[Zmierzch bogów] ROZDZIAŁ 6. θλίψη

Harry spakował do kieszeni trzy monety na szczęście. Wyjął je jednak i chuchnął dla upewniania się, że ta misja podąży właściwymi torami.
— Harry! — pogoniła go Alicja.
Wsunął do kieszeni pieniążki i machnął na znak, że zaraz dołączy. Erik schował krótki miecz do pochwy i spojrzał na wschód, skąd wydobywał się dym z komnaty matki Alicji. Ogień wybuchnął, a gorący powiew ziewnął przez całą dolinę, wysuszając wokoło całą zieleń. Harry w myślach zaczął odliczać do momentu, w którym Flora nawrzeszczy na siostrę.
— Uważaj, rośliny zginą przez ciebie! — krzyknęła dosłownie po chwili, choć łagodniej niż się spodziewał.
Harry przerzucił przez plecy torbę z jedzeniem i kilkoma drobiazgami, gdyby jednak misja wymagała zostania w świecie śmiertelników dłużej.
— Czemu się tak ociągasz? — zaczął narzekać Erik.
— Jestem zmęczony — odparł szczerze, przecierając łzawiące oczy. — W nocy próbowałem zdobyć jakieś informacje o dzieciach Afrodyty i Hadesa.
— I co znalazłeś?
— Nic. — Wzruszył ramionami. — Zupełnie nic.
— No niemożliwe. — Erik złapał się za policzki i udał zaskoczonego. — Wielki Harry i nie znalazł tajemnej wiedzy w swoich książkach.
— W Internecie też nic nie znalazłem — dodał szybko.
— Internet? — zdziwił się, tym razem szczerze. — Sto lat…
Pokiwał głową, po czym wyjął z torby mały, brązowy notesik wraz z cienkim długopisem. Otworzył notatnik pośrodku i zapisał niewyraźnie „Internet”. Harry zobaczył, że wcześniej znajdują się takie słowa jak „Zielona mila” czy „Cannibal Holocaust”.
— Co robisz? — spytał Harry, przesuwając się bliżej Erika, aby lepiej zobaczyć, co jeszcze nabazgrał w notesie.
— Sto lat, a mnie ominął cały XX wiek. Uwierzysz? Jak ostatnio wychodziłem do ludzi, to ledwo co żarówkę wynaleźli, a teraz? Coś niesamowitego. Muszę wszystko nadrobić. Może po tej misji uda się wykombinować trochę wolnego czasu? — Mrugnął w kierunku Alicji, a potem zaśmiał się podejrzanie. — Żartowałem. Wiem, że pewnie znowu gdzieś nas wyślą.
— Pewnie tak… — z tym Harry się zgodził. — A masz na tej liście film „Ojciec chrzestny”?
Erik zamrugał kilka razy.
— Eee… — zająknął się. — Chyba nie. Dobry?
— Tak. Chociaż wolę książkę, ale film polecam.
— Dziękuję — odparł niepewnie. — Jeśli w czasie misji będziesz miał chwilę, to… pomyśl, co jeszcze powinienem nadrobić. Nokię już mam!
Uśmiechnął się jak małe dziecko, które rozpakowuje prezent pod choinką bożonarodzeniową, po czym wyciągnął spod kurtki telefon. Pomachał nim przed Harrym, a później dumnie pokazał Alicji.
— Nokia 3310. Wszyscy ją teraz mają, a przynajmniej tak mówią. Nie wiem, czy tam, gdzie idziemy jest zasięg…
— Nie ma — wtrąciła się Alicja.
— Nie ma — powtórzył Erik — ale przyda się. Ma gry. O! — krzyknął, jakby o czym sobie przypomniał. Znowu otworzył słynny notesik i coś w nim zapisał. — Gry. Wiele gier. Nie miałem gier przez sto lat, więc… — Zaklaskał. — Gry.
Harry parsknął śmiechem. Wiele umiał wytrzymać, ale fascynacja Erika XXI-wiekiem wykraczała poza limit bycia poważnym.
— Powodzenia — zwrócił się do przyjaciela. — Tylko pamiętaj, że istnieje coś takiego jak „bateria”.
— Mam ładowarkę. — Wyciągnął ją z plecaka. Kabel zadygotał i rozwinął się aż na samą ziemię. Zwinął go byle jak i wcisnął do plecaka. — Zabezpieczyłem się.
Alicja kaszlnęła.
— Erik… — zaczęła niepewnie. — Tam, gdzie idziemy, może nie być gniazdka.
— Może? — zwrócił się ku Harry’emu.
— Nie będzie, na pewno nie będzie — odpowiedział. — Ale bateria na trochę starczy.
— Aha. — Westchnął cicho. — Na trochę starczy. Przynajmniej na trochę.
Schował telefon do kieszeni. Notatnik zamknął. Przyjrzał się dokładnie brązowej, pustej okładce, a długopisem postukał o jej powierzchnie. Ostatecznie machnął ręką i wszystko wsadził do torby.
— Chyba niepotrzebnie robię sobie nadzieję — szepnął. — Wszystko. Nic mi nie wychodzi, odkąd wróciłem. Nawet zabrali mi pokój. Spałem w lesie, bo… — wzruszył ramionami — nic tu nie zastałem.
Alicja cofnęła się o krok i przysłoniła usta ręką. Wydała z siebie ciche „nie”, ale gdy jej spojrzenie i Erika się spotkały, zatrzymała się w miejscu. Odsunęła dłoń, zaciskając ją w pięść.
— Zawsze możesz przyjść do mnie — zadeklarowała, wydawało się pewnym tonem, lecz Harry usłyszał w jej głosie niepewność. — Naprawdę możesz.
Erik podrapał się po głowie.
— Może lepiej już chodźmy — zaproponował, kiedy skierował się w stronę dwóch drzew. Ich korony splatały się ze sobą, tworząc z gałęzi i liści łuk, pod którym znajdował się jedynie cień. Erik wkroczył w niego. Zniknął.
Ręce Alicji opadły bezwładnie. Chciała coś powiedzieć, może nawet zatrzymać Erika i pójść razem z nim, ale nie starczyło jej odwagi.
Spojrzała błagalnie na Harry’ego.
— Proszę, idź pierwszy. Ja jeszcze… pomyślę…
Harry nie rozumiał uczucia, bardzo skomplikowanego i nienaturalnego uczucia, którym darzyli się Alicja i Erik, ale akceptował je. Dlatego też przeszedł między drzewami bez chwili zawahania. Erik czekał po drugiej stronie „mostu” między ich światem, a ziemią, krainą śmiertelników. Alicja dołączyła do nich po kilku minutach.
— Tylko ty wiesz, gdzie teraz mamy iść, więc prowadź. — Erik wskazał dłonią, by Harry szedł jako pierwszy.
— Dobrze — zgodził się, choć nie spodziewał się, że Erik tak łatwo pozwoli mu przejąć pieczę nad misją. Odpuścił zdecydowanie za łatwo.
Harry złapał za gałąź i złamał ją w pół. Nakreślił na gołej ziemi krzyżyk, a potem przykrył go warstwą liści. Kijem wskazał kierunek, w którym powinni iść. Nie wiedział jednak, dokąd konkretnie zmierzają. W oczach mieniły się dziwne, podejrzane punkty, które poruszały się w równym rytmie, jakby tańcząc. Przymknął na chwilę powieki i wziął głęboki wdech świeżego powietrza. W uszach zaszumiało.
— Woda — stwierdził.
— Woda? — powtórzył po nim Erik, wychylając się zza drzewa. — Co nam po wodzie?
Harry westchnął.
— Szum. Woda. Jesteśmy blisko morza.
— Och, ty Sherlocku. — Zaklaskał. — Czy możemy już iść? Ach, nie! Przecież wielki Henry…
— Harry — poprawił Erika.
— Harry, przepraszam. Wielki Harry musi się trochę powymądrzać — dokończył.
— Oj, Erik, weź już. Myślałam, że dałeś sobie spokój. — Alicja wyszła przed Harry’ego. — Jest tu to dziecko Afrodyty i Hadesa. Spotkajmy się z nim i sprawdźmy, czy faktycznie ma coś wspólnego z listem.
Ruszyła, kiedy mężczyźni nadal stali w miejscu. Harry pokręcił głową. Może faktycznie zbyt dużo myślał. Odchrząknął, a potem mruknął do Erika, że czas podążyć za Alicją. Tak też zrobili, choć Harry po kilku minutach wyszedł naprzeciw całej drużyny. Kijem zaznaczył kolejny punkt na ziemi. Tym razem zakreślił koło. Odwrócił się i wskazał fragmentem gałęzi na miejsce, z którego wyruszyli. Wydawało się znajdować blisko nich. Nie w odległości, którą przemierzyliby w kilka minut.
Dźwięki muzyki rozbrzmiały z naprzeciwka.
Erik złapał za rękojeść miecza, lecz Alicja powstrzymała go, nim zdążył wyjąć broń. Harry jednak zgodził się kiwnięciem, by wysunął ostrze.
Muzyka zaczęła grać jeszcze głośniej, lecz melodia nie była skoczna. Nie przypominała karnawałowych brzmień, raczej pogrzebowe, choć grano ją intensywnie. Nagle coś zapiszczało, a sfałszowane dźwięki rozniosły się po całym lesie. Harry zasłonił uszy. Powinno się karać ludzi, którzy tak gardzą sztuką.
— Co to jest? — spytał szeptem Erik.
Wszystko umilkło.
Podbiegli na skraj lasu, za którym znajdowała się kamienista ścieżka. Budynki wyrosły z ciemności – nadal były niewyraźne, ale przynajmniej znaleźli miasteczko.  Wkroczyli do niego. Deszcz lunął strumieniem z nieba. Alicja pisnęła, a Erik szybko nałożył kaptur na głowę. Harry przeczesał mokre włosy i cofnął się o kilka kroków, wracając z powrotem do lasu. Było tam sucho. Nawet najmniejsza kropla nie spadła z nieba, którego Nefele nie otuliła choćby jedną chmurką.
Przeszedł kawałek, a ciemność zalała go ze wszystkich stron. W oddali błysnęła jasna błyskawica. Trzask rozległ się po kilku sekundach.
— Deszcz — odparł Erik. — Oczywiście, że deszcz, bo jak tu inaczej ułatwić misję. Dziękuję! — krzyknął w kierunku nieba, jakby próbował zwrócić się do samego Zeusa.
— Nie jesteś z cukru, nie rozpuścisz się — uspokoił go Harry. — Poza tym tylko tutaj pada. W lesie jest sucho.
— Oczywiście, że nie, ale naprawdę tak trudno o trochę słońca?
— Tak, trudno. Weź ty przestań narzekać. — Harry nie wytrzymał. — Ględzisz i ględzisz, a cała nasza trójka jest mokra. Wiem, że nie podoba ci się misja, ale twoje marudzenie nie pomoże.
Wziął głęboki wdech i dopiero potem ruszył przed siebie. Wyciągnął z kieszeni trzy monety. Ścisnął w dłoni mocno, jakby chciał je rozgnieść. Po chwili uścisk zelżał. Dłoń otworzył. Pieniążki odcisnęły się na wierzchu skóry wyraźnym śladem.
Harry obejrzał się przez ramię — Alicja i Erik stali w miejscu i rozmawiali ze sobą. No tak, kolejne tajemnice. Kolejny raz dali powód do nieufania im.
Z powrotem schował monety. Przykucnął przed głęboką kałużą, która nieustannie powiększała się od gęsto pływającego z nieba deszczu. Jasne punkty, które dostrzegł jeszcze w lesie, zanikły w miasteczku. Mrok otaczał miejsce, do którego dotarli. Niewyraźne kształty rysowały się wokoło, wyglądały na domy – te, które dostrzeli na samym skraju lasu.
Dotknął podłoża. Było twarde i nierówne, jakby wyłożone czymś na wzór kostki brukowej. Postukał w nią kilka razy. Wstał i stanął naprzeciwko pierwszego z kształtów. Tak jak podejrzewał, był to dom. W zasadzie cały rząd domów ciągnący się od początku ulicy, aż po sam jej kraniec, na którym pojawił się pojedynczy, pomarańczowy punkt. Zbliżał się.
— Witamy szanownych gości w ten mroczny, ale uroczy wieczór — odezwał się cichy, elokwentny głos.
Lampa naftowa zadygotała w dłoniach nieznajomego, gdy uniósł ją na wysokość twarzy — bladej i wychudzonej. Mężczyzna uśmiechnął się smutno.
— Nie co dzień możemy tu gościć posłańców bogów — kontynuował.
Harry odruchowo zadrżał. Nie co dzień spotykał kogoś, kto od początku znał powód wizyty.
— A więc nie muszę już niczego tłumaczyć? — upewnił się.
— Och, naturalnie. Proszę za mną. Wraz z najdroższą małżonką ugościmy państwa. — Odwrócił się. — Bo to do mnie państwo zmierzali, prawda?
Uśmiechnął się.
— Alicja, Erik, chodźcie tutaj! — krzyknął do przyjaciół. — Chyba… — nie dokończył.
Mężczyzna położył palec na ustach Harry’ego. Wypowiedział niewyraźne „cii”, gdy kolejna błyskawica przecięła niebo. Zawiał ostry wiatr. Fragmenty gazet przeleciały przez całą ulicę, aż pacnęły Harry’ego prosto w twarz. Zebrał je i zgniótł w złości. Wyrzucił je wszystkie za siebie.
— Trzeba tu uważać — odezwał się mężczyzna, palcem postukując o ścianę budynku. — Te ściany kryją w sobie wiele niebezpieczeństw. Nie chcę, by moim gościom się coś stało.
Harry zmarszczył czoło ze złości.
— Nic się nie stało? — powtórzył słowa nieznajomego. — Wiem, z kim mam przyjemność rozmawiać, więc proszę, nie oszukuj nas. Nie oszukuj mnie.
— Oszukać? A po co? Cenię sobie… — westchnął — szczerość. Szczerość to takie piękne słowo. Nijakie, a razem znające więcej niż możemy sobie wyobrazić. Dlatego cenię ją. Prawdziwa szczerość jest drogocenna. Szczególnie gdy fałsz okazuje się częścią porządku dziennego. Edgar — przedstawił się nagle. — Wystarczy Edgar, a mam przyjemność rozmawiać z Harrym?
— Ta…
— Cudownie.
Przysunął bliżej lampę. Cień okrył połowę twarzy Edgara, ukrywając tajemniczy uśmiech, który napawał Harry’ego niepokojem. Zadrżał na sam widok oblicza mężczyzny, którego kroki odbijały się echem wśród walącego o ulicę deszczu.
— Nie idziesz? — spytał, wskazując palcem na kierunek, w którym powinni zmierzać. — Moja żona prowadzi piekarnię. Jej paszteciki z grzybami i mięsem to dar od bogów. Zapraszam. Twoich przyjaciół również.
Edgar skinął na Alicję i Erika, którzy dopiero teraz dołączyli do Harry’ego.
— Możemy mu ufać? — upewnił się Erik.
— Nie. — Pokręcił głową. — W żadnym wypadku.
— To jest syn Afrodyty i Hadesa?
— Zgadza się — potwierdził przypuszczenia przyjaciela, choć sam nie do końca był pewien, skąd to wiedział. Zobaczył mężczyznę i odpowiedź pojawiła się sama, bez żadnych wątpliwości.
— Idziemy za nim? — Alicja oparła się o ścianę budynku i spojrzała w górę, lustrując dokładnie dach. — To nie jest współczesna architektura.
— Raczej przez ostatnie sto lat ludzie rozwinęli się — dodał Erik, podążając za Edgarem.
Widzą coś?, pomyślał Harry, raz patrząc na prawą stronę, raz na lewą. Jego zalewała jedynie ciemność. Dostrzegał kształty, widział, że obok niego ciągną się rzędy niskich domów, ale nic poza tym. Nie zamierzał jednak wspominać o tym przyjaciołom. Poczeka… Na razie tyle mu wystarczało.

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!