[Pogromca smoków] Rozdział 20

 

Gdyby ktoś wcześniej ją ostrzegł, że za misją stoi Natsu Dragneel zdobyłaby się na odwagę i została parę dni w mieście. Po to tylko, żeby minąć się z nim po drodze i nigdy więcej nie spotkać. Jeszcze dwa lata temu marzyła o tym spotkaniu. Wyczekiwała dnia, w którym zapuka do jej okna, wpakuje się do środka nieproszony i wejdzie do jej łóżka, mówiąc, że wrócił.

Dziś ten sen brzmiał dla Lucy jak koszmar. Nie chciała widzieć Natsu, nie po tym wszystkim, co jej zrobił, więc skąd brały się te łzy? Kolejne krople spłynęły po jej policzku. A każda kolejna łza napełniała ją jeszcze większym wstydem.

Otumaniał ją. Budził wspomnienia, o których wolała zapomnieć. A najgorsza w tym wszystkim była niechciana tęsknota. Serce biło jej mocniej na myśl o przyjacielu, ukochanym i zdrajcy w jednym. I każde uderzenie pragnęło zaprowadzić Lucy do niego.

Zrobiła krok do przodu, ledwo trzymając na drżących nogach. Kapłan z niepokojem w oczach przyglądał jej kobiecie, wypatrując w niej odpowiedzi, których szukała i ona. Oboje zatracili się w krótkim milczeniu, aż przerwała je chwilowa odwaga kapłana.

— Znasz go? — spytał niepewnie kapłan. — Ja naprawdę nikogo nie skrzywdziłem. Ja tylko… wykopywałem je. Na moment. Ubierałem w suknie. Wyglądały przepięknie w bieli!

— Natsu, co ty narobiłeś? Idioto… — wycedziła przez zęby Lucy.

Kapłan mówił dalej, ale przestała go słuchać. Zbyt wiele rzeczy zaprzątało jej głowę na raz, aby interesowała się wyjaśnieniami mężczyzny. Ta misja i tak nic nie znaczyła. Nie dostanie pieniędzy, a cała wyprawa pójdzie na marne.

Westchnęła ciężko.

Myślała, że to powinien być koniec. Tylko dlaczego miała wrażenie, że wcale tak nie jest?

— Lucy? — Shina powoli się budziła.

Ujęła dłoń dziewczyny i pocieszyła ją:

— Wszystko będzie dobrze. Misja skończona.

— Nie popisałam się, he he…

Lucy odwróciła wzrok. Nie miała odwagi spojrzeć dziewczynie w twarz po tych wszystkich kłamstwach, które już powiedziała i tych, które wciąż czekały, by je wypowiedzieć.

— Mylisz się. Misja wykonana. Tylko trochę inaczej niż sądziłam.

— Nie kłam — zwróciła jej uwagę Shina. — Wiem, że kłamiesz.

— Trochę, ale przynajmniej żyjemy. Udało nam się uciec Zerefowi.

— ZEREF?! — w rozmowę włączył się kapłan. Karzeł podniósł się, otarł zakrwawioną twarz. Był przerażony. Błądził wzrokiem po całym pokoju, aż w końcu zatrzymał się wpatrzony w jeden punkt. — Czarny Mag? Tutaj?

Lucy i Shina wymieniły się zdezorientowanymi spojrzeniami.

— To nie on cię tutaj przygarnął? — zdziwiła się Lucy. — Mówiłeś o magu żyjącym w rezydencji. O krzykach. O…

— Mówiłem o Iggisie!

Shina podniosła się gwałtownie. Nie zważając na ból, otępienie i zamroczenie po narkotyku, chwyciła Lucy i pobiegła razem z nią ku wyjściu.

— Pachniał inaczej! — wykrzyczała, wyskakując z podziemi.

Wejście do mauzoleum było otwarte. Nie tak jak je wcześniej zostały.

Lucy przełknęła głośno ślinę i sięgnęła w kierunku bicza. Bez chwili zawahania, trzepnęła nim, gdy tylko znalazły się przy wyjściu. Jakaś kobieta pisnęła. Złapała się za rozciętą twarz i upadła na stojącego za nią mężczyznę. Posłał Lucy gniewne spojrzenie. Złapał za widły i wycelował w kobiety.

Shina kopnęła go prosto w twarz, nim zdołał je dosięgnąć. Potem chwyciła drugiego za rękę i wykręciła ją. Lucy w tym czasie okręciła bicz wokół szyi innego rolnika. Wrzasnął z bólu, kiedy pociągnęła za bicz i przyciągnęła człowieka aż pod swoje nogi. Przydeptała jego głowę.

— O co w tym chodzi?! — oburzyła się. Może ktoś jeszcze oczekiwał od niej spokoju? W takim momencie? Tej misji nie dało się przewidzieć, a z każdą chwilą działo się coraz więcej. I coraz mniej było wiadome, do czego to wszystko dąży.

Rozluźniła bicz na szyi mężczyzny.

— Nie powinniście tu przyjeżdżać — wycharczał drżącym głosem.

Lucy przewróciła oczami. Słyszała ten tekst setny raz w swoim życiu.

— A dlaczego dokładnie? Misja. Legenda. Zaraz zginiemy, prawda? — wymieniała pomysły po kolei.

Walnął Lucy w rzepkę. Odruchowo przyklęknęła, co wzmożyło ból. Nienawidziła takich zagrywek. Pociągnęła za bicz, podduszając mężczyznę. Zaczął się szamotać, machać nogami jak opętany. Jedna z kobiet chwyciła gałąź i pobiegła w kierunku Lucy.

Magini podskoczyła. Złapała się góry mauzoleum i podciągnęła. Mężczyźnie nakazała wstać. W ostatniej chwili zwolniła uścisk. Jego ciało nie zdążyła opaść, kobieta walnęła mężczyznę z całej siły gałęzią. Drewno pękło w pół.

Kobieta usunęła się na ziemię. Jej nogi zaczęły drżeć, rozpłakała się, nim Lucy zdążyła ją choćby drasnąć. Mimo to ze względów bezpieczeństwa, chwyciła za połówkę gałęzi i trzepnęła nią w głowę kobiety.

Padła nieprzytomna.

Lucy obróciła między palcami gałąź i ruszyła. Najpierw powaliła dwóch mężczyzn — uderzyła jednego szyję, drugiemu wbiła gałąź w udo. Krew chlusnęła jej na twarz. Obróciła się i kopnęła trzeciego. Gdy kobieta na nią natarła, wyglądała na zaciążoną, Lucy zebrała w sobie resztki sumienia.

— Kobieto, powinnaś uważać — zwróciła jej uwagę, po czym okręciła się i walnęła usztywnioną dłonią w kart. Złapała ją przed upadkiem, po czym ostrożnie odstawiła przy jednym z grobów.

— Co mamy dalej robić? — spytała Shina, walcząc ze staruszkiem, który poruszał się sprawniej niż większość mieszkańców miasta.

— Chyba wracamy. Nic tu po nas.

— A…

— Nie ma sensu. Dobrze będzie, jeśli ani Zeref, ani Iggis się nie zjawią.

Shina przyznała Lucy rację pewnym skinieniem. Puściła mężczyznę. Ten rąbnął głową o nagrobek. Pisnął jak małe dziecko, łapiąc się za obolałe miejsce. Włosy zlepiła krew. Luknął najpierw na Lucy, potem na Shinę, aż w końcu podniósł się i uciekł. Po drodze zabrał za sobą jakąś dziewczynę.

— Tracimy czas — zauważyła Lucy.

Odwróciła się i pobiegła w kierunku furtki. Nie zdążą wrócić do gospody przed mieszkańcami, ale zostawiły tam część swoich rzeczy. Wszystko zależało od postawy właścicielki. Może kilka kryształów załatwi sprawę? Lucy szczerze na to liczyła, bo inne pomysły nie miała.

— Zostawiłyśmy rzeczy w gospodzie — przypomniała jej na dodatek Shina.

— Dobrze, że pamiętasz — odparła z lekkim sarkazmem w głosie.

— Myślisz, że uda nam się tam dotrzeć?

— Nie mamy innego wyboru.

Zatrzasnęły za sobą bramę.

Lucy nie umiała powstrzymać ciekawości. Odwróciła się na moment, w kierunku, w którym winna znajdować się rezydencja. Nie wiedziała, czy ciemność nocy ją osłaniała czy inna magia okrywała ściany budynku, ale nie dostrzegła niczego. U podnóża cmentarza było… pusto.

— A gdzie panny młode? — ciszę przerwała Shina.

Lucy gwałtownie obróciła się w jej stronę. Słowa dziewczyny docierały do Lucy powoli. Uświadomiła sobie, co zostawiły za sobą. I dopiero pierwsze krzyki utwierdziły ją w przekonaniu, że podjęła złą decyzję.

— Zaraz… Oni…

Shina zerwała się do biegu. Lucy w ostatniej chwili przytrzymała ją w miejscu. Próbowała się wyszarpać, krzyczała, że przecież tam są ludzie. Lucy dobrze o tym wiedziała i dlatego nie miała odwagi puścić tam tego dziecka.

Pięć panien młodych rzuciło się szaleńczym ataku na mieszkańców miasteczka. Pierwsza z kobiet skoczyła na mężczyznę i wgryzła się w jego szyję, wyszarpując znaczny fragment skóry. Rozległ się krzyk, szaleńczy, otępiający i doprowadzający do wyrzutów sumienia, które targnęły sercem Lucy.

— Przepraszam, przepraszam — odpowiedziała na wrzaski Shiny. — Nie jestem tak odważna jak ty!

— To puść mnie, poradzę sobie z nimi. Spalę je!

Młoda dziewczyna upadła pod ciężarem zmarłych. Wskoczyły na nią wszystkie na raz. Przygniotły ciężarem. Zawładnęły całym ciałem. Jakiś chłopak podniósł z ziemi łopatę. Natarł na pierwszą z kobiet i uderzył ją. Ta zacharczała groźnie. Trzy razy łypnęła tymi czerwonymi oczami, a potem rzuciła się na chłopaka.

Shina zapłakała.

— Proszę, daj mi szansę. Pomogę im — błagała.

Lucy ścisnęła ją jeszcze mocniej.

— Nie uratujesz ich — próbowała uzmysłowić Shinie.

— Dlaczego jesteś takim tchórzem? Nie jestem słaba. Umiem walczyć?

— A magia?! — uparła się Lucy.

— Nie obchodzi mnie. Mam swoje pięści, a jeśli trzeba będzie spalę te kobiety! Sama wytworzę ogień, nie potrzebuję niczyjej pomocy!

Kolejny raz szarpnęła ręką. Lucy trzymała ją mocno. Nawet po takiej przemowie, nie puści jej.

— Proszę, zostań — błagała dalej.

— Nie! Nie jestem takim tchórzem jak ty! — Nagle zasłoniła usta, ale było już za późno. Słowa padły.

Lucy oniemiała. Szczerze nie spodziewała się usłyszeć czegoś podobnego od Shiny. Chyba znowu się przeliczyła. Przecież Shina już wcześniej powiedziała coś podobnego w przypływie gniewu. Nie powinna obwiniać ją o tę złość, ale z drugiej strony… te słowa zabolały.

Tchórz.

Słaba.

Nic nie potrafisz.

Była kulą u nogi, słabym ogniwem w zespole, który nieustannie należało ratować, a jeszcze w tym wszystkim nigdy nie umiała walczyć o swoje. Shina miała rację, ale przyznaje tej racji bolało mocniej niż same słowa.

— Ja, przepraszam… — wydukała niewyraźnie dziewczyna.

Puściła ją.

— Jak chcesz, to idź. Jak chcesz, to giń. Jak chcesz, to po co zadawałaś się z kimś takim jak ja?

Lucy odeszła, zostawiając Shinę za sobą. Nie obejrzała się. Nie zatrzymała. Szła na przód, gdzieś w głębi wierząc, że za moment ta głupia dziewczyna znajdzie się przy jej boku i odejdą wspólnie. Jednak kolejne krzyki rozbrzmiały z cmentarza. Były głośniejsze, ostrzejsze.

Nie dawała rady tego słuchać.

Sięgnęła ku uszom, aby je zasłonić, lecz wtedy zamarła. “Tchórz” — oskarżenie dziewczyny było okrutne, ale i słuszne. Zostawi tych ludzi, ale czy odważy się i ją?

— Na… shi — wymówiła ostrożnie prawdziwe imię tego głuptasa.

Okręciła się na palcach i pobiegła w kierunku Shiny. Tym razem się nie wahała. Uratuje ją, zresztą znowu i chyba przed jej własną głupotą. Ech, a obiecała się słuchać.

Przeskoczyła przez zamkniętą furtkę i wylądowała przed otwartym grobem. Zebrała trochę ziemi i skoczyła, pierwszą garść sypiąc na pannę młodą, która natarła ku niej.

— Wróciłaś? — zdziwiła się na moment Shina.

Lucy strzeliła jej z otwartej dłoni, prosto w policzek. Za głupotę, za wszystkie błędy, które popełniła, i na zaś, żeby w końcu coś do niej dotarło. W tej całej bezradności, Lucy naprawdę nie wiedziała, co robić, by uratować tę dziewczynę. Została ostateczność. Prawda, którą usłyszała w trakcie rozmowy Zerefa i Shiny, a która dotarła do niej powoli, z czasem i nieustannym jej niedowierzaniem.

— A miałam nie wrócić? Pozwolić ci tutaj umrzeć? — Chwyciła dziewczynę za ramiona i potrząsnęła nimi. — Masz na imię Nashi Dragneel i pochodzisz z przyszłości, prawda?

Shina zamarła ze strachu. Nie musiała odpowiadać Lucy, milczenie posłużyło za potwierdzenie, którego właśnie teraz potrzebowała. Jednak dla dziewczyny wciąż to było za mało. Rozwarła usta, zamierzała coś powiedzieć. Zrezygnowała.

Opuściła bezradnie głowę i cofnęła się o kilka kroków.

Lucy nasłuchiwała ruchów panien młodych. Jedna rzuciła się na nią od tyłu, więc sypnęła jej prosto w twarz ziemi. Pochyliła się i zebrała jej jeszcze więcej, gdyby nie pozbyła się wszystkich zmarłych.

Nastała cisza. Niepokoiła. Gdyby usłyszała jakieś rozmowy, gdyby tylko ktoś odezwał się obok niej, ale otrzymała pustkę.

Nikt nie przeżył.

Zbliżyła się do Shiny i ujęła ją od tyłu mocno. Uścisk był pełen ciepła, miłości, której tak mocno potrzebowało to dziecko.

— A wiesz, kim ty jesteś? — spytała.

— Chyba… tak — odparła niepewnie Lucy. — Przecież Loki już powiedział, że jesteśmy do siebie podobne.

Zaśmiały się słabo w tym samym momencie.

— To prawda — przyznała Shina. — Jesteś inna…

— Inna niż mnie pamiętasz?

— Inna niż sobie wyobrażałam. Ja… — Wzięła głęboki wdech. — Niewiele pamiętam. Pamiętam tylko… krew… Ja… Tak bardzo przepraszam. Nie jestem bohaterem, nie jestem silna. Chciałam tylko pomóc, coś zmienić, ale chyba zepsułam co tylko się dało…

— Ci… — wyszeptała, ujmując policzek dziewczyny. Pogładziła jej skórę kciukiem. Z troską, na jaką zasługiwała. — Już dobrze. Już dobrze…

Dlaczego ją okłamywała? Dla jej czy Shiny spokoju?

W oczach dziewczyny zebrały się łzy, brakowało sekund nim się rozpłacze, a mimo to dzielnie powstrzymywała się od płaczu. Jakby obiecała sobie, że w tej jednej chwili pokaże siłę.

Lucy uśmiechnęła się do tego głupiego dziecka, którego nie potrafiła odrzucić. Czy naprawdę była jej córką z przyszłości? Czy tylko zwyczajnym wynikiem jakiegoś nieporozumienia? Niezależnie od tego, co przyjmie za słuszne, nie umiała zostawić Shiny.

— Naprawdę przepraszam za wszystko, ale naprawdę… Naprawdę chciałam naprawić wszystkie błędy, a tylko namieszałam. Wybacz mi. Ja… Wybacz mi, proszę…

— Cii, już ci mówiłam, wszystko będzie dobrze — pocieszała ją nadal, gładząc czule wierzch głowy.

Shina przykucnęła i wtuliła się w pierś Lucy, cicho pochlipując. Stały wśród wielu ciał. Kapłan wyszedł z mauzoleum i wrzasnął na widok martwych mieszkańców. Jego spojrzenie i Lucy spotkało się na krótko. Przerażony cofnął się o kilka kroków, przewrócił, a potem pobiegł na grubych nogach w kierunku miasteczka.

Oj, czuła, że wyniknął z tego problemy, ale co za różnica?

Lucy miała teraz ważniejsze sprawy. Zaprzątały jej głowę dziwne myśli. Zaczynało się od niezrozumienia, dlaczego tak łatwo przyjęła informację, że jest to jej własna córka z przyszłości. Potem pojawiały się wątpliwości, czy da radę unieść ciężar tej wiedzy. Ale na końcu zawsze pojawiała się ulga. Przecież jakoś zawsze dawała sobie radę. Widziała na świecie rzeczy, o których pewnie Natsu nawet się nie śniło. Przeżyła Zerefa. A teraz odkryła tajemnicę stojącą za tym miasteczkiem. Niepełną co prawda, ale była blisko odsłonięcie wszystkich tajemnic.

— No, ogarnij się. — Poklepała Shinę po plecach. — Musimy stąd uciekać. Zaraz zbiorą się tu kolejni ludzie. Nie możemy tu zostać.

Odsunęła od siebie dziewczynę. Otarła twarz z łez i wciągnęła głęboko powietrze przed nos.

— Już dobrze — poinformowała.

Lucy wątpiła, ale nie zakwestionowała zdania Shiny.

Sama się ogarnęła. Poprawiła bicz. Na pewno jej się przyda odrobina pomocy, skoro jej magia nadal nie wróciła. Potem obejrzała się jeszcze w stronę mauzoleum. Kapłan odsłonił napis wcześniej zasłonięty kamieniem.

Zgarnęła mech. Fragment nadal był nieczytelny. Jedną część rozpoznała, dawne pismo i charakterystyczne nazwisko — Dragneel.

— To one, to one! — rozległ się wrzask kapłana.

Lucy odwróciła się gwałtownie. Przy bramie stał karzeł wraz z dziesięcioma rolnikami trzymającymi widły i grabie. Jeden człowiek przepchnął się przed wszystkich — najwyższy, najsilniejszy i do tego lepiej znany Lucy i Shinie.

— Iggis? — spytała z niedowierzaniem Lucy.

Magia zaszalała wokół. Zwyczajny mag nie widziałby różnicy, jakby cały czas stał w nieogarniętej ciemności, z której czerpał moc. Jednak dla Lucy, dla jej źródła siły, ta magia była jak dzień i noc. Gdy pobierała z nocy, nagłe światło okryło cały jej świat, zabierając każdy cień, każdą odrobinkę jej magii. A potem nastała cisza. Chwila niepokoju. Głos Iggisa. I słaba pieść sprzed czterystu lat, która rozbrzmiała, gdy powieszono małą niewolnicę.

— No i co ten Zeref nawyprawiał… Muszę chyba naprawić jego błąd.

Ziemia zadrżała, a Lucy omal nie straciła przytomności na widok bestii, która stanęła przed jej oczami.

Możesz mnie wesprzeć tutaj:

Znajdziesz mnie tutaj:

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!