[Zmierzch bogów] ROZDZIAŁ 17. ατρόμητος

Edgar nie jest bogiem, jest potomkiem pierwszego Spowiednika i to czyni go bardziej niebezpiecznym od samych bogów...

Erik chwycił się za gałąź i złapał ją w pół. Odwrócił się i pobiegł przed siebie, nie tracąc czasu. Skręcił w prawo, a potem zatrzymał się na chwilkę. Rozejrzał się wokoło. Wszędzie były drzewa. Nie pamiętał, jak wrócić do Alicji i Harry’ego. Wcześniej podążył za Elen, teraz jednak został sam.
— Eriku! — usłyszał za sobą wołanie.
Pobiegł. Nie miało znaczenia gdzie, liczył się sam biegł, bycie w ciągłym ruchu i oddalanie od Edgara. Tylko dlaczego wciąż głos Spowiednika odbijał się w jego głosie?
Erik nie widział wyjścia z lasu, nawet nie umiał powiedzieć, gdzie dokładnie się znajduje. Błądził wzrokiem między kolejnymi drzewami, aż stracił dech. Przykucnął i pochylił czoło nad kupką liści. Westchnął ciężko. Powietrze było rześkie jak po deszczu. W duchu dziękował bogom, że miał czym oddychać.
— Może Beatrice miała rację… — odezwał się głos zza Erika. — Zabić cię czy nie? Nienawidzę zabijać bez powodu, ale twoja głupota może wystarczyć jako wymówka.
Erik odwrócił się. Powitał go smutny uśmiech Edgara, który klęczał przed ciałem Beatrice. Ujął głowę żony i położył ją na swoich udach. Chaos zatrząsł się za nimi. Dotykał już stóp Spowiednika i przesuwał się kawałek po kawałku. Erik zadrżał i cofnął się o krok. Chaos zatrzymał się na moment. W środku wielobarwnej plamy pojawił się bąbel. Był niewielki, wielości piąstki dziecka, jednak pojawił się w chwili, kiedy Erik znów chciał ich opuścić. Zamarł więc na moment, a potem powrócił do miejsca, w którym wcześniej stał. Bąbel chaosu schował się w plamie.
— Podejdź — zachęcił go Edgar. — Nie ugryzę. Nawet cię nie zabiję, obiecuję.
— Zabiłeś właśnie swoja żonę.
— Zgadza się — przyznał obojętnym tonem. Pogładził kręcone włosy Beatrice i złożył pocałunek na jej czole. — Zabiłem swoją ukochaną, ale z miłości. Z pełni miłości, której nie udało ci się zaznać. A więc podejdziesz? Byłbym bardzo wdzięczny.
— Mam jakiś wybór? — spytał, nim zdecydował się podejść do Edgara.
Spowiednik zastanowił się przez moment.
— Raczej nie — odpowiedział w końcu. — Ale naprawdę byłbym wdzięczny gdybyś z własnej woli tu podszedł.
Erik przełknął głośno ślinę. Z własnej woli…, pomyślał. Z własnej woli chciał stąd uciec — i przed Edgarem, i chaosem, który wydawał się czyhać na jego przybycie. Na moment, w którym znajdzie się w zasięgu tej przeklętej mazi. Jednak decyzje znajdowały się poza jego wolą.
Zrobił krok na przód. Edgar westchnął, jakby z ulgą, potem sprzedał z buta chaos i wstał. Ciało Beatrice położył za sobą. Zamknął kobiecie oczy. Z własnej kieszeni wyjął brzytwę z drewnianą rączką, lecz zaraz schował ją z powrotem. Pogrzebał chwilę we własnym surducie, aż dumnie wyciągnął srebrnego obola. Rozchylił wargi żony i włożył do jej ust pieniążka. Może i Erik był daleko, może i ledwo widział przez zmęczone oczy, ale mógłby przyrzec na wszystkich bogów, że to jest moneta, którą podarował Elen.
— Skąd… — zaczął, ale urwał w momencie, gdy zdał sobie sprawę, że nigdzie nie ma dziewczynki. Gorączkowo rozejrzał się wokoło. — Gdzie ona jest? — spytał Edgara.
— Kto? — odpowiedział, odganiając od siebie chaos.
— Elen.
— Pamiętam, pamiętam, dziwne, że jeszcze… — urwał. — Nie, to jeszcze nie teraz. Podejdź bliżej.
Erik pokręcił głową. Nawet jeśli miał zaryzykować własne życie, musiał wypełnić prośbę Edgara, ale przede wszystkim dowiedzieć się, o co chodzi mężczyźnie. Wziął więc głęboki wdech i zbliżył się do ciała Beatrice. Edgar przybliżył dłoń do piersi — tą, którą odganiał czyhający na niego chaos.
— Przygotuj się — ostrzegł Edgar.
Chaos uniósł się. Ciemna plama przysłoniła słońce i cień spowił Erika ze wszystkich stron. Wszystko i nic, które wypełniało nieporządek jakby uśmiechnęło się, znalazło kształt, który nie powinien istnieć. A potem chaos opadł, zalewając skarpę ze wszystkich stron.
Erik odruchowo wstrzymał oddech i zasłonił twarz rękoma.
Nastała cisza…
Zaczął odliczać sekundy, a gdy każda minęła, obiecał, że w końcu otworzy oczy. To jednak nie nastąpiło. Bał się. Co zobaczy w chaosie? Czy umarł, a może znalazł się w miejscu, którego nikt do tej pory nie odkrył? Odpowiedzi na wszystkie pytania kryły się za zamkniętymi oczami, ale Erik nie zdobył się na to, by zajrzeć w głąb chaosu.
— Rozumiem strach. Strach jest wygodny, gdy chodzi o czyny, ale byłbym wdzięczny za trochę odwagi — odezwał się Edgar. — I uwierz mi, jeszcze żyjesz.
— Jeszcze? — upewnił się, czy dobrze usłyszał.
— Tak, jeszcze. W przeciwieństwie do ciebie, ja mam broń — przypomniał o schowanej w kieszeni brzytwie.
Erik zabrał ręce z twarzy i ostrożnie rozchylił powieki. Stanęła przed nim ciemność. Edgara nigdzie nie widział, choć głos Spowiednika zdawał się wydobywać gdzieś z niedaleka.
— Gdzie jesteś? — spytał, machając dłońmi przed sobą. Zgarniał chyba samo powietrze, ale liczył, że w końcu na coś natrafi.
— Też cię nie widzę. To chaos, mimo wszystko. Bardzo wygodny i okrutny byt, którego zachowanie zależy od humoru, jaki ma danego dnia.
— Humoru? Chaos żyje?
— Niesamowite… — Edgar prychnął. — Ślepota dopadła cię znacznie wcześniej, widzę. Jednak młode pokolenie strażników wie mniej, niż poprzednie. Oni przynajmniej nie zamykali się w granicach, które wyznaczyli im bogowie.
— Słucham? — Erik zmarszczył czoło. Czyżby Spowiednik miał na myśli jego ojca czy Harry’ego? Osób najbardziej przestrzegających zasad na całym świecie.
— Nie znasz ani swojego ojca, ani Harry’ego. — Edgar zaśmiał się cicho. — Kiedy byli młodzi, kiedy byliśmy młodzi… — poprawił się — spędzaliśmy ze sobą czas. A przygody? Nawet nie jesteś w stanie sobie wyobrazić, jak potrafiliśmy być nieposłuszni. Wątpię, by się zmienili.
Erik złapał się za czoło. O czym Edgar mówił? O jakich przygodach? Nie wierzył choćby w jedno jego słowo. Od kiedy tylko pamiętał, ojciec trzymał się zasad i wpajał jemu te zasady. „Nigdy nie sprzeciwiaj się bogom” — powtarzał nieustannie. I ten sam człowiek miał przeżywać przygody wraz z ze Spowiednikiem? Kimś, kogo wyklęli sami bogowie, sama Atena?
— Kłamiesz — odparł w końcu.
— Wiem, że mi nie wierzysz, Eriku. Wiem, że twoje życie nie obdarowało cię doświadczeniem. Nie umiesz odróżniać prawdy od kłamstwa, ten sam problem miał zawsze Atreus. Dlatego też Atena go pochłonęła… — Westchnął. — Dobre czasy skończyły się, a złe nadeszły. Decyzje łatwiej jest podjąć, gdy nie wiążą się z ryzykiem. Ale czemu miałaby istnieć decyzja, której konsekwencje nie wiążą się z ryzykiem.
— Co tym razem zaryzykowałeś? — wtrącił się Erik.
— Wszystko, a wszystkim była moja ukochana.
— Zabiłeś Beatrice.
— Ponieważ w Hadesie będzie bezpieczniejsza. Hades to mój ojciec… Afrodyta to moja matka…
Erik wzdrygnął się. Edgar nie miał prawa być pierwszym Spowiednikiem.
— Nie jestem dzieckiem Afrodyty i Hadesa, więc spokojnie — dodał, jakby czytał Erikowi w myślach. — Był nim mój przodek. Nie znam go. Nie pamiętam. Podobno przebywa w pałacu Hadesa i tam cieszy się piękną śmiercią. Dlatego moja żona będzie tam bezpieczna.
— Oddałeś jej pieniążek, który podarowałem Elen — przypomniał mu.
Edgar zastrzyka palcami.
— Intrygujące. Nie domyśliłeś się, że moje dziecko naprawdę nie żyje.
— Ona nie żyje, wiem o tym.
— Zgadza się. Została zamordowana, gdy tylko pierwszy raz zapłakała. Nawet nie zdążyłem wziąć ją na ręce… — głos Edgara załamał się, a wypowiadając ostatnie słowa nawet nie zdołał ich wypowiedzieć wyraźnie.
Rozległ się cichy pomruk w chaosie. Dwie latarnie zalały się w nieskończonych mrokach. Jedna przy twarzy Erika, druga za Edgarem. Twarz mężczyzny okrył cień, lecz nawet on nie ukrył pojedynczych łez spływających po bladej jak śmierć twarzy. Usta zacisnął w wąską linijkę, kiedy wyciągnął brzytwę z kieszeni. Ostrze zalśniło w świetle latarni. Chaos znów zamruczał.
— Utopili ją. Spalili ją. A może zrobili coś znacznie gorszego — mówił Edgar, palcem przejeżdżając po idealnie wygładzonym ostrzu. — Tak łatwo… Tak łatwo zabić. Atreus nie wysłałby swoich sług na mnie. Nigdy nie wypełniłby rozkazu Ateny, gdyby chodziło o mnie, a jednak moje dziecko straciło życie… Wyjaśnisz mi, proszę… — Wykonał krok na przód. Latarnia podążyła za nim. — Nie umiem grać. Nie umiem śpiewać. Nie umiem tańczyć. Nie umiem liczyć. Umiem tylko golić. Golę również dla przyjemności, choć muszę z bólem przyznać, że ostatni moi klienci nie wyszli zadowoleni. W ogóle nie wyszli, jeśli się nie mylę. Wydaje mi się, że moja droga żona przerobiła ich na bułeczki.
Erikowi aż zrobiło się niedobrze na myśl o bułeczkach, które niemal zjadł.
— Przepraszam, ale proszę o konkrety — powiedział przez zatkane usta. — Dlaczego, po co i jak — byłbym wdzięczny za odpowiedzi.
— Hm… — Edgar złapał się za podbródek. — Sądzisz albo wierzysz, że żyjesz. Możesz stąd wyjść? Jak sądzisz?
— Wydaje mi się, że mogę stąd wyjść.
— Dlaczego? — pytał dalej.
Erik zmarszczył czoło ze złości. Role odwróciły się, choć na początku nie przewidywał, że w ten sposób potoczy się rozmowa.
— Chciałeś, żebym tu przyszedł z tobą. W środek chaosu — dodał ciszej. — Chciałeś ze mną porozmawiać.
Edgar zaklaskał.
— Wspaniale — odparł ironicznie. — Wróżę ci wspaniałą przyszłość, pełną mądrości. A teraz, Eriku, wolałbym… — zastrzykał palcami — przejść do rzeczy. Rzeczy niezwykle ważnej. Rzeczy, w której właśnie jesteśmy…
Okręcił się, a chaos zamruczał obrażony. Edgar zaśmiał się cicho i sięgnął w głąb ciemności, poza latarnię, gdzie mrok mieszał się z delikatnymi drobinkami światła. Było ledwo widoczne, Erik zauważył je dopiero w chwili, gdy palce Edgara zetknęły się z nimi. Nadzieja, pomyślał, wyobrażając sobie, że chaos nie jest końcem. Przecież sam świat powstał z chaosu, a więc jasne drobinki, pyłki światła i nadziei miały prawo tkwić w chaosie.
Erik uśmiechnął się.
— Chaos nie jest taki straszny — stwierdził Edgar, przyciskając dłoń do piersi. — Ze wszystkiego rodzi się nic. A nic wyłania się ze wszystkiego. Chaos jest naszą częścią. Już się nie cofnie, wkrótce nas pochłonie, ale do tego czasu może się wiele wydarzyć. Moją żonę ukryłem w chaosie, córeczka już dawno się tam znajduje, a ja… — urwał na moment — zostanę tutaj. Może kiedyś wyjdę, może nie. Będę jednak obserwował chaos.
— A ja? — spytał Erik, zastanawiając się nad swoją rolą.
— Przedstawienie skończyło się. Harry musi spotkać się z Eleanor, a Alicja wypełnić swoją rolę i odzyskać pełnię władzy nad lodem. Twoja rola? Pozwól im. Pozwól przeznaczeniu płynąć. Nie przeszkadzaj. Działaj, jak do tej pory. Jako jedyny obserwowałeś chaos przez sto lat, znasz go. To dobrze. Wyczuwaj go dalej.
Erik wykonał krok do tyłu. Latarnia nie podążyła za nim, jak w przypadku Edgara. Wciąż stała w miejscu. Chaos chciał, by właśnie tam stał. Nie wrócił jednak, a cofnął się jeszcze o krok.
— Powinienem zawiadomić Atenę, dobrze o tym wiesz.
— Jeśli zdradzisz mnie, zdradzisz również Harry’ego, a wydaje mi się, że obiecałeś mu, że dochowasz tajemnicy.
— On też mnie wydał — wydrapał na wierzch stare rany. Nie powinien. Pogodził się z Harrymi w jakimś stopniu wybaczył mu. Nawet nie zamierzał zdradzać Atenie prawdy o nim, a jednak nie umiał powstrzymać się od gorzkich słów prawdy.
— Zgadza się, wydał cię. Sto lat z dala od ukochanej… — Pokręcił głową. — Jak ja rozumiem twój ból — odparł szczerym, pełnym współczucia tonem. — Na pewno chcesz zabić Harry’ego. Rozszarpać go na strzępy albo… lepiej… — Zbliżył się do Erika. Latarnia wciąż podążała za nim, rzucając cień na połowę twarzy. — Zrobisz to samo, co on ci zrobił. Wydasz go Atenie. Słodka zemsta, którą rozumiem i akceptuję, ale niepotrzebna. Harry i tak przestanie być tym, kim jest. Kara czy nie, interpretacja różni się w zależności od tego, jak spojrzeć na jego los. Jednak jedno jest pewne. Będzie cierpiał — dokończył ciszej.
— Co mu… — Odwrócił wzrok. — Co mu zrobiliście? Jak to „cierpiał”?
— Tak jak Alicja nie będzie chodzić, tak Harry nie będzie widzieć.
— Chodzić? Widzieć? — Musiał ostrzec Harry’ego i Alicję natychmiast. Jeśli wystarczyło dotknięcie chaosu, by wyrządzić takie szkody, to do czego jeszcze mógł doprowadzić. Erik nawet bał się myśleć o sile nieporządku, która z jakiegoś powodu nie dosięgła. — Rozumiem, już idę…
Odwrócił się i wszedł z mrok. Napotkał jednak na ścianę. Dotknął jej. Była chłodna i śliska, trochę przypominała lód, ale najgorsze, że nie chciała go przepuścić. Obejrzał się przez ramię. Edgar nadal stał w tym samym miejscu, a latarnia obok niego. Jednak latarnia Erika została w tyle.
Edgar przechylił głowę na bok i posłał mu wymowne spojrzenie. Domyślił się, ale czy w takich okoliczność trudno zgadnąć, co zamierzał Erik?
— Chcę ich ostrzec — wyznał wprost i wzruszył ramionami. — Czy to chciałeś usłyszeć, o wielki Spowiedniku?
— Spowiedniku? — zdziwił się Edgar. — Nazwałeś sobie kogoś takiego jak ja czy Harry? — Skrzywił się z obrzydzenia. — Potworności. Chociaż twój ojciec też miał zawsze słabość do nazywania wszystkiego, co się rusza i się nie rusza. Muszę ci chyba wybaczyć i tyle… Chociaż, z drugiej strony, „Spowiednik” nie brzmi fatalnie. I tak to chciałem usłyszeć. Atena nie będzie łaskawa. Zabije i ciebie, i Alicję, i Harry’ego. To cena za dochowanie tajemnicy.
— Jakiej tajemnicy?
— A gdzie się znajdujemy? — Rozłożył szeroko ręce i okręcił się. — Co Eriku widzisz? Na czym stoisz? Czego dotykasz?
Erik rozejrzał się. Chaos. Wszędzie wokół panował chaos, który jako jedyny z trójki Strażników obserwował przez sto lat.
— Czy chcesz, żebym nie ostrzegł Atenę przed chaosem? — zapytał z niedowierzaniem.
— Nie ostrzegł? O nie, nie, tak to nie działa. Nic jej nie mów. Zdradź, że pył chaosu został skradziony, że to on odebrał Harry’emu wzrok, a Alicji nogi. Wspomnij także o Eleanor, możesz nawet napomknąć o Lunie, ale jej obecność w tej opowieści nie będzie zbyt przychylna Harry’emu. A co dalej? Możesz dodać, że zniknąłem wraz z żoną, że poznałeś naszą zmarłą, ukochaną córeczkę, która obroniła cię przed tymi, których chaos pochłonął. A na sam koniec dodaj jeden, malutki szczególik… — Uśmiechnął się, a ja jego widok Erik zadrżał. Nie było w nim ciepła, jedynie chłód i pozostawiona świadomość, kto zwyciężył. — Chaos wciąż istnieje na tym świecie. Nie zebraliście wszystkiego. Bogowie nie zebrali wszystkiego.
— Atena…
— Atena wie wszystko, ale zarazem jest bardzo uparta jeśli chodzi o wiedzę, która jest niewygodna. Bądź głupi, udawaj głupiego, posłusznego pieska, a nic ci się nie stanie. Zastanów się przez ten czas i miej na uwadze, że ten głupi, posłuszny piesek w rzeczywistości myśli i może… I może kiedyś nawet ugryzie właściciela. Nie z głupoty, o nie, nie… — pokręcił groźnie palcem — z mądrości, którą zdobył przez lata — dokończył. — Możesz wyjść. Nie zatrzymam cię. Nie sprawdzę również, jaką decyzję podejmiesz, ale powiedziałem ci prawdę. Wyznałem ją… Co z nią zrobisz, twoja decyzja, ale miej na uwadze, że każde twoje słowo, każdy twój czyn, może doprowadzić do czegoś, co zwą chaosem. A chaos ten…
—… nadejdzie — dokończył zamiast Edgara.
Opuścił głowę i spojrzał w głąb niekończącego się nieporządku. Na czym stał? Skąd wzięła się w chaosie lampa? Wydobywające się z niej światło migało, jakby żarówka się psuła. Jedna mucha latała wokół, stukając ciałkiem o szklaną obudowę. Zastanawiał się, ile jeszcze wytrzyma. Nie można przecież nieskończoność walić w jedno miejsce…. Jednak owad nie poddawał się, trwał uparcie w dążeniu do światła… Aż pierwsza z latarni zgasła.
— Eriku, Daphne wciąż żyje… — zostawił go z ostatnimi, kruchymi słowami, które zniknęły wraz z ciemnością, którą zastąpiła jasność.
Zamknął oczy. Był zmęczony, bardziej niż kiedykolwiek w swoim życiu. Sen morzył go. Marzył już tylko o tym, by oddać się w słodkie objęcia Morfeusza i pozwolić mu prowadzić się przez świat snu. Pamiętał o Alicji, pamiętał o Harrym, ale był zbyt słaby, aby przezwyciężyć brak sił.
Położył się na czymś miękkim. Pewnie na trawie, za suchej. Pod palcami nie wyczuł choćby odrobiny błota. Co więcej, ziemia była twarda, jak gdyby deszcz nie padał przez dobre tygodnie. Tym lepiej… Ułożył się wygodnie i zwyczajnie zasnął.

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!