Harry spakował do kieszeni trzy monety
na szczęście. Wyjął je jednak i chuchnął dla upewniania się, że ta misja podąży
właściwymi torami.
Wsunął do kieszeni pieniążki i machnął
na znak, że zaraz dołączy. Erik schował krótki miecz do pochwy i spojrzał na
wschód, skąd wydobywał się dym z komnaty matki Alicji. Ogień wybuchnął, a
gorący powiew ziewnął przez całą dolinę, wysuszając wokoło całą zieleń. Harry w
myślach zaczął odliczać do momentu, w którym Flora nawrzeszczy na siostrę.
— Uważaj, rośliny zginą przez ciebie! —
krzyknęła dosłownie po chwili, choć łagodniej niż się spodziewał.
Harry przerzucił przez plecy torbę z
jedzeniem i kilkoma drobiazgami, gdyby jednak misja wymagała zostania w świecie
śmiertelników dłużej.
— Czemu się tak ociągasz? — zaczął
narzekać Erik.
— Jestem zmęczony — odparł szczerze,
przecierając łzawiące oczy. — W nocy próbowałem zdobyć jakieś informacje o dzieciach
Afrodyty i Hadesa.
— I co znalazłeś?
— Nic. — Wzruszył ramionami. — Zupełnie
nic.
— No niemożliwe. — Erik złapał się za
policzki i udał zaskoczonego. — Wielki Harry i nie znalazł tajemnej wiedzy w
swoich książkach.
— W Internecie też nic nie znalazłem —
dodał szybko.
— Internet? — zdziwił się, tym razem
szczerze. — Sto lat…
Pokiwał głową, po czym wyjął z torby
mały, brązowy notesik wraz z cienkim długopisem. Otworzył notatnik pośrodku i
zapisał niewyraźnie „Internet”. Harry zobaczył, że wcześniej znajdują się takie
słowa jak „Zielona mila” czy „Cannibal Holocaust”.
— Co robisz? — spytał Harry,
przesuwając się bliżej Erika, aby lepiej zobaczyć, co jeszcze nabazgrał w
notesie.
— Sto lat, a mnie ominął cały XX wiek.
Uwierzysz? Jak ostatnio wychodziłem do ludzi, to ledwo co żarówkę wynaleźli, a
teraz? Coś niesamowitego. Muszę wszystko nadrobić. Może po tej misji uda się
wykombinować trochę wolnego czasu? — Mrugnął w kierunku Alicji, a potem zaśmiał
się podejrzanie. — Żartowałem. Wiem, że pewnie znowu gdzieś nas wyślą.
— Pewnie tak… — z tym Harry się
zgodził. — A masz na tej liście film „Ojciec chrzestny”?
Erik zamrugał kilka razy.
— Eee… — zająknął się. — Chyba nie.
Dobry?
— Tak. Chociaż wolę książkę, ale film
polecam.
— Dziękuję — odparł niepewnie. — Jeśli w
czasie misji będziesz miał chwilę, to… pomyśl, co jeszcze powinienem nadrobić.
Nokię już mam!
Uśmiechnął się jak małe dziecko, które
rozpakowuje prezent pod choinką bożonarodzeniową, po czym wyciągnął spod kurtki
telefon. Pomachał nim przed Harrym, a później dumnie pokazał Alicji.
— Nokia 3310. Wszyscy ją teraz mają, a
przynajmniej tak mówią. Nie wiem, czy tam, gdzie idziemy jest zasięg…
— Nie ma — wtrąciła się Alicja.
— Nie ma — powtórzył Erik — ale przyda
się. Ma gry. O! — krzyknął, jakby o czym sobie przypomniał. Znowu otworzył
słynny notesik i coś w nim zapisał. — Gry. Wiele gier. Nie miałem gier przez
sto lat, więc… — Zaklaskał. — Gry.
Harry parsknął śmiechem. Wiele umiał
wytrzymać, ale fascynacja Erika XXI-wiekiem wykraczała poza limit bycia
poważnym.
— Powodzenia — zwrócił się do
przyjaciela. — Tylko pamiętaj, że istnieje coś takiego jak „bateria”.
— Mam ładowarkę. — Wyciągnął ją z
plecaka. Kabel zadygotał i rozwinął się aż na samą ziemię. Zwinął go byle jak i
wcisnął do plecaka. — Zabezpieczyłem się.
Alicja kaszlnęła.
— Erik… — zaczęła niepewnie. — Tam,
gdzie idziemy, może nie być gniazdka.
— Może? — zwrócił się ku Harry’emu.
— Nie będzie, na pewno nie będzie —
odpowiedział. — Ale bateria na trochę starczy.
— Aha. — Westchnął cicho. — Na trochę starczy.
Przynajmniej na trochę.
Schował telefon do kieszeni. Notatnik
zamknął. Przyjrzał się dokładnie brązowej, pustej okładce, a długopisem
postukał o jej powierzchnie. Ostatecznie machnął ręką i wszystko wsadził do
torby.
— Chyba niepotrzebnie robię sobie
nadzieję — szepnął. — Wszystko. Nic mi nie wychodzi, odkąd wróciłem. Nawet
zabrali mi pokój. Spałem w lesie, bo… — wzruszył ramionami — nic tu nie
zastałem.
Alicja cofnęła się o krok i przysłoniła
usta ręką. Wydała z siebie ciche „nie”, ale gdy jej spojrzenie i Erika się
spotkały, zatrzymała się w miejscu. Odsunęła dłoń, zaciskając ją w pięść.
— Zawsze możesz przyjść do mnie — zadeklarowała,
wydawało się pewnym tonem, lecz Harry usłyszał w jej głosie niepewność. —
Naprawdę możesz.
Erik podrapał się po głowie.
— Może lepiej już chodźmy — zaproponował,
kiedy skierował się w stronę dwóch drzew. Ich korony splatały się ze sobą,
tworząc z gałęzi i liści łuk, pod którym znajdował się jedynie cień. Erik
wkroczył w niego. Zniknął.
Ręce Alicji opadły bezwładnie. Chciała
coś powiedzieć, może nawet zatrzymać Erika i pójść razem z nim, ale nie
starczyło jej odwagi.
Spojrzała błagalnie na Harry’ego.
— Proszę, idź pierwszy. Ja jeszcze…
pomyślę…
Harry nie rozumiał uczucia, bardzo
skomplikowanego i nienaturalnego uczucia, którym darzyli się Alicja i Erik, ale
akceptował je. Dlatego też przeszedł między drzewami bez chwili zawahania. Erik
czekał po drugiej stronie „mostu” między ich światem, a ziemią, krainą
śmiertelników. Alicja dołączyła do nich po kilku minutach.
— Tylko ty wiesz, gdzie teraz mamy iść,
więc prowadź. — Erik wskazał dłonią, by Harry szedł jako pierwszy.
— Dobrze — zgodził się, choć nie
spodziewał się, że Erik tak łatwo pozwoli mu przejąć pieczę nad misją. Odpuścił
zdecydowanie za łatwo.
Harry złapał za gałąź i złamał ją w
pół. Nakreślił na gołej ziemi krzyżyk, a potem przykrył go warstwą liści. Kijem
wskazał kierunek, w którym powinni iść. Nie wiedział jednak, dokąd konkretnie
zmierzają. W oczach mieniły się dziwne, podejrzane punkty, które poruszały się
w równym rytmie, jakby tańcząc. Przymknął na chwilę powieki i wziął głęboki
wdech świeżego powietrza. W uszach zaszumiało.
— Woda — stwierdził.
— Woda? — powtórzył po nim Erik,
wychylając się zza drzewa. — Co nam po wodzie?
Harry westchnął.
— Szum. Woda. Jesteśmy blisko morza.
— Och, ty Sherlocku. — Zaklaskał. — Czy
możemy już iść? Ach, nie! Przecież wielki Henry…
— Harry — poprawił Erika.
— Harry, przepraszam. Wielki Harry musi
się trochę powymądrzać — dokończył.
— Oj, Erik, weź już. Myślałam, że dałeś
sobie spokój. — Alicja wyszła przed Harry’ego. — Jest tu to dziecko Afrodyty i
Hadesa. Spotkajmy się z nim i sprawdźmy, czy faktycznie ma coś wspólnego z
listem.
Ruszyła, kiedy mężczyźni nadal stali w
miejscu. Harry pokręcił głową. Może faktycznie zbyt dużo myślał. Odchrząknął, a
potem mruknął do Erika, że czas podążyć za Alicją. Tak też zrobili, choć Harry
po kilku minutach wyszedł naprzeciw całej drużyny. Kijem zaznaczył kolejny
punkt na ziemi. Tym razem zakreślił koło. Odwrócił się i wskazał fragmentem
gałęzi na miejsce, z którego wyruszyli. Wydawało się znajdować blisko nich. Nie
w odległości, którą przemierzyliby w kilka minut.
Dźwięki muzyki rozbrzmiały z
naprzeciwka.
Erik złapał za rękojeść miecza, lecz
Alicja powstrzymała go, nim zdążył wyjąć broń. Harry jednak zgodził się
kiwnięciem, by wysunął ostrze.
Muzyka zaczęła grać jeszcze głośniej,
lecz melodia nie była skoczna. Nie przypominała karnawałowych brzmień, raczej
pogrzebowe, choć grano ją intensywnie. Nagle coś zapiszczało, a sfałszowane
dźwięki rozniosły się po całym lesie. Harry zasłonił uszy. Powinno się karać
ludzi, którzy tak gardzą sztuką.
— Co to jest? — spytał szeptem Erik.
Wszystko umilkło.
Podbiegli na skraj lasu, za którym
znajdowała się kamienista ścieżka. Budynki wyrosły z ciemności – nadal były
niewyraźne, ale przynajmniej znaleźli miasteczko. Wkroczyli do niego. Deszcz lunął strumieniem
z nieba. Alicja pisnęła, a Erik szybko nałożył kaptur na głowę. Harry
przeczesał mokre włosy i cofnął się o kilka kroków, wracając z powrotem do
lasu. Było tam sucho. Nawet najmniejsza kropla nie spadła z nieba, którego
Nefele nie otuliła choćby jedną chmurką.
Przeszedł kawałek, a ciemność zalała go
ze wszystkich stron. W oddali błysnęła jasna błyskawica. Trzask rozległ się po
kilku sekundach.
— Deszcz — odparł Erik. — Oczywiście,
że deszcz, bo jak tu inaczej ułatwić misję. Dziękuję! — krzyknął w kierunku
nieba, jakby próbował zwrócić się do samego Zeusa.
— Nie jesteś z cukru, nie rozpuścisz
się — uspokoił go Harry. — Poza tym tylko tutaj pada. W lesie jest sucho.
— Oczywiście, że nie, ale naprawdę tak
trudno o trochę słońca?
— Tak, trudno. Weź ty przestań
narzekać. — Harry nie wytrzymał. — Ględzisz i ględzisz, a cała nasza trójka
jest mokra. Wiem, że nie podoba ci się misja, ale twoje marudzenie nie pomoże.
Wziął głęboki wdech i dopiero potem
ruszył przed siebie. Wyciągnął z kieszeni trzy monety. Ścisnął w dłoni mocno,
jakby chciał je rozgnieść. Po chwili uścisk zelżał. Dłoń otworzył. Pieniążki
odcisnęły się na wierzchu skóry wyraźnym śladem.
Harry obejrzał się przez ramię — Alicja
i Erik stali w miejscu i rozmawiali ze sobą. No tak, kolejne tajemnice. Kolejny
raz dali powód do nieufania im.
Z powrotem schował monety. Przykucnął
przed głęboką kałużą, która nieustannie powiększała się od gęsto pływającego z
nieba deszczu. Jasne punkty, które dostrzegł jeszcze w lesie, zanikły w
miasteczku. Mrok otaczał miejsce, do którego dotarli. Niewyraźne kształty
rysowały się wokoło, wyglądały na domy – te, które dostrzeli na samym skraju
lasu.
Dotknął podłoża. Było twarde i
nierówne, jakby wyłożone czymś na wzór kostki brukowej. Postukał w nią kilka
razy. Wstał i stanął naprzeciwko pierwszego z kształtów. Tak jak podejrzewał,
był to dom. W zasadzie cały rząd domów ciągnący się od początku ulicy, aż po
sam jej kraniec, na którym pojawił się pojedynczy, pomarańczowy punkt. Zbliżał
się.
— Witamy szanownych gości w ten
mroczny, ale uroczy wieczór — odezwał się cichy, elokwentny głos.
Lampa naftowa zadygotała w dłoniach
nieznajomego, gdy uniósł ją na wysokość twarzy — bladej i wychudzonej. Mężczyzna
uśmiechnął się smutno.
— Nie co dzień możemy tu gościć
posłańców bogów — kontynuował.
Harry odruchowo zadrżał. Nie co dzień
spotykał kogoś, kto od początku znał powód wizyty.
— A więc nie muszę już niczego
tłumaczyć? — upewnił się.
— Och, naturalnie. Proszę za mną. Wraz
z najdroższą małżonką ugościmy państwa. — Odwrócił się. — Bo to do mnie państwo
zmierzali, prawda?
Uśmiechnął się.
— Alicja, Erik, chodźcie tutaj! —
krzyknął do przyjaciół. — Chyba… — nie dokończył.
Mężczyzna położył palec na ustach
Harry’ego. Wypowiedział niewyraźne „cii”, gdy kolejna błyskawica przecięła niebo.
Zawiał ostry wiatr. Fragmenty gazet przeleciały przez całą ulicę, aż pacnęły
Harry’ego prosto w twarz. Zebrał je i zgniótł w złości. Wyrzucił je wszystkie
za siebie.
— Trzeba tu uważać — odezwał się
mężczyzna, palcem postukując o ścianę budynku. — Te ściany kryją w sobie wiele
niebezpieczeństw. Nie chcę, by moim gościom się coś stało.
Harry zmarszczył czoło ze złości.
— Nic się nie stało? — powtórzył słowa
nieznajomego. — Wiem, z kim mam przyjemność rozmawiać, więc proszę, nie oszukuj
nas. Nie oszukuj mnie.
— Oszukać? A po co? Cenię sobie… —
westchnął — szczerość. Szczerość to takie piękne słowo. Nijakie, a razem
znające więcej niż możemy sobie wyobrazić. Dlatego cenię ją. Prawdziwa
szczerość jest drogocenna. Szczególnie gdy fałsz okazuje się częścią porządku
dziennego. Edgar — przedstawił się nagle. — Wystarczy Edgar, a mam przyjemność
rozmawiać z Harrym?
— Ta…
— Cudownie.
Przysunął bliżej lampę. Cień okrył
połowę twarzy Edgara, ukrywając tajemniczy uśmiech, który napawał Harry’ego
niepokojem. Zadrżał na sam widok oblicza mężczyzny, którego kroki odbijały się
echem wśród walącego o ulicę deszczu.
— Nie idziesz? — spytał, wskazując
palcem na kierunek, w którym powinni zmierzać. — Moja żona prowadzi piekarnię.
Jej paszteciki z grzybami i mięsem to dar od bogów. Zapraszam. Twoich
przyjaciół również.
Edgar skinął na Alicję i Erika, którzy
dopiero teraz dołączyli do Harry’ego.
— Możemy mu ufać? — upewnił się Erik.
— Nie. — Pokręcił głową. — W żadnym
wypadku.
— To jest syn Afrodyty i Hadesa?
— Zgadza się — potwierdził
przypuszczenia przyjaciela, choć sam nie do końca był pewien, skąd to wiedział.
Zobaczył mężczyznę i odpowiedź pojawiła się sama, bez żadnych wątpliwości.
— Idziemy za nim? — Alicja oparła się o
ścianę budynku i spojrzała w górę, lustrując dokładnie dach. — To nie jest
współczesna architektura.
— Raczej przez ostatnie sto lat ludzie
rozwinęli się — dodał Erik, podążając za Edgarem.
Widzą
coś?, pomyślał Harry, raz
patrząc na prawą stronę, raz na lewą. Jego zalewała jedynie ciemność.
Dostrzegał kształty, widział, że obok niego ciągną się rzędy niskich domów, ale
nic poza tym. Nie zamierzał jednak wspominać o tym przyjaciołom. Poczeka… Na
razie tyle mu wystarczało.
0 Comments:
Prześlij komentarz