— Shina?! — obce imię wydobyło się z ust Lucy.
Podniosła się gwałtownie. Szarpnął nią niewyobrażalny ból z tyłu głowy. Sięgnęła w kierunku szyi i rozmasowała ostrożnie okolice tyłów, ale nie znalazła tam choćby najmniejszego siniaka. Mimo to nadal czuła dziwne, nienaturalne pulsowanie.
Złapała się za czoło i zamknęła oczy. Shina. Zeref. Iggis. Jakieś
dziwne obrazy. Wszystko na raz mknęło przez jej myśli zabójczym tempem, a z
tego wszystkiego najbardziej nie rozumiała tej całej Shiny. Była kimś obcym,
niepasującym do wspomnień z ostatnich dni, a mimo to Lucy miała wrażenie, że
powinna w nich istnieć.
— Co się stało?
Rozejrzała się wokoło.
Nastawał nowy dzień. Słońce powoli podnosiło się znad linii horyzontu.
Było jasne, a promienie niezwykle ciepłe. To ciepło koiło zszargane nerwy.
Dziwił ją jeszcze zapach. Otumaniający, pełen zatrutego, spalonego
powietrza, które nijak się miało do nowego poranka.
Poruszyła ostrożnie głową. Leżała za jakąś bramą, na której wiła się
kobieta. Była wbita na pręt, jej skóra w słońcu wyglądała na popękaną, na
dodatek nienaturalnie bladą.
Pamiętała. Lucy walczyła z tą kreaturę tej nocy.
Dopiero po chwili przypomniała sobie, że w rzeczywistości kobieta nie
żyła. Nie wierzyła, że jeszcze się rusza po tych wszystkich godzinach
spędzonych na tym pręcie.
Ale co było dalej?
Coś wielkiego. Stamtąd dochodził ostry zapach spalenizny, unosił się
także szarobury pył, który lśnił od odbijających się promieni słonecznych.
— LUCY?! — usłyszała znajomy głos.
Zamiast biec w jego stronę, cofnęła się odruchowo. Serce jej zabiło
mocniej. Twarz zaczerwieniała, choć wstydziła się tych niechcianych rumieńców.
— Lucy?! — doszedł kolejny głos, również nie był jej obcy.
Skąd dobiegały? Dlaczego musiała je słyszeć akurat teraz?
Przeszła kawałek.
Otwarła zziębnięte ramiona od porannego chłodu. Nie zabrała ze sobą
niczego cieplejszego. Próbowała ogrzać się, pocierając nagą skórę, ale niewiele
jej to pomogło.
— Lucy?!
Znowu, znowu, znowu…
Nadepnęła na coś. Podniosła nogę i zobaczyła na bucie krwawą plamę,
jakby weszła w kałużę krwi. Pochyliła się nad ziemią. To nie była kałuża, a
człowiek. Jego oczy zadrżały. Z poszarpanej ręki trysnęła krew. Lucy skrzywiła
się z niesmakiem.
Co tu się wydarzyło?
Dlaczego ten widok jej nie zdziwił?
Próbowała przywołać kolejne wspomnienia. Na początku przypomniało jej
się mauzoleum, a potem ludzie, których zostawiła na pastwę panien młodych. Może
jeden z nich przeżył atak?
— Pom… — zaczął słabo. Zadrżał z bólu.
Połowę jego ciała przygniótł fragment konstrukcji mauzoleum.
Lucy przykucnęła przed nim. Ujęła jego głowę i wykręciła ją
gwałtownie, skracając cierpienia mężczyzny w moment. Na twarzy zamarł mu
ostatni uśmiech ukojenia. Ciało osunęło się bezwładnie.
— Przepraszam… — Odetchnęła niespokojnie. — Tak chyba będzie lepiej…
Wyprostowała się i otrzepała z kurzu. Lepkie włosy przygładziła do
głowy, rozejrzała się wokoło. Wołania na moment ucichły. Wykorzystała chwilę i
ruszyła dalej przez pobojowisko, na którym został gruz, krew i ciała.
To co się tutaj wydarzyło, przechodziło jej najstraszniejsze
oczekiwania. A wszystko poza jej zasięgiem.
Im szła dalej, tym więcej wspomnień docierało do Lucy. Czuła lekkie
zamroczenie, wydawało jej się, że zapomniała o czymś ważnym. Liczyła, że pozna
odpowiedzi, jak tylko dotrze na miejsce — niezależnie od tego, gdzie to
“miejsce” obecnie się znajdowało.
— LUCY?! — kolejny raz ktoś za nią wołał.
Pył i mgła zanikły nagle. Rozmysły się wraz z ciepłem, które
przemknęło przez podłoże. Jakby ktoś puścił falę magii ognia przez cały teren
cmentarza.
Znajdą ją. Wiedziała, że wkrótce szukający ją ludzie, dostrzegą jej sylwetkę.
Nawet z daleka.
Odwróciła się i wtedy natrafiła na wystającą przed sobą kość. Ogromną
gość żebrową wyrastającą z leżącego na całej długości miasteczka szkieletu.
Lucy zamrugała kilkakrotnie z niedowierzaniem w oczach. Sądziła, że to
tylko sen. Mara, z której jeszcze dobrze się nie obudziła. Widok ją przerażał,
ale i jednocześnie fascynował. Jej dłoń samoistnie podniosła się, wędrując ku
kości. Cofnęła ją. Nie dlatego że się bała. Znów mignął jakiś przebłysk. Krótka
scena z przeszłości.
— Iggis? — przypomniała sobie imię smoka. I podróż, i Zerefa…
Dotknęła szkieletu. Wciąż wydobywało się z niego niebywałe ciepło.
— Lucy? — Głos dobiegł z bliska.
Przekręciła głowę w prawą stronę. Szeroki, pełen radości uśmiech
powitał ją na przystojnej twarzy maga, której nie widziała od dawna. Jego włosy
zatańczyły na wietrze, wydobywając się z nieudolnie uwiązanego kuca.
— Nat...su? — Odruchowo się odsunęła.
— Proszę, zostań! — Sięgnął ku Lucy, ale zatrzymał się, nim zdołał ją
pochwycić. Cofnął dłoń. — Przepraszam.
— Dlaczego znowu mnie przepraszasz?! — krzyknęła nieświadomie. Nie,
przecież Natsu po raz pierwszy ją przeprosił, więc skąd te różowe włosy?
Dlaczego one ją przepraszają. — Nie… Nieważne.
— Ja wiem, że zachowałem się jak totalny idiota!
— No cudownie, że po raz pierwszy.
— Zostawiłem cię na dwa lata.
— Też mi odkrycie — ciągnęła złośliwości.
— Dlatego chcę to wszystko naprawić!
— Na...prawić? — powtórzyła po nim ostrożnie, a potem parsknęła
głośnym śmiechem. — Naprawić? Co niby? Naprawić można zepsutą zabawkę, a nie
relacje. Co niby zrobisz? Jaki jest twój plan?
— Na pewno nie takie spotkanie po latach — mruknął pod nosem. Wyczuła
w jego głosie żal i rozczarowanie, do którego nie miał prawa. Oj, dobrze go
usłyszała.
— Słucham?
— Ja…
— A czego oczekiwałeś, że po latach rzucę ci się w objęcia? Natsu...
Dwa lata, minęły dwa lata. Czy naprawdę jesteś aż tak głupi? Czy naprawdę
sądzisz, że po tym jak mnie zostawiłeś, wybaczę ci? Czy naprawdę byłabym aż tak
głupia…?
— Lucy… — Zbliżył się.
— Nie! — Machnęła ręką, odganiając chłopaka. — Zostaw mnie! Nie zbliżaj
się.
Natsu posłusznie poczekał z oddali.
Odwróciła wzrok. Właśnie dlatego nie chciała ich spotkania. W sercu
grała jej radosna, miłosna melodia, która starała się przypomnieć Lucy, że
wciąż darzy pogromcę smoków głębokim uczuciem. Niezależnie od wszystkiego, co
się wydarzyło. Czasem jednak na drodze rzucenia się w objęcia Natsu, stawała
świadomość, dlaczego tego nie chce. “Zostawiłeś mnie”, “uznałeś za słabą” —
przebijały się myśli rozsądku.
— Wiem, popełniłem spory błąd...
— Natsu… — próbowała mu przerwać.
— … ale ja się naprawdę zmieniłem! Szukałem cię od tak dawna.
— I z tego powodu zostawiłeś po całym Fiore misje? — wypomniała mu z
wyrzutami. Odetchnęła ciężko. Jak w ogóle mogła dopuścić do tak tragicznego
spotkania? — I tak mnie nie zaakceptujesz.
— Słyszałem, że możesz teraz dokopać! Niektórzy mówią, że mnie byś
wbiła w ziemię.
Nie zdołała powstrzymać śmiechu.
— Ja? Haha, bogowie, dlaczego te plotki są takie głupie? — Sapnęła.
Była zmęczona tymi wymyślonymi teoriami. — Nie, Natsu. Nie jestem silniejsza od
ciebie. Nie ma takiej opcji.
— Oj, ale parę tyłków skopałaś?
— Tak, parę tyłków skopałam.
— No to świetnie! — Znów się uśmiechnął. Nie, Lucy miała dosyć tych
uśmiechów. — Naprawdę słuchałem o tobie opowieści. W każdej tawernie. O tym jak
pokonałaś wilkołaka. Jak uratowałaś całe miasteczko przed atakiem wodnego
stwora. O! Albo ta, gdzie znalazłaś kryjówkę bandytów, i wykurzyłaś wszystkich
stamtąd! Jesteś Lucy niesamowita…
Niesamowita? Gdyby powiedział jej to dwa lata temu, pewnie rzuciłaby
się w ramiona Natsu, wyznała mu miłość i ruszyła w każdą przygodę, na jaką
tylko by ją zabrał. Dziś naszła ją ochota, aby uciec. Jak najdalej od Natsu.
Jak najdalej od tego przeklętego świata.
Złapała się za czoło i zaśmiała żałośnie. Palce zaplątały się między
jej włosami.
— Niesamowita? — wycedziła przez zęby. — Jesteś… Jesteś… najgorszy.
Przecież dobrze wiesz, że tak nie jest.
— Lucy, ja…
Znów się zbliżył.
— Nie! — Odepchnęła Natsu. — Nie. O nie, nie, nie… Nie dam się. Dobrze
mi było, jak byłam sama. Po co mi inni? Co? Czy ty totalnie zgłupiałeś?
— Lucy, ty…
— Co JA?! Nie mogę być JA? Od dwóch, przeklętych lat powtarzam sobie,
że mogę być od ciebie lepsza, ale wciąż mam przed oczami ten przeklęty list.
Jak to szło? “Jesteś za słaba”? Czy może “bałbym się o ciebie”? Nigdy nie
uważałeś mnie za niesamowitą.
— To…
— Byłam dla ciebie ciężarem.
— Ja…
— Kim ty jesteś?!
— Co?
— NIE JESTEŚ NATSU!!! On nigdy…
— Zmieniłem się!
— I JA TEŻ!
Sapnęła głośno.
Otworzyła znów usta. Zadrżały ze strachu, więc zacisnęła wargi w wąską
linijkę. Po policzkach spłynęły jej łzy.
Cofnęła się, po raz kolejny uciekając od Natsu. Zmienił się tak
bardzo, nie poznawała go. Dojrzał. Kiedy to się stało? Dlaczego? W jego oczach
dostrzegała szczerą troskę. Trzymał wyciągniętą przed sobą dłoń, jakby był
gotowy, aby w każdej chwili ją złapać, gdyby faktycznie uciekła.
— Przepraszam… — wyszeptał ciężkim głosem Natsu.
Zazgrzytała zębami.
— Nie chcę tego słyszeć od ciebie.
— Ale jest mi przykro. No ludzie, Lucy, stało się! Opuściłem ciebie.
Opuściłem Fairy Tail! To chciałaś usłyszeć? Tak, jestem totalnym idiotą.
Idiotycznym idiotą z bardziej idiotycznymi pomysłami. No i co z tego?
Przynajmniej to wiem, a ty?
— Zamilcz… — wysyczała.
— Cco? — Zadygotał. Chyba nie uwierzył w to, co dotarło do jego uszu. —
Lucy, ty nie mówisz poważnie?
— Zamilcz. Mam jeszcze raz powtórzyć? Zamilcz. Zamilcz. Zamilcz.
Udajesz dalej lepszego ode mnie?
— Oj, Lucy, już weź… Naprawdę warto tak się złościć?
— Czy ty kiedykolwiek, chociaż raz pomyślałem, jak się czułam po tym,
jak mnie opuściłeś?
— Tak, często… — odpowiedział niepewnie. — Tęskniłem — dodał
pospiesznie.
— Naprawdę? To powiedz, co czułam? Jak bardzo to… — chwyciła się za
pierś — bolało — dokończyła. W piersi coś ją ścisnęło. Niemal zachłysnęła się
powietrzem.
— Pewnie bardzo?
— Pobiegłam za tobą. Od razu. Biegłam długo. Aż się przewróciłam.
Płakałam całą drogę. A jak wróciłam, to dalej płakałam… Pierwszy dzień. Drugi.
Potem trzeci. I czwarty… Tydzień. Następny także…
Podszedł. Tym razem nie znalazła sił, by od niego uciec.
Położył dłoń na jej głowie i pogładził krótkie, zlepione od potu i
brudu włosy.
Nic więcej nie powiedział. Przysunął Lucy bliżej, tak że ich ciała się
zetknęły. Przytulił ją, powoli i delikatnie, z czułością, której nigdy
wcześniej nie zaznała ze strony Natsu. Było to obce uczucie, ale i dojrzałe z
jego strony. Zmienił się. Naprawdę stał przed nią inny człowiek.
Wyższy… Urósł na pewno kilka centymetrów. Mogła swobodnie położyć na
jego piersi głowę. Odpocząć po męczących dniach i odsapnąć przed kolejnymi, a
czekało ją wiele odkąd misja skończyła się największym niepowodzeniem w jej
karierze jako maga.
— Lucy?
Odsunęła się od Natsu i wyjrzała zza niego. Happy rozłożył szeroko
skrzydła. Poleciał w kierunku dziewczyny, a potem uderzył z całej siły w jej
pierś. Przesunęła go wyżej, żeby na za wiele sobie pozwalał.
— Cześć — przywitała się z kotem.
— Lucy, Lucy… — Rozpłakał się. — Szukaliśmy cię wszędzie. Gdzie byłaś?
Lucy, Natsu tak za tobą jęczał w nocy!
— Ej, nie kłam! — przerwał mu chłopak. — To ty jęczałeś, że nie możemy
nigdzie jej znaleźć.
— Nie słuchaj go. — Poklepał Lucy po ramieniu. — Przez ostatni tydzień
to nic, tylko siedział pod drzewami i rysował “znaki’, żebyś je zobaczyła.
Nawet miał tak głupi pomysł, że misje wymyślał. Tylko po to, żebyś jakąś
wzięła.
— I co? Zadziałało! — Złapał Happy’ego i Lucy. Przyciągnął ich do
siebie i ścisnął najmocniej jak tylko potrafił. — Cała trójka znów razem!
Lecimy szukać przygody!
— Ai! Jak super, że…
Lucy wysunęła się z objęć przyjaciół i stanęła dalej, przy zwłokach
Iggisa. Kości przyjaciela były spopielone. Nigdy już nie zdoła dotrzymać
obietnicy i napić się z nim dobrego trunku.
Przyjaciela?
Znali się kilka dni i przez ten cały czas szczerze się nienawidzili,
ale wspólnie spędzonego czasu nie dało się ot tak wymazać. Nie umiała także
zapomnieć o ostatnich dwóch latach…
— Wiele się zmieniło, ja… — wzięła głęboki wdech — potrzebuję czasu.
Ja…
— TAM JEST! — rozległ się krzyk.
Ze wszystkich stron wyłonili się żołnierze królewscy. Magiczne piki
skierowali na Lucy, ładując na ich końcach drobinki magii, które pochłonęli z
cmentarnych zapasów. I Lucy poczuła, że wracają jej siły. Sięgnęła po klucze,
ale wtedy wiązka magii przemknęła obok niej, uderzając w kość biodrową Iggisa.
— Nie ruszaj się! — krzyknął jeden z mężczyzn.
— Wy… — Natsu zacisnął pięść. Ogień wystrzelił z niej,
rozprzestrzeniając gorąco we wszystkie strony.
— Nie, przestań! — Lucy złapała go za ramię. — Natsu, uspokój się, nie
pomożesz. — Odwróciła się do strażników. — Co tu się dzieje?! Jakim prawem nas
atakujecie?
Strażnicy zamarli na moment. Jeden spojrzał na drugiego, ale po chwili
wszyscy zacisnęli dłonie na pikach, zbierając w nich kolejną wiązkę magii.
Lucy się to nie podobało.
Dlaczego wszystko na raz w ciągu kilku dni? Naprawdę nie mogli dać z
jeden dzień odpoczynku?
— Zaczekajcie! — zawołał ktoś z oddali.
Żołnierze cofnęli magię. Zza szeregu wyszła niska postać ubrana w
strój dowódcy. Na wąskiej piersi nosiła znamię podkreślające najwyższą rangę w
dowództwie. Zaraz za nią pojawiła się druga postać, wysoka i potężna, z
długimi, spiczastymi włosami.
— Levy? Gajeel? — wyszeptała nieświadomie imiona.
Z cienia wyszła dwójka dawnych przyjaciół. Żadne z nich się nie
uśmiechało. Z ponurymi, przygnębionymi minami zbliżyli się do Lucy i Natsu.
Levy trzymała w lewej dłoni zwinięty pergamin. Jednak rozwój technologiczny
rozwojem, ale papierkowa robota wcale nie zmaleje.
— No cześć, debile! — przywitał ich jako pierwszy Gajeel.
Levy pięścią walnęłą go w podbrzusze. Zdjął się z bólu i zamilkł.
Dziewczyna nie urosła, zachowała swój dawny wzrost. Włosy trochę
skróciła, ale to tylko dodało jej trochę uroku osobistego. Co uległo zmianie,
to wygląd jej twarzy. Dorosła. Stała się poważna i zmęczona. Cienie pod oczami
kontrastowały z bladą skórą. Nawet pojawiły się na czole pierwsze zmarszczki.
Przesunęła Gajeela na bok i stanęła naprzeciw Lucy. Obejrzała ją od
góry do dołu, a potem posmutniała.
— Co się z tobą stało, Lu—chan?
— Za dużo jak na ostatnie dni — odpowiedziała równie ponurym tonem.
— Wiem i… — przełknęła głośno ślinę. — Przepraszam. — Ludzie chyba
lubili ją przepraszać… Levy rozwinęła pergamin. — “Zgodnie z wyrokiem Sądu
Najwyższego Magów, oficjalnie nakazuję natychmiastowe aresztowanie Lucy
Heartfilii. Zgodnie z artykułem szóstym, paragrafu piątego, ustęp jeden, Lucy
Heartfilia dopuściła się zbrodni magicznych zagrażających życiu i zdrowiu
ludzkiego, zabijając króla lasu. Dopuściła się także zbrodni mordu na trasie
handlowej w okolicy Dwóch Strumieni, zabijając szesnaście osób i raniąc jedną.
Nakazuje się natychmiastowe aresztowanie kobiety. W razie oporu nakazuje się
użycie siły”.
Levy zwinęła pergamin, a Lucy wymówiła krótkie:
— Mam dosyć tego cholernego tygodnia.
0 Comments:
Prześlij komentarz