DANIEL
Czekał go los gorszy niż sama śmierć…
Daniel nie wiedział, czy podobne słowa
padły z czyichś ust, czy może sam dopowiedział sobie resztę historii, gdy
zaczął błądzić wśród otaczających go zmarłych. Nienawiść wylewała się z ich
dusz, oblepiając go jakby pyłkami chaosu, który wirował wokół świata zmarłych.
Daniel dusił się.
Przepchnął jakąś kobietę na bok, lecz
zaraz przyszła kolejna, gryząc go w nadgarstek. Dziecko kopnęło w piszczel. Z
bólu skulił się i załkał. Tłum mężczyzn napadł na niego, oblewając go gradem
pięści i stóp, które padały na wszystkie części jego ciała. Miał tylko zanieść
Hadesowi wiadomość, a potem spotkać ojca. O niczym innym marzył. Nikogo nie
chciał skrzywdzić, więc za jakie grzechy kazano mu tak cierpieć?
Wydał z siebie głuchy krzyk. Zmarli
zaśmiali się z jego cierpienia i kontynuowali mękę. Ktoś szarpnął go za włosy,
ciągnąc przez błotnistą ścieżkę, aż do łodzi Charona. Przewoźnik splunął prosto
na jego twarz obrzydliwą flegmą. Nawet nie mógł jej zetrzeć. Ręce opadły
bezwładnie, a siły ulotniły się wraz z ostatnim zabiciem serca.
—Pseplasam— wyjęczał niewyraźnie.
Splunął krwią, która zaległa mu w ustach.
Charon pokręcił głową z zawodu.
— Żałosne — oparł, po czym wskazał
wiosłem na wolne miejsce przy łodzi.
Tłum podniósł Daniela wysoko nad swoimi
głowami i zaczął nieść ku wodzie. Utopią
mnie, pomyślał, a potem uśmiechnął się ze szczęścia. Toń wody wydawała się
spokojniejsza od tego przeklętego miejsca i od kary, którą zapewnie szykował
dla niego Hades.
Jednak zmarli nie zaprowadzili go ku
wodzie. Wrzucili Daniela na środek łodzi Charona, gdy ta odpłynęła z brzegu.
Podniósł się i rozejrzał. Przedsionek
Hadesu oddalał się. Zmarli wołali ku niemu, rzucali przekleństwami i błotem,
ale z czasem i one nie mogły go dosięgnąć. Błoga, wyczekiwana cisza zastąpiła
męczący hałas, dając ukojenie, którego Daniel tak mocno teraz pragnął.
Rozłożył się wygodnie na łodzi i
westchnął z ulgą.
— Naprawdę myślisz, że zabieram cię na
drugi brzeg? — parsknął Charon, a potem zaśmiał się donośnie, łapiąc za brzuch.
— Jesteś jeszcze głupszy niż Syzyf. Przynajmniej tamten sobie pożył w świecie
żywych, a ty? Nawet nie umiałeś jednego dnia porządnie przeżyć!
— Ja…— zaczął, ale urwał, gdy jęki
potępionych dusz okrążyły łódź.
Jedne za drugimi wędrowały wokół
Daniela, okalając jego ciało chłodem śmierci. Zadrżał. Chwycił się od spodu za
ławeczkę i wziął kilka głębokich wdechów. Wszystkie mięśnie spiął, lecz z każdą
sekundą spędzoną na wodzie robiło mu się coraz chłodniej.
Charon zadrżał nagle, gdy zaczęli
zbliżać się do znajdującej się pośrodku rzeki wysepki.
— Mój pan nigdy nie jest litościwy
—wycedził przez zęby i zaraz dodał: — Nawet mi nie dał choćby jednego dnia
wolnego od tego całego przewożenia.
— I tak mało kto korzysta z tych usług
— mruknął pod nosem.
— Słucham?
—Nie, nic… — odparł szybko.
— Uważaj, co mówisz. Zmarli słuchają. —
Wskazał palcem na latające wokół dusze. — A każda z nich z przyjemnością
szepnie słówko na twój temat naszemu najwspanialszemu władcy.
— Tak… —Zatrząsł się. — Tak, będę
pamiętał — powiedział, choć zabrzmiał tak słabo, że nie poznał własnego głosu.
— Uwierz mi, że nie tylko „będziesz
pamiętał” — zacytował słowa ironicznym tonem. — Tobie wejdzie to w kości.
Zatrzymał się na mieliźnie. Wskazał
długim, kościstym palcem na brzeg, każąc wyjść z łodzi.
Daniel skinął głową. Podniósł się i
zamarł w pozycji przykulonej. Ból przeszedł ostrym impulsem po całych jego
plecach. Złapał się za nie i stęknął jak starszy człowiek, po czym przymknął
powieki. Powtórzył sobie, że to nic takiego, ale nie był w stanie wykonać
choćby jednego kroku.
— Chciałeś udowodnić Aresowi, że jesteś
jego synem? — spytał Charon, postukując krańcem wiosła o łódź. — Ty
nieudaczniku. Kornelia miała większe jaja od ciebie. Wstydź się…
— Pobili mnie — tłumaczył się.
— Straszne, aż się poryczę… — fuknął.
Splunął do wody i wytarł ubrudzoną twarz czarnym rękawem płaszcza. — Za
wytrwałość jeszcze sobie zażyczysz trofeum? Bierz wszystkie skarby z mojej
łodzi, o wielki wojowniku! — Parsknął śmiechem. — Jesteś nic nie wart.A teraz
wynocha z mojej łodzi! Tam w tym tłumie czekają bardziej godne od ciebie
niemowlaki, by stanąć na mojej łodzi.
Daniel zacisnął usta w wąską linijkę.
Tyle ostrych uwag cisnęło się przez gardło, ale powstrzymywał się z całych sił,
by żadna z nich nie wydostała się na zewnątrz. Nic nie zmieniłoby tego, co
powiedział Charon, bo wszystko było prawdą. Każde, nawet najmniejsze zdanie.
Dlatego to tak bolało. Nie te obrażenia, które zadał mu tłum, nawet świadomość,
że nie spotkał ojca nic nie znaczyła, gdy tak naprawdę od początku nie miał mu
nic do zaoferowania. Był zerem. Nikim, choć wmawiał sobie, że krew coś znaczy.
Anastazja prawdziwie zasłużyła na tytuł dziecka Aresa, lecz nie on.
Stanął na równe nogi. Nie pamiętał
kiedy ani jak to uczynił. Po prostu podniósł się, a później wszedł prosto w
wodę, brodząc w niej po łydki. Usłyszał kolejną uwagę Charona, wymamrotaną
niezrozumiale i pewnie znaczącą tyle samo, co poprzednie.
Daniel wszedł w gąszcz czarnych kwiatów
i uśmiechnął się. Jeśli to tutaj miała go spotkać kara, był na nią w pełni
gotowy. Przetarł całą twarz i wziął głęboki wdech, rozkoszując się przesłodką ciszą.
Nikt na niego nie narzekał. Nikt nie mówił, co ma robić. Nikt nie próbował
nazywać go nieudacznikiem.
Usłyszał skrzypienie, jakby drzwi.
Rozwarł powieki i ujrzał otwierające się przed nim drzwi. Blask wydobywający
się z ich wnętrza oślepił go. Przysłonił się ręką, lecz był tak silny, że mimo
to poraził go. Odsunął się i odwrócił skulony.
— Wejdź — rozległo się wołanie.
Jak oczarowany, podążył za słodkim,
bardzo znajomych głosem, na którego sam dźwięk serce na nowo obudziło się w
piersi. Przekroczył próg drzwi i wyciągnął dłoń, pragnąc dotrzeć jak
najszybciej do osoby, z której wnętrza wydobywał się ten głos. Biel oblepiła
Daniela ze wszystkich stron. Pozwolił jej się pochłonąć, potem pieścić, a na
końcu ogarnąć do tego stopnia, że świat poza nią nie wydawał się w żadnym razie
potrzebny. Po co mu było wracać do miejsca, gdzie nikt go nie chciał? Tutaj
biel akceptowała go. Głos zapraszał Daniela do swojego królestwa, jako jedyny
pojmował cierpienie, które odczuwał chłopak.
— No chodź tu! — rozkazał stanowczo.
Daniel uśmiechnął się i podbiegł do
drewnianej altanki, na której stała kobieta owiana czernią — tak niepasującą do
bieli świata za drzwiami. Jednak zaufał jej. Zbliżył się, a kiedy wyciągnęła ku
niemu dłoń, przyjął ją. Reszta przestała się liczyć.
— Daniel, prawda? — spytała, wskazując
dłonią na miejsce przy ławce.
Usiadł. Poprawił spodnie, które zsunęły
mu się przy siadaniu, a potem wziął głęboki, pełen ulgi wdech. Cisza. Przemiła,
absolutna cisza pieściła jego uszy. Hades nie zesłał go na katusze. Dał za to
rajskie przyjemności.
Owoc granatu przeturlał się ku niemu.
Wziął go w dłoń i obrał ze skórki, którą wyrzucił za siebie. Spróbował miąższu
— był słodki, przerażająco słodki.
— Tak, jestem D… — urwał, gdy spojrzał
na twarz kobiety. Już jej głos wydawał się znajomy, lecz twarz? Twarz była tak
podobna do Kornelii — żywsza, piękniejsza, ale nadal tak samo blada. Włosy
miała czarne, nie siwe i słabe, ale to nie zmieniało faktu, że widział przed
sobą Kornelię.
— Tak, mam na imię Kornelia —
potwierdziła jego przypuszczenia.
— Co… — zaplątał mu się język. — Co tu
robisz? Przecież… — Objął wzrokiem drewnianą podłogę. — Przecież Anastazja
popchnęła cię. Wypadłaś przez okno. Nie żyłaś, ale… — zasypał ją gradem
krótkich zdań. Nie przerwała mu jednak, a słuchała uważnie. — Co tu robisz? —
powtórzył pytanie.
— A więc się znamy… — powiedziała
delikatnie, trochę pieszczotliwie.
Daniel wstał i cofnął się za ławę. Nie,
to nie była Kornelia, którą znał.Co więcej widział w tej kobiecie zupełnie inną
osobę. Nie irytował jej sposób, w jaki mówił. Dopiero teraz zauważył, że tamta
Kornelia przerwałaby jego wywód szybko i nakierowała na właściwy tor. Nie
należała do najcierpliwszych zmarłych, w przeciwieństwie do tej, która
rezydowała w tym białym pomieszczeniu za drzwiami.
— Kim jesteś? Ty… — zawahał się. — Ty
nie jesteś Kornelią, którą znam. O nie, nie, o kurczaki! — krzyknął. — Już
rozumiem, już rozumiem. To jakiś podział dusz? — zaproponował rozwiązanie,
które dopiero co przyszło mu na myśl. — Chciałaś wyjść i coś zrobić w świecie
ludzi, ale nie mogłaś, bo musiałaś być tu. Dlatego twoja dusza podzieliła się
na dwie części. — Otworzył szeroko oczy ze zdziwienia. — To dlatego nic nie
pamiętałaś — zdał sobie sprawę.
— To też — przyznała.
— To też… — powtórzył jej słowa z dozą
niepewności. — Czyli jest coś jeszcze. O kurczaki, no tak. Te wizje.
Chwycił za pergamin leżący na stole.
Przewinął go aż na samą górę i przeczytał nagłówek pisma: „mit o bezimiennej”.
Bezwładnie opuścił ręce, pozwalając papierowi wysunąć się z jego rąk.
— Byliśmy cały czas w micie —
wyszeptał. — O bogowie, to nie może… Ale to już koniec? Cały czas w miecie? W
micie? Po co cały czas musieliśmy to powtarzać? MIT?!
— Bo mit miał tylko jedną historię i do
niej dążył. Nic więcej — wyjaśniła Kornelia. —I właśnie tutaj zamierza się
skończyć. Przykro mi… — Odwróciła wzrok. — Przykro mi, że tak się stanie, co
zaraz… — urwała i wzięła głęboki wdech. — Nie jestem bogiem, ale to ja musiałam
wybrać dla ciebie karę.
— Niech nie będzie ci przykro! — odparł
od razu. Uśmiechnął się na znak, że nie jest nieszczęśliwy z powodu kary, ale
Kornelia nie obejrzała się. — Mogę tutaj zostać.
— Zostaniesz. Na zawsze. — Przekręciła
głowę. Po jej policzku spłynęły łzy. — Razem ze mną — dodała ciszej.
Zamilkła. Zasłoniła uszy dłońmi i skuliła
się, przyciskając głowę do kolan. Płakała coraz mocniej, a Daniel nie rozumiał
z jakiego powodu.
Poczuł na ramieniu ukłucie. Odruchowo
uderzył w ciało, jakby w komara. Zabolało jeszcze mocniej. Odsunął rękę. Na jej
powierzchni pozostał krwawy płat skóry. Nie rozumiał, skąd się wziął. Zaczął w
szaleństwie rozglądać się, lecz Kornelia była cała. Nikt więcej nie znajdował
się w białym świecie za drzwiami. Jednak płat nie pojawił się znikąd.
Po twarzy spłynął mu chłodny pot.
Przełknął głośno ślinę i powoli spojrzał na ramię. Wstrzymał oddech, gdy
powitał go goły mięsień, z którego sączyła się po całej ręce krew. Zdusił w
sobie krzyk. A potem krzyk już nie chciał wydobyć się z jego gardła. Wyciągnął
dłoń ku Kornelii. Błagał ją w myślach, by odwróciła się i pomogła mu, lecz
dziewczyna nadal siedziała skulona, mając zasłonięte uszy.
Przestał słyszeć. Nic. Żadnych kroków,
żadnych śpiewów ptaków, nawet szumu nieistniejącego w tym świecie wiatru.
Pochylił się. Obok stóp leżały dwa, świeżo oderwane uszy. Cofnął się
przerażony. Zaplątały mu się nogi. Poleciał jak długi na podłogę. Podniósł się,
a wraz z tym wszystkie mięśnie pleców i skóra przykleiły się do podłoża. Nos
wysunął się z twarzy, która topniała po każdym głębokim wdechu.
Daniel rzucił się do ucieczki. Potknął
się o pierwszy schodek. Oddech wstrzymał się w przerażeniu, gdy walnął torsem o
chodnik. Dłonie oparł na miękkiej ziemi, którą otaczały świeżo zasadzonkowane
kwiaty. Nie podniósł się. Brzuch rozrywał się na drobne kawałeczki przy samym
wdechu. Wiedział, że jeśli wstanie, nic z niego nie zostanie.
Drzwi pojawiły się za furtką. Świat
zmarłych, gdzie ten koszmar się skończy, czekał dokładnie przed nim. Kilka
kroków dalej…
— Nie! — wrzasnęła Kornelia. — Nie
wsta… — Nim dokończyła, wstał.
Brzuch rozerwał się w pół i opadł na
chodnik. Daniel nadepnął za własne wnętrzności i ślizgiem przejechał kawałek.
Serce zabiło mu w otwartej klatce piersiowej. Ostatnie wybicie odliczały koniec
jego czasu, a trzy kroki wystarczyły do wolności.
Kościana ręka wysunęła się na przód.
Wykonał pierwszy, bardzo chwiejny krok. Kość udowa zaskrzypiała pod ciężarem
serca. Drugi krok zbliżył go do drzwi, lecz ostatni mięsień osunął się między
żebrami. Kosteczki dotknęły klamki.
— Nie… — wyszeptała przez łzy Kornelia.
Serce wypadło przez biodro, prosto na
glebę, by stać się jej częścią. Kwiat bijącego serca zakiełkował, powoli
rozwijając się w nowym domu. A kości pozostały w samotności ciała.
0 Comments:
Prześlij komentarz