Anastazja przyklęknęła nad ciałem
Daniela. Położyła dłoń na jego chłodnym policzku, ściskając usta w wąską
linijkę. Pochyliła się nad uchem zmarłego i wyszeptała:
— Przepraszam, to nie tak miało
wyglądać. Ale i tak porwij Tanatosa.
Odsunęła się, wycierając twarz, choć
nie spociła się i nie rozpłakała, jakby w odruchu, który wypracowała przez lata
ćwiczeń. Podniosła się. Zabrała ze sobą nóż i schowała go do tylnej kieszeni.
Drzwi od mieszkania zamknęła, po raz pierwszy odkąd Bożena i Daniel wprowadzili
się do niego, a potem zatrzymała się w miejscu. Hałasy w bloku narosły, lecz
Anastazja nawet nie wzdrygnęła się. Powróciła do pokoju i usiadła na skraju
łóżka. Oparła się łokciami o uda. Zaczekała chwilę.
Tanatos wleciał przez rozbite okno.
Złożył czarne skrzydła, rozsypując po pokoju kilka piór, i zbliżył się do
Daniela. W momencie gdy odciął mu pukiel, rozbrzmiał grzechot łańcuchów.
Tanatos zerwał się wraz z odciętym fragmentem włosów i rozejrzał wokół.Twarz
boga, blada i sina pod oczami, przerosła strachem.
Daniel podniósł się. Założył na szyję
Tanatosa łańcuch i pociągnął do tyłu, śmiejąc się w szaleństwie, które go
ogarnęło. Polecieli do tyłu. Anastazja wstała z miejsca i odsunęła się na bok.
Chwyciła drugi kraniec łańcucha i pociągnęła za niego.
Tanatos charknął. Dusił się. Wyciągnął
dłoń ku Anastazji, lecz przykucnęła i rzuciła do Daniela łańcuch od tyłu.
Podcięli nogi Tanatosa. Bóg upadł na twarz. Jęknął, a ci zaśmiali się gromko.
— Mówiłam ci, że się uda! — krzyknęła
dumnie Anastazja. — A teraz idź do Hadesa i ogłoś mu, że porwaliśmy Tanatosa.
—Aale po co? — zająknął się Daniel. —
Wystarczy poczekać. Ojciec na pewno przyjdzie uratować Tanatosa. Nie musimy się
spieszyć — zauważył.
— Danielu, Danielu. — Anastazja
pokręciła głową, a potem uśmiechnęła się łagodnie. — Ostatnim razem minęły
dziesiątki lat, nim Ares…
— Ojciec — poprawił ją.
— Tak, tak, ojciec. — Odchrząknęła. —
Ojciec uwolnił to coś.
Szarpnęła za łańcuch. Tanatos zaczął
dusić się, a ta spojrzała na niego z politowaniem i kopnęła w twarz.
— Nawet Rudy wytrzymuje więcej uderzeń
— zażartowała z boga śmierci. — A podobno to ludzie są żałośni — wyszeptała tuż
nad uchem Tanatosem. — Idź, mały. Myślisz, że stary…
— Ojciec — ponownie jej przerwał.
— Tak, tak, ojciec. — Westchnęła ze
zmęczenia. — Ojciec na stówę pęknie z dumy. Nie każdy na życzenie wchodzi do
Hadesu.
— Myślisz, że… — W oczach Daniela
pojawił się błysk. — Dumny. Będzie dumny?
— Ta, ta…
— Ja od zawsze pragnąłem tylko tego —
wyznał. — Nic więcej. Mama nigdy mnie nie rozumiała. Ojciec to przecież ojciec.
Nie to, że nie kocham mamy, nie, nie, na serio, ale ojca nie znam. Wiem tylko,
że jest ważny, bardzo ważny dla mnie…
Anastazja przewróciła oczami.
— Na pewno będzie dumny, ale już idź —
pogoniła chłopaka. — Musimy się gdzieś ukryć. Ucieknę z nim. — Wbiła palec w
policzek Tanatosa. — Spotkamy się gdzieś.
— A gdzie dokładnie? — dopytał się.
—Cii… — Rozejrzała się. — Bogowie dobry
słuch mają. Teraz cicho. Dam ci znać.
Podniosła z podłogi pióro, które
wypadło ze skrzydeł Tanatosa, gdy ten wleciał do pokoju. Podała je Danielowi i
odsunęła się. Szarpnęła za łańcuch. Podniosła się i zaczęła prowadzić Tanatosa
ku wyjściu z mieszkania.
Daniel stanął przed zbitym oknem.
Zacisnął w dłoni podarowane pióro i wyskoczył, nim deszcz okrył cały Lublin.
Wzleciał wysoko nad ziemią, a potem ukrył się wśród budynków.
Anastazja początkowo podążyła za nim,
lecz gdy ten znalazł się poza zasięgiem jej wzroku, odwróciła się.
Drzwi upadły z hukiem na podłogę. Kurz
wzleciał na wysokość twarzy, dostając się do oczu i ust Anastazji. Zakaszlała,
zasłaniając się przed drobinkami. Pomachała wolną ręką, odgarniając bród. Do
środka wkroczył Pavor. Schował ręce do kieszeni i posłał dziewczynie sztuczny,
niemal mechaniczny uśmiech, który w ciągu kilku sekund zbladł.
Anastazja odsunęła się pod samą ścianę.
Chwyciła za stojący zegar i cisnęła go przed siebie. Pavor pacnął przedmiot jak
muchę i szedł dalej.
— Czego niby kurna chcesz? — spytała
ostrym tonem.
— Wyrzuciłaś Kornelię przez okno.
— No i co? — Wzruszyła ramionami. —
Świętoszek się znalazł. Weź te cztery litery stąd, bo jeszcze krzywda ci się
stanie, mały.
— Mały? — parsknął. — Tak się zwracasz
do starszego brata, ty mała dziewczynko?
— Brata? — powtórzyła z
niedowierzaniem. — Jaki brat?
—Pavor— przedstawił się. — Dawniej
Fobos.
Anastazja zacisnęła pięść.
— Ej, uważaj, bo zrobisz sobie jeszcze
jakąś krzywdę — ostrzegł ją. — A więc naprawdę porwaliście Tanatosa… Nie wiem,
czy mam wam gratulować pomysłowości czy skrajnej głupoty. Niech mnie Zeus
pokarze, ale nadajecie się na władców wszechdziejów. Władców idiotyzmu.
— Oj, zamknij się. Brat czy nie brat,
jeden właśnie pomknął i niekoniecznie uważam, że warto się szczycić, że jedna
krew w nas płynie. Słabeusz i tyle. Szkoda nawet bić. Prędzej umrze sobie przez
potknięcie.
— Zgadzam się — odparł niespodziewanie.
Anastazja uniosła prawą brew z
zaskoczenia.
— Zgadzasz? — dopytała się. W jej głsie
zabrzmiała niepewność. Ścisnęła mocniej za łańcuch i przesunęła się z Tanatosem
ku pokojowi Daniela.
— Oczywiście, że tak. To jest taki
słabeusz, że uwierzył w twoją piękną gadkę. Nie obchodzi cię on. Chcesz tylko
wykupić długie i piękne życie dla swojej babci.
— Dużo wiesz.
— Kilka razy przeszedłem przez to samo,
więc nie dało się nie zapamiętać.
— Słucham? — Stanęła w progu. — Kilka
razy? W przeszłości…
— Nie, kilkanaście razy ten dzień miał
miejsce— przerwał dziewczynie. — I właśnie… — Wyjął prawą rękę z kieszeni i
podrapał się po głowie. — Wypuść Tanatosa, dobrze ci radzę.
— N…
— I zanim powiesz nie, to powiem ci
jedno. Kara, z jaką spotkasz się na ziemi na swe zbrodnie, nie znaczy NIC… —
podkreślił — w stosunku do tego, co czeka na ciebie w wieczności Hadesu. Już
raz Syzyf się spalił za swoją głupotę. Chcesz do niego dołączyć?
— Płynie we mnie krew Aresa. Nic mi nie
zrobią! — krzyknęła pełna wiary we własne słowa.
Pavor wybuchnął śmiechem. Przykucnął i
złapał się za brzuch, a gromki śmiech rozniósł się echem po całej klatce
schodowej.
— Dziewczyno, głupia ty! Ares? Nie
zrobią? Ares sam ci wypruje flaki, a potem przywiąże do skały, by ptaki wyżarły
twoje wnętrzności. Sądzisz, że kochany tatuś…— przerwał, znów śmiejąc się. —Na
brodę Hadesa, masz jaja i poczucie humoru dzieciaku. On MNIE zabił. — Wskazał
na własną pierś. — Ukochanego „synka”, który od pierwszych kroków towarzyszył
mu na polach bitwy.
Wskoczyła do pokoju i zamknęła się w
nim.
Pavor pokręcił głową.
— Ludzie to tacy idioci. Penelopa
naprawdę była jedną z mądrzejszych w swoim gatunku — przyznał, a potem
kopnięciem otworzył drzwi.
Anastazja stanęła przy parapecie. Pavor
podbiegł do niej i chwycił za łańcuch. Przyciągnął uwięzionego Tanatosa do
siebie, gdy dziewczyna wystawiła pierwszą nogę za okno. Złapała za łańcuch
mocniej, owijając go wokół nadgarstka, lecz poleciała wraz z bogiem ku
Pavorowi. Podparła się stopą o podłogę. Dywan zawinął się na końcu. Upadła, a
uścisk zwolniła.
Czarne skrzydła rozwarły się w środku
pokoju. Wściekłe spojrzenie Tanatosa uderzyło w leżącą na podłodze Anastazję.
Jednak nie wzdrygnęła się. Wstała i zamachnęła się łokciem w kierunku szyi
boga. Pavor pochwycił ją, po czym przewrócił na drugą stronę. Uniósł Anastazję,
a później cisnął na ścianę — pękła pod wpływem nieludzkiej siły dawnego boga.
Anastazja jęknęła z bólu. Przewróciła
się na plecy i zacisnęła szczękę, zduszając w sobie cały ból. Podskoczyła i
stanęła na równe nogi. Pavor w tym czasie wyrwał komputer z gniazdka i walnął
nim w twarz dziewczyny, rozcinając ją na całej długości policzka i nosa. Krew
skapnęła na pościel.
Zachwiała się. Potrząsnęła głową,
starając się za wszelką cenę zachować przytomność.
— Tak… — zaczął Pavor. — Na pewno masz
coś z Aresa. Jesteś silna, ale nie jesteś bogiem, nawet nie herosem.
Wrzasnęła i pobiegła na mężczyznę, lecz
ten tylko odsunął się i rąbnął ją dłonią w kark. Opadła bezwładnie. Zamachała
nogami. Chciała podeprzeć się, jeszcze raz podnieść, lecz Pavor uniósł lewą
stopę i kopnął trzy razy w tył głowy. Krew chlusnęła z rozbitego nosa,
rozlewając wokół twarzy dziewczyny. Włosy skleiły przy końcówkach.
— Dobranoc — szepnął i kopnął ostatni
raz.
Anastazja padła nieprzytomna.
Tanatos pochylił się nad nią. Wyjął zza
pasa sztylet, lecz gdy sięgnął ku włosom nieprzytomnej, Pavor złapał go w
nadgarstku i pokręcił głową.
— Ona nie jest martwa — przypomniał
bogu śmierci.
— Będzie — wysyczał.
— Nie, jeszcze nie. Spotka ją na razie
kara w świecie ludzi. Sam dałeś się podejść — zauważył. — Po raz trzeci,
zresztą — dodał ciszej.
Pavor wypuścił Tanatosa. Przerzucił
Anastazję przez ramię i skierował się ku wyjściu. Ostatni raz obejrzał się
przez ramię, gdy Tanatos stanął przed oknem. Rozwinął skrzydła. Sztylet ścisnął
gniewnie w dłoni.
— Zapłacą — wysyczał. — Zapłacą jak
ostatnim razem. Zbiorę plon, którego pożałują! — ryknął i wystrzelił ku niebu.
— O tym ci właśnie mówiłem — zwrócił
się do nieprzytomnej Anastazji. — Zapłacisz, i to srogo za swoje czyny.
Kornelia cofnęła dłoń, odsuwając od
pergaminu pióro, które jednak skończyło już tworzyć mit. Głos zakończył
głoszenie opowieści, choć nie pamiętała, kiedy zaczęła i czy w ogóle spełniła
rozkaz Hadesa.
Podniosła niepewnie głowę, ściskając
usta w wąską linijkę. Brodacz posłał jej wyjątkowo ciepły, szczery uśmiech
zadowolenia. Zaklaskał, a potem chwycił za berło i wskazał nim na szkielet.
—Wspaniale — ogłosił donośnym tonem,
który obszedł cały Hades wszerz. — Pisz i przychodź, pisarko mitów czy jak się
nazwiesz. Weź ze sobą tego nędznego sługę i odejdź.
— Tak jest, panie.
— I oddaj pochodnię — dodał szybko, nim
Kornelia zdążyła postawić pierwszy krok.
Odwróciła się i dotknęła piersi. Wzięła
głęboki wdech — żadnego ciepła, a tym bardziej gorąca. Odruchowo uśmiechnęła
się. Pochodnia zgasła. Historia zakończyła się i wierzyła, że już nigdy nie
powróci.
Podeszła do Hadesa. Machnął ręką, by
stanęła jeszcze bliżej tronu. Tak też uczyniła. Wypięła pierś, rozsuwając na
boki cienką suknię. Zadrżała z zimna. Wzięła kilka głębokich wdechów i
wstrzymała w sobie łzy. Dziwiła się, że wciąż jest gotowa płakać, gdy wcześniej
wylała już tyle łez.
Szkielet zadygotał kośćmi, grając na
nich żałosną melodię. Hades pogromił go jednym spojrzeniem.
— Panie, kim on jest? — zapytała
Kornelia, kiedy w końcu zdobyła się na odwagę.
— Ha! — zaśmiał się, a przynajmniej tak
ten okrzyk zabrzmiał. — Nie rozpoznajesz Daniela?
Wstrzymała oddech. Oczy otworzyła
szeroko ze zdziwienia.
— Daniel — wyszeptała, choć znaczenie
tego imienia docierało do niej powoli.
Hades włożył całą dłoń w jej ciało.
Było to najbardziej dziwne uczucie w życiu, jakiego doznała. Nie bolało, co
więcej pojawiła się ulga, że nadszedł czas, gdy na dobre pozbędzie się pochodni
ze swojego życia.
Miłość do Tanatosa przygasła wraz z
płomieniem, a na jej miejsce przyszła jedynie gorycz, bliska nienawiści.
Hades odwrócił czarną jak same skrzydła
boga zmarłych pochodnię. Obejrzał ją od góry do dołu i dumnie pokiwał głową.
— A więc czego sobie życzysz za
opowieści?
— Panie, ja… — zawahała się.— Panie,
czy jest możliwe, bym spotkała się z Penelopą? Nową Zapomnianą Boginią?
Strażniczką Granicy Olimpu?
— Nie — odparł krótko.
— A czy jest możliwe, bym mogła wyjść
na powierzchnię, do świata ludzi?
— Nie.
Zdusiła w sobie krzyk.
— A czy jest możliwe, bym choćby kilka
dni w roku mogła zwiedzać twoje królestwo, panie?
—Hm… — Podrapał się po głowie. — Na to
mógłbym wyrazić zgodę, ale nie kilka dni.
— A jeden dzień, panie? —
zaproponowała, powoli tracąc nadzieję.
— Jeden dzień w roku, gdy moja
najdroższa małżonka wraca do mnie — odpowiedział, na co Cerber zaszczekał
radośnie.
Pies podbiegł do Kornelii i polizał ją
po ręce. Ogon merdał mu jak szalony. Uśmiechnęła się, w duchu obiecując sobie,
że wciągu tego jednego dnia z przyjemnością odwiedzi psa.
Pocałowała go w trzy pyski.
— Lubi cię, to dobrze — ucieszył się
władca. — A teraz pozwalam ci odejść. Mit jeszcze się nie skończył. Nadal
pozostało kilka odpowiedzi.
Nadal
pozostało kilka odpowiedzi, powtórzyła
w myślach słowa pana podziemia jak mantrę. Jednak pomimo kłębiących się w jej
umyśle pytań, pochyliła się nisko na pożegnanie i odeszła. Szkielet podążył za
nią, tupiąc małymi, kościanymi nogami po posadzce. Doprowadzało to Kornelię do
szału. Dźwięk odbijał się echem w jej uszach, kiedy pragnęła ciszy i spokoju,
by przemyśleć ostatnie kwestie i je rozwiązać.
— Cisza! — ryknęła na szkielet.
Złapał się kręgi szyjne. Potrząsnął
czaszką w strachu przed wybuchem gniewu nowej pani. Ponownie padł na kolanach i
tak zaczął iść. Dźwięk stukotu kości o podłogę nie zanikł mimo to.
— Kim… — nim spytała, przypominała
sobie imię, o którym wspomniał Hades. — Daniel? — wyszeptała niepewnie.
Oczodoły skierowały prosto na Kornelię.
Z początku nie padła żadna odpowiedź. Szkielet zawahał się, lecz po chwili
kiwnął czaszką energicznie, aż wypadły mu dwa zęby ze szczęki.
—Dlac… — urwała. Po co jej było kolejne
pytanie, gdy wszystko wiedziała? Daniela ukarano za porwanie Tanatosa. —
Ostrzegałam — fuknęła i ruszyła dalej.
Nastała cisza. Przeszła kilka kroków i
dopiero przy zwodzonym moście obejrzała się przez ramię — Daniel nadal klęczał
w tym samym miejscu.
— Idziemy — nakazała. Gdy nie
zareagował, dodała: — Nie masz wyboru. Inaczej spotka cię jeszcze gorsza kara.
Kościane ramię zadrgało, a potem
uniosło się wraz z kośćmi dłoni, które zacisną w pięść. Jeden palec wystawił
przed siebie i właśnie on wskazał na Kornelię.
— Mówisz, że to moja wina? — zdziwiła
się. — I Anastazja, i ty… — Zaczesała krótkie włosy do tyłu. — Świetnie jest
zwalać na kogoś winę. Łatwo, prawda? Ale jakbyś jeszcze nie zauważył, czas
ponieść odpowiedzialność. Dobrze wiedziałeś, jak to się skończy. A może miałeś
jakieś złudzenia, że wszystko zakończy się „happy endem”? Tyle ci przyszło.
Ares nawet nie wie o twoim istnieniu i się nie dowie, bo go nie obchodzisz.
Znaczysz tyle, co każdy człowiek… Nic…
Machnęła ręką i poprosiła pozostałych
strażników, by spuścili dla niej most. Gorąco wydobywające się z ognistej rzeki
buchnęło prosto w jej twarz. Wzięła głęboki wdech i szybko przebiegła przez
most, wychodząc na kamienistą ścieżkę, po której już kiedyś biegła. Co więcej,
uciekała przez trzema sędziami i ich kohortą. Jak teraz wspominała te
wydarzenia, to nawet wydawały jej się zabawne. Miała wtedy siły, nic ją nie
bolało, zimno czy gorąco nie przeszkadzało, ale i tak pragnęła powrócić do
materialnej formy — być człowiekiem.
Kości zagrzechotały za jej plecami.
Daniel podbiegł na kościanych nogach, równocześnie machając ku Kornelii, by
poczekała na niego. Wzruszyła ramionami. Powrót chłopaka był do przewidzenia.
— Wracamy na wyspę…— wyznała, a ten
pokręcił czaszką.
Podeszła do szkieletu i pstryknęła go w
policzek.
— Wracamy — odparła stanowczo. — Jak
już mówiłam, możesz tu zostać. Mi to obojętne.
Złapał ją za dłoń.
— A więc idziesz?
Kiwnął w ostatecznej odpowiedzi.
Kornelia przymknęła powieki, ponownie
wyobrażając sobie wysepkę pełną ukochanych czarnych dalii. Tym razem było
łatwiej. Gdy tylko otworzyła oczy, stanął przed nią przepiękny klomb ciemnych
kwiatów.
Puściła dłoń Daniela i położyła się
wśród kwiatów, wdychając głęboko powietrze. Dla tych zapachów, dla tego uczucia
pragnęła ponownie wrócić do ludzkiego ciała.
— Kornelio! — rozległ się wrzask z
góry.
Tanatos zleciał ze sklepienia i
wylądował gwałtownie na wysepce. Złożył skrzydła i podbiegł do Kornelii, łapiąc
ją za ramiona.
— Kocham cię! — wyzwał jak wtedy, gdy
po raz pierwszy odbyli poważną rozmowę. — Porwali mnie, ale już wróciłem. Żniwo
zebrałem za wyrządzoną mi krzywdę. Okrutne żniwo.
—Nie… — Odepchnęła Tanatosa. — To nie
miłość.
— Ale to miłość. — Przyciągnął ją do
siebie z powrotem. — Kocham cię.
— Nie — wyszeptała najłagodniej, jak
tylko potrafiła. — I jakie żniwo? O czym ty mówisz?
Sięgnął do woreczka, którego przywiązał
do pasa. Rozwiązał sznurek i rozchylił sakiewkę, tak by mogła dobrze zobaczyć
wnętrze. Włosy. W środku ściskały się pukle włosów — najróżniejszych kolorów i
długości. Zmarszczyła czoło z niedowierzania. Cofnęła się i otarła twarz.
— Tylu zabiłeś?! — wrzasnęła. — Kogo? W
Lublinie? — Pomyślała o rodzicach. — Błagam, nie mów, że ruszyłeś Dalinskich.
Że zabrałeś moją mamę i tatę!
— Kornelio, przecież wiesz, że dla
ciebie zrobiłbym wszystko. — Pogładził ją po policzku. — Nawet oddałaś mi
pochodnię.
— Wszystko — powtórzyła cienkim, słabym
głosem. — Ty… — Błagała, by przeczucia były fałszywe, żeby myliła się.
— Tak. — Uśmiechnął się chłodno. —
Przyniosłem ci rodziców.
Wyciągnął z woreczka dwa pukle włosów.
Nie rozpoznała ich. Nie wiedziała, czy należą do jej rodziców. Jednak
wystarczył przeklęty uśmiech Tanatosa, by poznała prawdę.
Cały świat rozpadł się na tysiące
kawałków. Straciła siły. Opadła bezwładnie na kolana. Łzy spłynęły
niekontrolowanym strumieniem, kiedy złapała się za usta, aby nie wydać z siebie
choćby cichego pisku. Oddech jednak stał się ciężki. Z trudem łapała chłodne,
ciężkie powietrze Hadesu. Smakowało śmiercią — okropną, bezlitosną śmiercią. Żółć
podeszła jej do gardła. Powstrzymała odruchy wymiotne, ale nie słone kropelki.
— Płaczesz? — spytał Tanatos. — Z…
radości — zawahał się. — Przyniosłem również babcię tej całej Anastazji, matkę
tego chłopaka, co mnie porwał, babcię nowej opiekunki Granicy Olimpu, jej ojca
też, i dziadka — dodał szybko. — Poza tym policjantów oszczędziłem. Muszą
dokończyć sprawę. Kochanie, możemy być już razem — powiedział tak radosnym
głosem, że Kornelia zwątpiła w jego prawdziwość.
— Muszę jeszcze przejść przez drzwi —
wydusiła z siebie z trudem.
— Tak, oczywiście.
Złożył krótki, subtelny pocałunek na
jej ustach. Smakował zgnilizną. Wydzielany przez niego odór kojarzył się z
rozkładającymi się zwłokami, lecz wytrzymała. Nie odsunęła się.
— Idziemy — zwróciła się do Daniela.
Drzwi otworzyły się, a Kornelia
przeszła przez nie, nie oglądając się za siebie i nie żegnając z Tanatosem. Nie
umiała dłużej na niego patrzeć. I kochała wcześniej tego potwora? Wyrzucała
sobie każdy pocałunek, który złożyła na jego ustach z myślą, że już wiecznie
będzie go kochać. Jak mogła? Jak mogła to zrobić?
Upadła ponownie przed altanką.
Wyciągnęła dłoń, błagając swojego sobowtóra, by tu przybył. Druga ona rzuciła
filiżankę na stół i pognała ku Kornelii. Złapały się w szczerym, ciepłym
objęciu i obie rozpłakały się.
— Rodzice nie żyją — wyznały
równocześnie. — Dlaczego wszyscy nie żyją? Nie tak to miało wyglądać. Nie…
Między kwiatami dostrzegła skórkę
granatu. Zaczęła sobie przypominać, kiedy uścisk sobowtóra stał się silniejszy.
Daniel przyszedł na rozmowę. Wyzwał całą prawdę, a ona spisała mit. Potem
poczęstowała go owocem, a każdy, kto spróbował jedzenia w świecie zmarłych, nie
mógł już z niego odejść.
— To naprawdę byłam ja… — przyznała, a
potem już nastała ciemność.
Czerń spowiła całą biel krainy, w
której czekała w samotności. Rozległ się stukot. Potem dopiero pojęła, że to
zegar tyka.
Północ wybiła. Nowy dzień nastał. Mit
zakończył się…
0 Comments:
Prześlij komentarz