tym, jak zabraknie Acnologii.
Nie posiadał władzy, jak sprzed laty, ale wciąż był silnym biznesmenem. Wyrobił
sobie renomę, pozycję, przyjaciół, a przede wszystkim nadal działał zza cienia.
Jeśli czegoś nie zrobi, zamek z piasku, który zbudował Acnologia, rozmyje się
wraz z morską pianą. Zabierze odrobinki do morza, gdzie zacznie szaleć sztorm.
—
Zerefie! — odezwała się niespodziewanie Lucy. — Co... — zawahała się na moment.
— Co mam zrobić?
Otworzył
szeroko oczy ze zdziwienia, ale nie wyśmiał dziewczyny. Wystąpił do przodu,
podszedł do Lucy i pochylił się nad nią, jak zawsze Mard Geer kłaniał sie przed
nim.
—
Ogłoszę, że Acnologia pozostawił władzę w twoich rękach, Lucy. Jednak jesteś
tylko dzieckiem, czy...
— Znaki
zodiaku — odpowiedziała, nim zdążył dokończyć. — Koziorożec jest najstarszy,
chory, ale wierzę, że znajdzie dla nas siły. Chyba... Chyba... cieszył sie
szacunkiem za tamtych dni?
— Za
czasów świetności? — przerwał jej Mard Geer. Ominął Zerefa i chwycił Lucy za
podbródek. Szarpnął ją, zmuszając do pochylenia się. Jęknęła, ale ten nie
puścił. — Za czasów świetności Acnologia był bestią, której wszyscy się bali.
Musisz zrozumieć, że one przeminęły. Koziorożec jest tylko wspomnieniem.
—
Wystarczy! — wrzasnął Loki. Odepchnął Mard Geera od Lucy i podparł ją, by nie
upadła.
Wyszarpała
się, ku zaskoczeniu pozostałych. Uśmiech zbladł na jej twarzy, wydawała się
przepełniona lękiem, choć gdzieś w głębi widział drobinki odwagi, jakby
zamierzała przezwyciężyć strach.
—
Dokończ — nakazała.
— Mam
jedno na myśli: chwilowo to może zadziałać. Starszy człowiek, ale doświadczony.
Przyjaciel i dawny kompan Acnologii. Mówię, tylko chwilowo, bo później to już
nie wystarczy. — Wskazał na Lucy palcem. — To ty musisz stać się silna. Nikt
tego za ciebie nie zrobi. — Zmarszczył czoło ze złości. — Nie wystarczy pobicie
jednego dzieciaka — miał na myśli siebie — a rządzenie całą organizacją. Nie
pozwolę... — Zacisnął mocno szczękę i wydusił przez zęby: — Nie pozwolę
skrzywdzić Zerefa. Jeśli przegrasz, my wszyscy zginiemy!
To
wystarczyło.
Zeref
położył dłoń na ramieniu Mard Geera i cofnął go za siebie. Uśmiechnął się
cierpko, niezdolny, by wykrzesać z siebie coś radośniejszego, a potem stanął
twarzą w twarz z Lucy. Powietrze stało się ciężkie, oboje oddychali niemiarowo,
udając, że wszystko jest w porządku. Lucy wyprostowała się. Zacisnęła pięści,
dusząc w sobie ból, który musiał rozsadzać ją teraz od wewnątrz. Jednak stała
przed nim, ukrywając wszelkie niedoskonałości, wady, aby udowodnić — i przed
nim, i przed sobą — że może dokonać czegoś, co jeszcze tak niedawno wydawało
się dla niej koszmarem — stać się prawdziwą wnuczką i dziedziczką Acnologii.
— Bądź
silna.
—
Jestem.
—
Żadnych tajemnic.
— Nigdy
więcej.
—
Zadzwoń do Zodiaków, ja spróbuję dowiedzieć się czegoś w siedzibie. Jesteśmy
tylko dziećmi, nikim więcej. Cały zarząd to długoletni współpracownicy
Acnologii.
— Tak,
wiem.
— Nie,
nic nie rozumiesz. Jesteś dla nich szansą na to, by siąść na właściwym miejscu.
—
Zabiją mnie — stwierdziła.
— Nie,
nie od razu.
— Boją
się mnie? — kontynuowała serię krótkich wypowiedzi.
— Nie,
ale Acnologii tak.
— Może
wyjść?
— To
nieuniknione.
— Wyjdzie
— stwierdziła ostatecznie.
—
Dokładnie.
— Ale
zanim się to stanie...
—...
musimy walczyć o przeżycie — dokończył stanowczym tonem. — To nasz jedyny cel i
sposób. Nie wyjedziemy, bo oni zawsze będą wiedzieć, że gdzieś ukrywa się
"Lucy Heartfilia". Loki — zwrócił się do chłopaka — masz ją chronić
za wszelką cenę. Dobrze wiesz, co się z nami stanie, jeśli ona zginie.
— Czy
na pewno wiemy? — wtrącił się ponownie Mard Geer. Jego oczy przepełniała
ciemność i nienawiść, którą kierował w stronę Lucy. Co by zrobił, gdyby Zeref
stąd wyszedł? Zabił Lucy bez chwili zawahania? Wypuścił ją?
Nie
musiał znać odpowiedzi. Wystarczyła wiedza o tym, do czego dąży Mard Geer.
Chciał dowieść, że Lucy się do niczego nie nadaje, że jest tylko głupią
dziewczyną, która wplątała się w sprawy nie dotyczące jej bezpośrednio. Jednak
w tym wszystkim pomylił się. Jeszcze nie zamierzał wyprowadzać go z tego błędu,
póki może mu się przydać i rozwiać wszelkie wątpliwości, które targają Lucy.
— Może
nas wypuszczą? — kontynuował Mard Geer, po tym jak nie usłyszał ani jednego
słowa sprzeciwu ze strony Zerefa. — Może spłacą długi i będziemy wolni. Może...
—
Naprawdę? — Lucy parsknęła śmiechem. — Wierzyłam przez dziesięć, pieprzonych
lat, że jestem nikim. I dalej wszyscy oczekują, że taka sie stanę, ale
dlaczego? Bo jestem wnuczką Acnologii, jego jedyną dziedziczką. Osobą, która ma
prawo...
— Skąd
wiesz?! — krzyknął Mard Geer.
Machnął
ręką tuż przed nosem Lucy. Zachwiała się, ale odzyskała równowagę. Zagryzła
wargę, aż do krwi, zduszając w sobie cały ból, który promieniował z rannej
nogi.
— Skąd
wiesz? — spytał ponownie. — Widziałaś jego testament? Powiedział ci? Dlaczego
jesteś taka głupia i sądzisz, że coś dla niego znaczysz?
Lucy po
pierwszy od momentu, w którym rozpoczęli rozmowę, pochyliła przed nimi głowę.
Gdyby tylko miała włosy, te opadłyby jej na twarz i zasłoniły ją. Jednak ich
już nie było, a pierwsze łzy popłynęły po jej policzkach. Z bezradności usiadła
w końcu i wystękała niewyraźnie:
— Ja...
Jaa wiem, że nic dla niego nie znaczę. Zabijcie mnie, zniszczcie, phi! Mam
dosyć. Mam serdecznie dosyć tego życia. Gdybym tylko mogła, uciekłabym. Zaszyła
gdzieś na wsi, znalazła pracę w sklepie i sobie w nim żyła, a tak?
Zeref
przyklęknął przed Lucy. Ujął jej dłoń, ku wielkiemu zdziwieniu Lokiego, który
od razu rzucił się, by ich rozdzielić. Lucy powiedziała ciche "nie" i
cofnął się, wykrzywiając twarz w niesmacznym grymasie.
— To
tak zrób — zaproponował jej. — Uczyń tak. Czy ktoś powiedział ci
"nie"? Sama podjęłaś wiele decyzji.
—
Ponieważ ludzie wokoło mnie giną z mojej winy — powiedziała niepewnym, drżącym
głosem. Jej ciało drżało. Nie umiała pohamować trzęsącego się ciała, choć
napisała mięśnie mocno, a pięści skakała, wbijając sobie krótkie, zniszczone,
obgryzione paznokcie w skórę.
—
Wymówka, co masz dalej.
— A co
ciebie trzyma?
Odsunął
się. Jego policzki nagle zapłonęły ze wstydu, ale nie zamierzał ich ukryć.
Stanął twarzą w twarz z Lucy i odpowiedział jej szczerze:
—
Igneel.
Krótkie
słowo, jedno imię wystarczyło, by Lucy zamarła. Oczy przymknęła. Policzki
wytarła z łez i chwilę później pociągnęła nosem, powtarzając sobie, że koniec
płaczu.
— Chcę
przestać uciekać — zaczęła wyjaśniać. — Wiem, że jeśli teraz zacznę, już nigdy
nie przestanę. Nie ukryję się na wsi, bo każdego dnia będę się bała, że mnie
znajdą. Nie wyjadę za granicę, bo może i tam mają kontakty. Poza tym skąd wezmę
pieniądze? A praca? Szkoły nawet nie znalazłam. Nic nie umiem, więc co? Mam
skończyć na ulicy? A Igneel? Wątpię, żeby mnie zostawił. Sam chcesz zostawić
ojca przy życiu...
— Tak,
chcę. On i Natsu to moja jedyna rodzina.
—
Rodzina, która cię zostawiła.
— Czyli
jesteśmy podobni.
Zeref
westchnął.
— Nie,
Lucy, jesteśmy tacy sami, a nawet gorzej — nigdy nie staniemy się kimś innym.
Ominął
wszystkich. Zatrzymał się przy przybitym dechami oknie. Wyciągnął ze stosu
połamanych mebli łom, po czym zamachnął się i po raz pierwszy walnął w kawałek
deski. Lucy i Loki wzdrygnęli się, kiedy Mard Geer stał niewzruszony całą
sytuacją. Zeref uśmiechnął się, po raz pierwszy w tak szaleńczy i
nieprzewidywalny sposób.
Zdjął
marynarkę. Pot spłynął po nim, mokra koszula przykleiła się do ciała, ale Zeref
nie zamierzał przestać, kiedy już zaczął swoja pracę. Stara fabryka była
idealnym miejscem na kryjówkę, ale nie taką, w której okna będą zabite dechami.
Nic nie widzieli, co się dzieje po drugiej stronie — kto przyjeżdża, a kto
odjeżdża. Nikt więcej nie spróbuje się skradać, zadać cios za plecami, bo już
będzie na wszystko gotowy.
Wbił
łom między dwa kawałki drewna i wyszarpał je wraz z zardzewiałymi gwoździami.
Deski spadły, robiąc rumor na całą fabrykę. Zeref odsunął się, kiedy spadły tuż
przed jego stopami. Kurz uniósł się. Pomachał przed twarzą, ale pyłek i tak się
przedostał do jego gardła. Zakaszlał, a chwilę później i cała reszta zadławiła
się.
— Nie
mamy czasu — obwieścił całej reszcie.
Przetarł
byle jak brudną szybę. Widok stąd był idealny — cały parking, część ulicy.
Zamknął drugie wejście i całkowicie zabezpieczą przez niechcianymi gośćmi,
jeszcze zadbają o podziemia i nikt tu nie wejście bez ich pozwolenia.
— Tutaj
będzie nasza kryjówka. Musimy się zabezpieczyć. Każdy błąd z naszej strony
sprowadzi zagładę. Każda pomyłka stoczy nas do samego piekła, na wygnanie bądź
na śmierć — mówił, ciągnąc za sobą łom. Podniósł go i przerzucił przez ramię.
Lucy
cofnęła się ze strachu. Położyła dłoń na piersi, a jedna z kul wypadła z jej
rąk. Loki natychmiast ją podniósł i podał. Wierny pies, pomyślał Zeref, mając
ochotę, by splunąć na tę dwójkę, a szczególnie na Lokiego. Lucy pod wieloma
względami rozumiał, ale nie słabości Lokiego. Ojciec powinien go wychować
odpowiednio, przygotować do przejęcia roli, jaką pełni Lew w tej rodzinie, a
przed sobą widział bezradnego kotka, który nie umiał sam się podrapać. Był za
słaby dla Lucy, za nijaki, mimo to wciąż był synem dawnego Lwa, legendy, która
umarła przez jedną pomyłkę, jaką było porwanie Lucy. Potrzebowali Loki'ego, a przynajmniej
na razie, bo w momencie, w którym ukaże pełnię swoich słabości, stanie się
tylko zbędnym balastem. Lucy nie potrzebowała takich ludzi, by przeżyć.
— Loki —
zwrócił się do chłopaka.
—
Przyjmuję rozkazy tylko od Lucy — odpowiedział szybciej niż Zeref zdążył zadać
jakiekolwiek pytanie.
Zignorował
wtrącenie Lokiego. Obszedł sofę i stanął nad filiżankami z resztami herbaty.
—
Wiesz, że w fusach można odczytać przyszłość? — Zaczął od zagadki.
Loki
zmarszczył czoło ze zdziwienia, ale odpowiedział:
— Tak,
wiem.
— Twoja
przyszłość jest niepewna. Pokazałeś to już w bibliotece. Boisz się trzymać
broń, boisz się strzelać. Pamiętasz jeszcze, jak ojciec zabierał cię na
egzekucje... — Na samo ich wspomnienie, Loki złapał się za usta. Miał ochotę
wymiotować, ale powstrzymał się. Zeref zmrużył oczy, powtarzając sobie, że nie
może się złościć. — Lew to symbol potęgi. Król zwierząt, bo smok to coś
większego. Bestia, która włada wszystkimi. Nikt nie jest w stanie jej
powstrzymać, nikt pokonać. Taki był twój ojciec. Nieugięty. Silny. Władczy.
Klękał jedynie przed smokiem, a ty? Czy zdołasz przetrwać? A może poddasz się,
skoro boisz się trzymać broni?
Patrzył
na Zerefa nieugięty, jakby próbował udowodnić Zerefowi, że we wszystkim się
myli. W głębi serca musiał wiedzieć, że ani jedno zdanie nie było kłamstwem.
Każdy posiadał słabości, ale w takich czasach jak te, należało przemienić je w
siłę.
Zeref
odwrócił. Machnął na Mard Geera, a ten podążył za swoim panem jak wierny pies.
Przyjaciel, pracownik czy sługa... Przez najbliższe lata zapomni o tym, bo w
Mard Geerze tkwiła słabość Zerefa i nie pozwoli, by ktokolwiek wykorzystał ją
przeciwko niemu.
— Pójdę
do Natsu i dowiem się, czy... — urwał, zatrzymując się w progu. Jeśli Natsu
dowie się o aresztowaniu Acnologii, nie zawaha się pójść do ojca. Nawet bez
tego wyszedłby na spotkanie. — On wybierze Igneela, prawda? — spytał Lucy,
głupio wierząc, że zna odpowiedź.
— Tak —
odpowiedziała stanowczym tonem, bez cienia wątpliwości.
Nie
uwierzył jej. Zamknął drzwi, kiedy i Mard Geer wyszedł. Zasunął zamek, dla
zabezpieczenia, by nie przerwała mu rozmowy z Natsu. Zrobiłaby to bez chwili
zawahania, w przeciwieństwie do niego.
Zeref
snuł się obok barierki fabryki, obserwując z góry opuszczoną halę produkcyjną.
Czas zatrzymał się w tym miejscu, przyprawiając go o ból głowy. Jedna decyzja
pociągnęła za sobą nieodwracalne konsekwencje dla Magnolii — setki ludzi
straciło pracę, na półkach sklepowych zabrakło żywności, a kolejne setki
zaczęły przymierać głodem. Jednego dnia dyrektor stanął przy tych barierkach i
ogłosił, że czas wyłączyć maszyny. Ponad setka robotnikom opuściła halę w
milczeniu, zabierając ze sobą ostatnią wypłatę.
—
Ciekawe, czy kiedykolwiek te maszyny znów ruszą do pracy? — zastanawiał się
głośno.
— Nie. —
Mard Geer dał mu prostą, konkretną odpowiedź. — Przykro mi.
— Nic
się nie stało. Tak to już bywa, wielu rzeczy nikt nie przewidzi. Tak samo, kto
mógł wiedzieć, że w końcu zobaczę się z bratem w twarzą w twarz. Braciszku
kochany, ach braciszku, ciekawe czy... — zamarł, kiedy dostrzegł otwarte drzwi
od pomieszczenia, w którym zostawili Natsu z Lisanną.
Ruszył
biegiem, ani na moment się nie pozwalając myślom zbłądzić. Nie myślał o Natsu,
o tym, co się z nim stało, a jedynie biegł, by dotrzeć jak najszybciej pod
drzwi. Mard Geer go wyprzedził. Wbiegł do środka i wtedy ogłosił cienkim,
pełnym przerażenia głosem:
— Nie
ma ich tutaj.
Zeref
zwolnił. Jeden krok, drugi, potem dostawił nogę, aż doszedł i jego oczom ukazał
się pusty pusty pokój. Bez Natsu. Bez Lisanny. I nawet bez krótkiej kartki
pożegnalnej. Zostawili jedynie otwarte drzwi...
0 Comments:
Prześlij komentarz