[Echo z zaświatów] ROZDZIAŁ 38. Wyrwij marzenia ze złudzeń



Anastazja przyklęknęła nad ciałem Daniela. Położyła dłoń na jego chłodnym policzku, ściskając usta w wąską linijkę. Pochyliła się nad uchem zmarłego i wyszeptała:
— Przepraszam, to nie tak miało wyglądać. Ale i tak porwij Tanatosa.
Odsunęła się, wycierając twarz, choć nie spociła się i nie rozpłakała, jakby w odruchu, który wypracowała przez lata ćwiczeń. Podniosła się. Zabrała ze sobą nóż i schowała go do tylnej kieszeni. Drzwi od mieszkania zamknęła, po raz pierwszy odkąd Bożena i Daniel wprowadzili się do niego, a potem zatrzymała się w miejscu. Hałasy w bloku narosły, lecz Anastazja nawet nie wzdrygnęła się. Powróciła do pokoju i usiadła na skraju łóżka. Oparła się łokciami o uda. Zaczekała chwilę.
Tanatos wleciał przez rozbite okno. Złożył czarne skrzydła, rozsypując po pokoju kilka piór, i zbliżył się do Daniela. W momencie gdy odciął mu pukiel, rozbrzmiał grzechot łańcuchów. Tanatos zerwał się wraz z odciętym fragmentem włosów i rozejrzał wokół.Twarz boga, blada i sina pod oczami, przerosła strachem.
Daniel podniósł się. Założył na szyję Tanatosa łańcuch i pociągnął do tyłu, śmiejąc się w szaleństwie, które go ogarnęło. Polecieli do tyłu. Anastazja wstała z miejsca i odsunęła się na bok. Chwyciła drugi kraniec łańcucha i pociągnęła za niego.
Tanatos charknął. Dusił się. Wyciągnął dłoń ku Anastazji, lecz przykucnęła i rzuciła do Daniela łańcuch od tyłu. Podcięli nogi Tanatosa. Bóg upadł na twarz. Jęknął, a ci zaśmiali się gromko.
— Mówiłam ci, że się uda! — krzyknęła dumnie Anastazja. — A teraz idź do Hadesa i ogłoś mu, że porwaliśmy Tanatosa.
—Aale po co? — zająknął się Daniel. — Wystarczy poczekać. Ojciec na pewno przyjdzie uratować Tanatosa. Nie musimy się spieszyć — zauważył.
— Danielu, Danielu. — Anastazja pokręciła głową, a potem uśmiechnęła się łagodnie. — Ostatnim razem minęły dziesiątki lat, nim Ares…
— Ojciec — poprawił ją.
— Tak, tak, ojciec. — Odchrząknęła. — Ojciec uwolnił to coś.
Szarpnęła za łańcuch. Tanatos zaczął dusić się, a ta spojrzała na niego z politowaniem i kopnęła w twarz.
— Nawet Rudy wytrzymuje więcej uderzeń — zażartowała z boga śmierci. — A podobno to ludzie są żałośni — wyszeptała tuż nad uchem Tanatosem. — Idź, mały. Myślisz, że stary…
— Ojciec — ponownie jej przerwał.
— Tak, tak, ojciec. — Westchnęła ze zmęczenia. — Ojciec na stówę pęknie z dumy. Nie każdy na życzenie wchodzi do Hadesu.
— Myślisz, że… — W oczach Daniela pojawił się błysk. — Dumny. Będzie dumny?
— Ta, ta…
— Ja od zawsze pragnąłem tylko tego — wyznał. — Nic więcej. Mama nigdy mnie nie rozumiała. Ojciec to przecież ojciec. Nie to, że nie kocham mamy, nie, nie, na serio, ale ojca nie znam. Wiem tylko, że jest ważny, bardzo ważny dla mnie…
Anastazja przewróciła oczami.
— Na pewno będzie dumny, ale już idź — pogoniła chłopaka. — Musimy się gdzieś ukryć. Ucieknę z nim. — Wbiła palec w policzek Tanatosa. — Spotkamy się gdzieś.
— A gdzie dokładnie? — dopytał się.
—Cii… — Rozejrzała się. — Bogowie dobry słuch mają. Teraz cicho. Dam ci znać.
Podniosła z podłogi pióro, które wypadło ze skrzydeł Tanatosa, gdy ten wleciał do pokoju. Podała je Danielowi i odsunęła się. Szarpnęła za łańcuch. Podniosła się i zaczęła prowadzić Tanatosa ku wyjściu z mieszkania.
Daniel stanął przed zbitym oknem. Zacisnął w dłoni podarowane pióro i wyskoczył, nim deszcz okrył cały Lublin. Wzleciał wysoko nad ziemią, a potem ukrył się wśród budynków.
Anastazja początkowo podążyła za nim, lecz gdy ten znalazł się poza zasięgiem jej wzroku, odwróciła się.
Drzwi upadły z hukiem na podłogę. Kurz wzleciał na wysokość twarzy, dostając się do oczu i ust Anastazji. Zakaszlała, zasłaniając się przed drobinkami. Pomachała wolną ręką, odgarniając bród. Do środka wkroczył Pavor. Schował ręce do kieszeni i posłał dziewczynie sztuczny, niemal mechaniczny uśmiech, który w ciągu kilku sekund zbladł.
Anastazja odsunęła się pod samą ścianę. Chwyciła za stojący zegar i cisnęła go przed siebie. Pavor pacnął przedmiot jak muchę i szedł dalej.
— Czego niby kurna chcesz? — spytała ostrym tonem.
— Wyrzuciłaś Kornelię przez okno.
— No i co? — Wzruszyła ramionami. — Świętoszek się znalazł. Weź te cztery litery stąd, bo jeszcze krzywda ci się stanie, mały.
— Mały? — parsknął. — Tak się zwracasz do starszego brata, ty mała dziewczynko?
— Brata? — powtórzyła z niedowierzaniem. — Jaki brat?
—Pavor— przedstawił się. — Dawniej Fobos.
Anastazja zacisnęła pięść.
— Ej, uważaj, bo zrobisz sobie jeszcze jakąś krzywdę — ostrzegł ją. — A więc naprawdę porwaliście Tanatosa… Nie wiem, czy mam wam gratulować pomysłowości czy skrajnej głupoty. Niech mnie Zeus pokarze, ale nadajecie się na władców wszechdziejów. Władców idiotyzmu.
— Oj, zamknij się. Brat czy nie brat, jeden właśnie pomknął i niekoniecznie uważam, że warto się szczycić, że jedna krew w nas płynie. Słabeusz i tyle. Szkoda nawet bić. Prędzej umrze sobie przez potknięcie.
— Zgadzam się — odparł niespodziewanie.
Anastazja uniosła prawą brew z zaskoczenia.
— Zgadzasz? — dopytała się. W jej głsie zabrzmiała niepewność. Ścisnęła mocniej za łańcuch i przesunęła się z Tanatosem ku pokojowi Daniela.
— Oczywiście, że tak. To jest taki słabeusz, że uwierzył w twoją piękną gadkę. Nie obchodzi cię on. Chcesz tylko wykupić długie i piękne życie dla swojej babci.
— Dużo wiesz.
— Kilka razy przeszedłem przez to samo, więc nie dało się nie zapamiętać.
— Słucham? — Stanęła w progu. — Kilka razy? W przeszłości…
— Nie, kilkanaście razy ten dzień miał miejsce— przerwał dziewczynie. — I właśnie… — Wyjął prawą rękę z kieszeni i podrapał się po głowie. — Wypuść Tanatosa, dobrze ci radzę.
— N…
— I zanim powiesz nie, to powiem ci jedno. Kara, z jaką spotkasz się na ziemi na swe zbrodnie, nie znaczy NIC… — podkreślił — w stosunku do tego, co czeka na ciebie w wieczności Hadesu. Już raz Syzyf się spalił za swoją głupotę. Chcesz do niego dołączyć?
— Płynie we mnie krew Aresa. Nic mi nie zrobią! — krzyknęła pełna wiary we własne słowa.
Pavor wybuchnął śmiechem. Przykucnął i złapał się za brzuch, a gromki śmiech rozniósł się echem po całej klatce schodowej.
— Dziewczyno, głupia ty! Ares? Nie zrobią? Ares sam ci wypruje flaki, a potem przywiąże do skały, by ptaki wyżarły twoje wnętrzności. Sądzisz, że kochany tatuś…— przerwał, znów śmiejąc się. —Na brodę Hadesa, masz jaja i poczucie humoru dzieciaku. On MNIE zabił. — Wskazał na własną pierś. — Ukochanego „synka”, który od pierwszych kroków towarzyszył mu na polach bitwy.
Wskoczyła do pokoju i zamknęła się w nim.
Pavor pokręcił głową.
— Ludzie to tacy idioci. Penelopa naprawdę była jedną z mądrzejszych w swoim gatunku — przyznał, a potem kopnięciem otworzył drzwi.
Anastazja stanęła przy parapecie. Pavor podbiegł do niej i chwycił za łańcuch. Przyciągnął uwięzionego Tanatosa do siebie, gdy dziewczyna wystawiła pierwszą nogę za okno. Złapała za łańcuch mocniej, owijając go wokół nadgarstka, lecz poleciała wraz z bogiem ku Pavorowi. Podparła się stopą o podłogę. Dywan zawinął się na końcu. Upadła, a uścisk zwolniła.
Czarne skrzydła rozwarły się w środku pokoju. Wściekłe spojrzenie Tanatosa uderzyło w leżącą na podłodze Anastazję. Jednak nie wzdrygnęła się. Wstała i zamachnęła się łokciem w kierunku szyi boga. Pavor pochwycił ją, po czym przewrócił na drugą stronę. Uniósł Anastazję, a później cisnął na ścianę — pękła pod wpływem nieludzkiej siły dawnego boga.
Anastazja jęknęła z bólu. Przewróciła się na plecy i zacisnęła szczękę, zduszając w sobie cały ból. Podskoczyła i stanęła na równe nogi. Pavor w tym czasie wyrwał komputer z gniazdka i walnął nim w twarz dziewczyny, rozcinając ją na całej długości policzka i nosa. Krew skapnęła na pościel.
Zachwiała się. Potrząsnęła głową, starając się za wszelką cenę zachować przytomność.
— Tak… — zaczął Pavor. — Na pewno masz coś z Aresa. Jesteś silna, ale nie jesteś bogiem, nawet nie herosem.
Wrzasnęła i pobiegła na mężczyznę, lecz ten tylko odsunął się i rąbnął ją dłonią w kark. Opadła bezwładnie. Zamachała nogami. Chciała podeprzeć się, jeszcze raz podnieść, lecz Pavor uniósł lewą stopę i kopnął trzy razy w tył głowy. Krew chlusnęła z rozbitego nosa, rozlewając wokół twarzy dziewczyny. Włosy skleiły przy końcówkach.
— Dobranoc — szepnął i kopnął ostatni raz.
Anastazja padła nieprzytomna.
Tanatos pochylił się nad nią. Wyjął zza pasa sztylet, lecz gdy sięgnął ku włosom nieprzytomnej, Pavor złapał go w nadgarstku i pokręcił głową.
— Ona nie jest martwa — przypomniał bogu śmierci.
— Będzie — wysyczał.
— Nie, jeszcze nie. Spotka ją na razie kara w świecie ludzi. Sam dałeś się podejść — zauważył. — Po raz trzeci, zresztą — dodał ciszej.
Pavor wypuścił Tanatosa. Przerzucił Anastazję przez ramię i skierował się ku wyjściu. Ostatni raz obejrzał się przez ramię, gdy Tanatos stanął przed oknem. Rozwinął skrzydła. Sztylet ścisnął gniewnie w dłoni.
— Zapłacą — wysyczał. — Zapłacą jak ostatnim razem. Zbiorę plon, którego pożałują! — ryknął i wystrzelił ku niebu.
— O tym ci właśnie mówiłem — zwrócił się do nieprzytomnej Anastazji. — Zapłacisz, i to srogo za swoje czyny.

Kornelia cofnęła dłoń, odsuwając od pergaminu pióro, które jednak skończyło już tworzyć mit. Głos zakończył głoszenie opowieści, choć nie pamiętała, kiedy zaczęła i czy w ogóle spełniła rozkaz Hadesa.
Podniosła niepewnie głowę, ściskając usta w wąską linijkę. Brodacz posłał jej wyjątkowo ciepły, szczery uśmiech zadowolenia. Zaklaskał, a potem chwycił za berło i wskazał nim na szkielet.
—Wspaniale — ogłosił donośnym tonem, który obszedł cały Hades wszerz. — Pisz i przychodź, pisarko mitów czy jak się nazwiesz. Weź ze sobą tego nędznego sługę i odejdź.
— Tak jest, panie.
— I oddaj pochodnię — dodał szybko, nim Kornelia zdążyła postawić pierwszy krok.
Odwróciła się i dotknęła piersi. Wzięła głęboki wdech — żadnego ciepła, a tym bardziej gorąca. Odruchowo uśmiechnęła się. Pochodnia zgasła. Historia zakończyła się i wierzyła, że już nigdy nie powróci.
Podeszła do Hadesa. Machnął ręką, by stanęła jeszcze bliżej tronu. Tak też uczyniła. Wypięła pierś, rozsuwając na boki cienką suknię. Zadrżała z zimna. Wzięła kilka głębokich wdechów i wstrzymała w sobie łzy. Dziwiła się, że wciąż jest gotowa płakać, gdy wcześniej wylała już tyle łez.
Szkielet zadygotał kośćmi, grając na nich żałosną melodię. Hades pogromił go jednym spojrzeniem.
— Panie, kim on jest? — zapytała Kornelia, kiedy w końcu zdobyła się na odwagę.
— Ha! — zaśmiał się, a przynajmniej tak ten okrzyk zabrzmiał. — Nie rozpoznajesz Daniela?
Wstrzymała oddech. Oczy otworzyła szeroko ze zdziwienia.
— Daniel — wyszeptała, choć znaczenie tego imienia docierało do niej powoli.
Hades włożył całą dłoń w jej ciało. Było to najbardziej dziwne uczucie w życiu, jakiego doznała. Nie bolało, co więcej pojawiła się ulga, że nadszedł czas, gdy na dobre pozbędzie się pochodni ze swojego życia.
Miłość do Tanatosa przygasła wraz z płomieniem, a na jej miejsce przyszła jedynie gorycz, bliska nienawiści.
Hades odwrócił czarną jak same skrzydła boga zmarłych pochodnię. Obejrzał ją od góry do dołu i dumnie pokiwał głową.
— A więc czego sobie życzysz za opowieści?
— Panie, ja… — zawahała się.— Panie, czy jest możliwe, bym spotkała się z Penelopą? Nową Zapomnianą Boginią? Strażniczką Granicy Olimpu?
— Nie — odparł krótko.
— A czy jest możliwe, bym mogła wyjść na powierzchnię, do świata ludzi?
— Nie.
Zdusiła w sobie krzyk.
— A czy jest możliwe, bym choćby kilka dni w roku mogła zwiedzać twoje królestwo, panie?
—Hm… — Podrapał się po głowie. — Na to mógłbym wyrazić zgodę, ale nie kilka dni.
— A jeden dzień, panie? — zaproponowała, powoli tracąc nadzieję.
— Jeden dzień w roku, gdy moja najdroższa małżonka wraca do mnie — odpowiedział, na co Cerber zaszczekał radośnie.
Pies podbiegł do Kornelii i polizał ją po ręce. Ogon merdał mu jak szalony. Uśmiechnęła się, w duchu obiecując sobie, że wciągu tego jednego dnia z przyjemnością odwiedzi psa.
Pocałowała go w trzy pyski.
— Lubi cię, to dobrze — ucieszył się władca. — A teraz pozwalam ci odejść. Mit jeszcze się nie skończył. Nadal pozostało kilka odpowiedzi.
Nadal pozostało kilka odpowiedzi, powtórzyła w myślach słowa pana podziemia jak mantrę. Jednak pomimo kłębiących się w jej umyśle pytań, pochyliła się nisko na pożegnanie i odeszła. Szkielet podążył za nią, tupiąc małymi, kościanymi nogami po posadzce. Doprowadzało to Kornelię do szału. Dźwięk odbijał się echem w jej uszach, kiedy pragnęła ciszy i spokoju, by przemyśleć ostatnie kwestie i je rozwiązać.
— Cisza! — ryknęła na szkielet.
Złapał się kręgi szyjne. Potrząsnął czaszką w strachu przed wybuchem gniewu nowej pani. Ponownie padł na kolanach i tak zaczął iść. Dźwięk stukotu kości o podłogę nie zanikł mimo to.
— Kim… — nim spytała, przypominała sobie imię, o którym wspomniał Hades. — Daniel? — wyszeptała niepewnie.
Oczodoły skierowały prosto na Kornelię. Z początku nie padła żadna odpowiedź. Szkielet zawahał się, lecz po chwili kiwnął czaszką energicznie, aż wypadły mu dwa zęby ze szczęki.
—Dlac… — urwała. Po co jej było kolejne pytanie, gdy wszystko wiedziała? Daniela ukarano za porwanie Tanatosa. — Ostrzegałam — fuknęła i ruszyła dalej.
Nastała cisza. Przeszła kilka kroków i dopiero przy zwodzonym moście obejrzała się przez ramię — Daniel nadal klęczał w tym samym miejscu.
— Idziemy — nakazała. Gdy nie zareagował, dodała: — Nie masz wyboru. Inaczej spotka cię jeszcze gorsza kara.
Kościane ramię zadrgało, a potem uniosło się wraz z kośćmi dłoni, które zacisną w pięść. Jeden palec wystawił przed siebie i właśnie on wskazał na Kornelię.
— Mówisz, że to moja wina? — zdziwiła się. — I Anastazja, i ty… — Zaczesała krótkie włosy do tyłu. — Świetnie jest zwalać na kogoś winę. Łatwo, prawda? Ale jakbyś jeszcze nie zauważył, czas ponieść odpowiedzialność. Dobrze wiedziałeś, jak to się skończy. A może miałeś jakieś złudzenia, że wszystko zakończy się „happy endem”? Tyle ci przyszło. Ares nawet nie wie o twoim istnieniu i się nie dowie, bo go nie obchodzisz. Znaczysz tyle, co każdy człowiek… Nic…
Machnęła ręką i poprosiła pozostałych strażników, by spuścili dla niej most. Gorąco wydobywające się z ognistej rzeki buchnęło prosto w jej twarz. Wzięła głęboki wdech i szybko przebiegła przez most, wychodząc na kamienistą ścieżkę, po której już kiedyś biegła. Co więcej, uciekała przez trzema sędziami i ich kohortą. Jak teraz wspominała te wydarzenia, to nawet wydawały jej się zabawne. Miała wtedy siły, nic ją nie bolało, zimno czy gorąco nie przeszkadzało, ale i tak pragnęła powrócić do materialnej formy — być człowiekiem.
Kości zagrzechotały za jej plecami. Daniel podbiegł na kościanych nogach, równocześnie machając ku Kornelii, by poczekała na niego. Wzruszyła ramionami. Powrót chłopaka był do przewidzenia.
— Wracamy na wyspę…— wyznała, a ten pokręcił czaszką.
Podeszła do szkieletu i pstryknęła go w policzek.
— Wracamy — odparła stanowczo. — Jak już mówiłam, możesz tu zostać. Mi to obojętne.
Złapał ją za dłoń.
— A więc idziesz?
Kiwnął w ostatecznej odpowiedzi.
Kornelia przymknęła powieki, ponownie wyobrażając sobie wysepkę pełną ukochanych czarnych dalii. Tym razem było łatwiej. Gdy tylko otworzyła oczy, stanął przed nią przepiękny klomb ciemnych kwiatów.
Puściła dłoń Daniela i położyła się wśród kwiatów, wdychając głęboko powietrze. Dla tych zapachów, dla tego uczucia pragnęła ponownie wrócić do ludzkiego ciała.
— Kornelio! — rozległ się wrzask z góry.
Tanatos zleciał ze sklepienia i wylądował gwałtownie na wysepce. Złożył skrzydła i podbiegł do Kornelii, łapiąc ją za ramiona.
— Kocham cię! — wyzwał jak wtedy, gdy po raz pierwszy odbyli poważną rozmowę. — Porwali mnie, ale już wróciłem. Żniwo zebrałem za wyrządzoną mi krzywdę. Okrutne żniwo.
—Nie… — Odepchnęła Tanatosa. — To nie miłość.
— Ale to miłość. — Przyciągnął ją do siebie z powrotem. — Kocham cię.
— Nie — wyszeptała najłagodniej, jak tylko potrafiła. — I jakie żniwo? O czym ty mówisz?
Sięgnął do woreczka, którego przywiązał do pasa. Rozwiązał sznurek i rozchylił sakiewkę, tak by mogła dobrze zobaczyć wnętrze. Włosy. W środku ściskały się pukle włosów — najróżniejszych kolorów i długości. Zmarszczyła czoło z niedowierzania. Cofnęła się i otarła twarz.
— Tylu zabiłeś?! — wrzasnęła. — Kogo? W Lublinie? — Pomyślała o rodzicach. — Błagam, nie mów, że ruszyłeś Dalinskich. Że zabrałeś moją mamę i tatę!
— Kornelio, przecież wiesz, że dla ciebie zrobiłbym wszystko. — Pogładził ją po policzku. — Nawet oddałaś mi pochodnię.
— Wszystko — powtórzyła cienkim, słabym głosem. — Ty… — Błagała, by przeczucia były fałszywe, żeby myliła się.
— Tak. — Uśmiechnął się chłodno. — Przyniosłem ci rodziców.
Wyciągnął z woreczka dwa pukle włosów. Nie rozpoznała ich. Nie wiedziała, czy należą do jej rodziców. Jednak wystarczył przeklęty uśmiech Tanatosa, by poznała prawdę.
Cały świat rozpadł się na tysiące kawałków. Straciła siły. Opadła bezwładnie na kolana. Łzy spłynęły niekontrolowanym strumieniem, kiedy złapała się za usta, aby nie wydać z siebie choćby cichego pisku. Oddech jednak stał się ciężki. Z trudem łapała chłodne, ciężkie powietrze Hadesu. Smakowało śmiercią — okropną, bezlitosną śmiercią. Żółć podeszła jej do gardła. Powstrzymała odruchy wymiotne, ale nie słone kropelki.
— Płaczesz? — spytał Tanatos. — Z… radości — zawahał się. — Przyniosłem również babcię tej całej Anastazji, matkę tego chłopaka, co mnie porwał, babcię nowej opiekunki Granicy Olimpu, jej ojca też, i dziadka — dodał szybko. — Poza tym policjantów oszczędziłem. Muszą dokończyć sprawę. Kochanie, możemy być już razem — powiedział tak radosnym głosem, że Kornelia zwątpiła w jego prawdziwość.
— Muszę jeszcze przejść przez drzwi — wydusiła z siebie z trudem.
— Tak, oczywiście.
Złożył krótki, subtelny pocałunek na jej ustach. Smakował zgnilizną. Wydzielany przez niego odór kojarzył się z rozkładającymi się zwłokami, lecz wytrzymała. Nie odsunęła się.
— Idziemy — zwróciła się do Daniela.
Drzwi otworzyły się, a Kornelia przeszła przez nie, nie oglądając się za siebie i nie żegnając z Tanatosem. Nie umiała dłużej na niego patrzeć. I kochała wcześniej tego potwora? Wyrzucała sobie każdy pocałunek, który złożyła na jego ustach z myślą, że już wiecznie będzie go kochać. Jak mogła? Jak mogła to zrobić?
Upadła ponownie przed altanką. Wyciągnęła dłoń, błagając swojego sobowtóra, by tu przybył. Druga ona rzuciła filiżankę na stół i pognała ku Kornelii. Złapały się w szczerym, ciepłym objęciu i obie rozpłakały się.
— Rodzice nie żyją — wyznały równocześnie. — Dlaczego wszyscy nie żyją? Nie tak to miało wyglądać. Nie…
Między kwiatami dostrzegła skórkę granatu. Zaczęła sobie przypominać, kiedy uścisk sobowtóra stał się silniejszy. Daniel przyszedł na rozmowę. Wyzwał całą prawdę, a ona spisała mit. Potem poczęstowała go owocem, a każdy, kto spróbował jedzenia w świecie zmarłych, nie mógł już z niego odejść.
— To naprawdę byłam ja… — przyznała, a potem już nastała ciemność.
Czerń spowiła całą biel krainy, w której czekała w samotności. Rozległ się stukot. Potem dopiero pojęła, że to zegar tyka.
Północ wybiła. Nowy dzień nastał. Mit zakończył się…

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!