Edgar nie jest bogiem, jest potomkiem pierwszego Spowiednika i to czyni go bardziej niebezpiecznym od samych bogów...
Erik chwycił się za gałąź i złapał ją w
pół. Odwrócił się i pobiegł przed siebie, nie tracąc czasu. Skręcił w prawo, a
potem zatrzymał się na chwilkę. Rozejrzał się wokoło. Wszędzie były drzewa. Nie
pamiętał, jak wrócić do Alicji i Harry’ego. Wcześniej podążył za Elen, teraz
jednak został sam.
— Eriku! — usłyszał za sobą wołanie.
Pobiegł. Nie miało znaczenia gdzie,
liczył się sam biegł, bycie w ciągłym ruchu i oddalanie od Edgara. Tylko
dlaczego wciąż głos Spowiednika odbijał się w jego głosie?
Erik nie widział wyjścia z lasu, nawet
nie umiał powiedzieć, gdzie dokładnie się znajduje. Błądził wzrokiem między
kolejnymi drzewami, aż stracił dech. Przykucnął i pochylił czoło nad kupką
liści. Westchnął ciężko. Powietrze było rześkie jak po deszczu. W duchu
dziękował bogom, że miał czym oddychać.
— Może Beatrice miała rację… — odezwał
się głos zza Erika. — Zabić cię czy nie? Nienawidzę zabijać bez powodu, ale
twoja głupota może wystarczyć jako wymówka.
Erik odwrócił się. Powitał go smutny
uśmiech Edgara, który klęczał przed ciałem Beatrice. Ujął głowę żony i położył
ją na swoich udach. Chaos zatrząsł się za nimi. Dotykał już stóp Spowiednika i
przesuwał się kawałek po kawałku. Erik zadrżał i cofnął się o krok. Chaos
zatrzymał się na moment. W środku wielobarwnej plamy pojawił się bąbel. Był
niewielki, wielości piąstki dziecka, jednak pojawił się w chwili, kiedy Erik
znów chciał ich opuścić. Zamarł więc na moment, a potem powrócił do miejsca, w
którym wcześniej stał. Bąbel chaosu schował się w plamie.
— Podejdź — zachęcił go Edgar. — Nie
ugryzę. Nawet cię nie zabiję, obiecuję.
— Zabiłeś właśnie swoja żonę.
— Zgadza się — przyznał obojętnym
tonem. Pogładził kręcone włosy Beatrice i złożył pocałunek na jej czole. —
Zabiłem swoją ukochaną, ale z miłości. Z pełni miłości, której nie udało ci się
zaznać. A więc podejdziesz? Byłbym bardzo wdzięczny.
— Mam jakiś wybór? — spytał, nim
zdecydował się podejść do Edgara.
Spowiednik zastanowił się przez moment.
— Raczej nie — odpowiedział w końcu. —
Ale naprawdę byłbym wdzięczny gdybyś z własnej woli tu podszedł.
Erik przełknął głośno ślinę. Z własnej woli…, pomyślał. Z własnej
woli chciał stąd uciec — i przed Edgarem, i chaosem, który wydawał się czyhać
na jego przybycie. Na moment, w którym znajdzie się w zasięgu tej przeklętej
mazi. Jednak decyzje znajdowały się poza jego wolą.
Zrobił krok na przód. Edgar westchnął,
jakby z ulgą, potem sprzedał z buta chaos i wstał. Ciało Beatrice położył za
sobą. Zamknął kobiecie oczy. Z własnej kieszeni wyjął brzytwę z drewnianą
rączką, lecz zaraz schował ją z powrotem. Pogrzebał chwilę we własnym surducie,
aż dumnie wyciągnął srebrnego obola. Rozchylił wargi żony i włożył do jej ust
pieniążka. Może i Erik był daleko, może i ledwo widział przez zmęczone oczy,
ale mógłby przyrzec na wszystkich bogów, że to jest moneta, którą podarował
Elen.
— Skąd… — zaczął, ale urwał w momencie,
gdy zdał sobie sprawę, że nigdzie nie ma dziewczynki. Gorączkowo rozejrzał się
wokoło. — Gdzie ona jest? — spytał Edgara.
— Kto? — odpowiedział, odganiając od
siebie chaos.
— Elen.
— Pamiętam, pamiętam, dziwne, że
jeszcze… — urwał. — Nie, to jeszcze nie teraz. Podejdź bliżej.
Erik pokręcił głową. Nawet jeśli miał
zaryzykować własne życie, musiał wypełnić prośbę Edgara, ale przede wszystkim
dowiedzieć się, o co chodzi mężczyźnie. Wziął więc głęboki wdech i zbliżył się
do ciała Beatrice. Edgar przybliżył dłoń do piersi — tą, którą odganiał
czyhający na niego chaos.
— Przygotuj się — ostrzegł Edgar.
Chaos uniósł się. Ciemna plama
przysłoniła słońce i cień spowił Erika ze wszystkich stron. Wszystko i nic,
które wypełniało nieporządek jakby uśmiechnęło się, znalazło kształt, który nie
powinien istnieć. A potem chaos opadł, zalewając skarpę ze wszystkich stron.
Erik odruchowo wstrzymał oddech i
zasłonił twarz rękoma.
Nastała cisza…
Zaczął odliczać sekundy, a gdy każda
minęła, obiecał, że w końcu otworzy oczy. To jednak nie nastąpiło. Bał się. Co
zobaczy w chaosie? Czy umarł, a może znalazł się w miejscu, którego nikt do tej
pory nie odkrył? Odpowiedzi na wszystkie pytania kryły się za zamkniętymi
oczami, ale Erik nie zdobył się na to, by zajrzeć w głąb chaosu.
— Rozumiem strach. Strach jest wygodny,
gdy chodzi o czyny, ale byłbym wdzięczny za trochę odwagi — odezwał się Edgar.
— I uwierz mi, jeszcze żyjesz.
— Jeszcze? — upewnił się, czy dobrze usłyszał.
— Tak, jeszcze. W przeciwieństwie do
ciebie, ja mam broń — przypomniał o schowanej w kieszeni brzytwie.
Erik zabrał ręce z twarzy i ostrożnie
rozchylił powieki. Stanęła przed nim ciemność. Edgara nigdzie nie widział, choć
głos Spowiednika zdawał się wydobywać gdzieś z niedaleka.
— Gdzie jesteś? — spytał, machając
dłońmi przed sobą. Zgarniał chyba samo powietrze, ale liczył, że w końcu na coś
natrafi.
— Też cię nie widzę. To chaos, mimo
wszystko. Bardzo wygodny i okrutny byt, którego zachowanie zależy od humoru,
jaki ma danego dnia.
— Humoru? Chaos żyje?
— Niesamowite… — Edgar prychnął. —
Ślepota dopadła cię znacznie wcześniej, widzę. Jednak młode pokolenie
strażników wie mniej, niż poprzednie. Oni przynajmniej nie zamykali się w
granicach, które wyznaczyli im bogowie.
— Słucham? — Erik zmarszczył czoło.
Czyżby Spowiednik miał na myśli jego ojca czy Harry’ego? Osób najbardziej
przestrzegających zasad na całym świecie.
— Nie znasz ani swojego ojca, ani
Harry’ego. — Edgar zaśmiał się cicho. — Kiedy byli młodzi, kiedy byliśmy
młodzi… — poprawił się — spędzaliśmy ze sobą czas. A przygody? Nawet nie jesteś
w stanie sobie wyobrazić, jak potrafiliśmy być nieposłuszni. Wątpię, by się
zmienili.
Erik złapał się za czoło. O czym Edgar
mówił? O jakich przygodach? Nie wierzył choćby w jedno jego słowo. Od kiedy
tylko pamiętał, ojciec trzymał się zasad i wpajał jemu te zasady. „Nigdy nie
sprzeciwiaj się bogom” — powtarzał nieustannie. I ten sam człowiek miał
przeżywać przygody wraz z ze Spowiednikiem? Kimś, kogo wyklęli sami bogowie,
sama Atena?
— Kłamiesz — odparł w końcu.
— Wiem, że mi nie wierzysz, Eriku.
Wiem, że twoje życie nie obdarowało cię doświadczeniem. Nie umiesz odróżniać
prawdy od kłamstwa, ten sam problem miał zawsze Atreus. Dlatego też Atena go
pochłonęła… — Westchnął. — Dobre czasy skończyły się, a złe nadeszły. Decyzje
łatwiej jest podjąć, gdy nie wiążą się z ryzykiem. Ale czemu miałaby istnieć
decyzja, której konsekwencje nie wiążą się z ryzykiem.
— Co tym razem zaryzykowałeś? — wtrącił
się Erik.
— Wszystko, a wszystkim była moja
ukochana.
— Zabiłeś Beatrice.
— Ponieważ w Hadesie będzie
bezpieczniejsza. Hades to mój ojciec… Afrodyta to moja matka…
Erik wzdrygnął się. Edgar nie miał
prawa być pierwszym Spowiednikiem.
— Nie jestem dzieckiem Afrodyty i Hadesa,
więc spokojnie — dodał, jakby czytał Erikowi w myślach. — Był nim mój przodek.
Nie znam go. Nie pamiętam. Podobno przebywa w pałacu Hadesa i tam cieszy się
piękną śmiercią. Dlatego moja żona będzie tam bezpieczna.
— Oddałeś jej pieniążek, który podarowałem
Elen — przypomniał mu.
Edgar zastrzyka palcami.
— Intrygujące. Nie domyśliłeś się, że
moje dziecko naprawdę nie żyje.
— Ona nie żyje, wiem o tym.
— Zgadza się. Została zamordowana, gdy
tylko pierwszy raz zapłakała. Nawet nie zdążyłem wziąć ją na ręce… — głos
Edgara załamał się, a wypowiadając ostatnie słowa nawet nie zdołał ich
wypowiedzieć wyraźnie.
Rozległ się cichy pomruk w chaosie.
Dwie latarnie zalały się w nieskończonych mrokach. Jedna przy twarzy Erika,
druga za Edgarem. Twarz mężczyzny okrył cień, lecz nawet on nie ukrył
pojedynczych łez spływających po bladej jak śmierć twarzy. Usta zacisnął w
wąską linijkę, kiedy wyciągnął brzytwę z kieszeni. Ostrze zalśniło w świetle
latarni. Chaos znów zamruczał.
— Utopili ją. Spalili ją. A może zrobili
coś znacznie gorszego — mówił Edgar, palcem przejeżdżając po idealnie
wygładzonym ostrzu. — Tak łatwo… Tak łatwo zabić. Atreus nie wysłałby swoich
sług na mnie. Nigdy nie wypełniłby rozkazu Ateny, gdyby chodziło o mnie, a
jednak moje dziecko straciło życie… Wyjaśnisz mi, proszę… — Wykonał krok na
przód. Latarnia podążyła za nim. — Nie umiem grać. Nie umiem śpiewać. Nie umiem
tańczyć. Nie umiem liczyć. Umiem tylko golić. Golę również dla przyjemności,
choć muszę z bólem przyznać, że ostatni moi klienci nie wyszli zadowoleni. W
ogóle nie wyszli, jeśli się nie mylę. Wydaje mi się, że moja droga żona
przerobiła ich na bułeczki.
Erikowi aż zrobiło się niedobrze na
myśl o bułeczkach, które niemal zjadł.
— Przepraszam, ale proszę o konkrety —
powiedział przez zatkane usta. — Dlaczego, po co i jak — byłbym wdzięczny za
odpowiedzi.
— Hm… — Edgar złapał się za podbródek.
— Sądzisz albo wierzysz, że żyjesz. Możesz stąd wyjść? Jak sądzisz?
— Wydaje mi się, że mogę stąd wyjść.
— Dlaczego? — pytał dalej.
Erik zmarszczył czoło ze złości. Role
odwróciły się, choć na początku nie przewidywał, że w ten sposób potoczy się
rozmowa.
— Chciałeś, żebym tu przyszedł z tobą.
W środek chaosu — dodał ciszej. — Chciałeś ze mną porozmawiać.
Edgar zaklaskał.
— Wspaniale — odparł ironicznie. —
Wróżę ci wspaniałą przyszłość, pełną mądrości. A teraz, Eriku, wolałbym… —
zastrzykał palcami — przejść do rzeczy. Rzeczy niezwykle ważnej. Rzeczy, w
której właśnie jesteśmy…
Okręcił się, a chaos zamruczał
obrażony. Edgar zaśmiał się cicho i sięgnął w głąb ciemności, poza latarnię,
gdzie mrok mieszał się z delikatnymi drobinkami światła. Było ledwo widoczne,
Erik zauważył je dopiero w chwili, gdy palce Edgara zetknęły się z nimi. Nadzieja, pomyślał, wyobrażając sobie,
że chaos nie jest końcem. Przecież sam świat powstał z chaosu, a więc jasne
drobinki, pyłki światła i nadziei miały prawo tkwić w chaosie.
Erik uśmiechnął się.
— Chaos nie jest taki straszny —
stwierdził Edgar, przyciskając dłoń do piersi. — Ze wszystkiego rodzi się nic.
A nic wyłania się ze wszystkiego. Chaos jest naszą częścią. Już się nie cofnie,
wkrótce nas pochłonie, ale do tego czasu może się wiele wydarzyć. Moją żonę
ukryłem w chaosie, córeczka już dawno się tam znajduje, a ja… — urwał na moment
— zostanę tutaj. Może kiedyś wyjdę, może nie. Będę jednak obserwował chaos.
— A ja? — spytał Erik, zastanawiając
się nad swoją rolą.
— Przedstawienie skończyło się. Harry
musi spotkać się z Eleanor, a Alicja wypełnić swoją rolę i odzyskać pełnię
władzy nad lodem. Twoja rola? Pozwól im. Pozwól przeznaczeniu płynąć. Nie
przeszkadzaj. Działaj, jak do tej pory. Jako jedyny obserwowałeś chaos przez
sto lat, znasz go. To dobrze. Wyczuwaj go dalej.
Erik wykonał krok do tyłu. Latarnia nie
podążyła za nim, jak w przypadku Edgara. Wciąż stała w miejscu. Chaos chciał,
by właśnie tam stał. Nie wrócił jednak, a cofnął się jeszcze o krok.
— Powinienem zawiadomić Atenę, dobrze o
tym wiesz.
— Jeśli zdradzisz mnie, zdradzisz
również Harry’ego, a wydaje mi się, że obiecałeś mu, że dochowasz tajemnicy.
— On też mnie wydał — wydrapał na
wierzch stare rany. Nie powinien. Pogodził się z Harrymi w jakimś stopniu
wybaczył mu. Nawet nie zamierzał zdradzać Atenie prawdy o nim, a jednak nie
umiał powstrzymać się od gorzkich słów prawdy.
— Zgadza się, wydał cię. Sto lat z dala
od ukochanej… — Pokręcił głową. — Jak ja rozumiem twój ból — odparł szczerym,
pełnym współczucia tonem. — Na pewno chcesz zabić Harry’ego. Rozszarpać go na
strzępy albo… lepiej… — Zbliżył się do Erika. Latarnia wciąż podążała za nim,
rzucając cień na połowę twarzy. — Zrobisz to samo, co on ci zrobił. Wydasz go
Atenie. Słodka zemsta, którą rozumiem i akceptuję, ale niepotrzebna. Harry i
tak przestanie być tym, kim jest. Kara czy nie, interpretacja różni się w
zależności od tego, jak spojrzeć na jego los. Jednak jedno jest pewne. Będzie
cierpiał — dokończył ciszej.
— Co mu… — Odwrócił wzrok. — Co mu
zrobiliście? Jak to „cierpiał”?
— Tak jak Alicja nie będzie chodzić,
tak Harry nie będzie widzieć.
— Chodzić? Widzieć? — Musiał ostrzec
Harry’ego i Alicję natychmiast. Jeśli wystarczyło dotknięcie chaosu, by
wyrządzić takie szkody, to do czego jeszcze mógł doprowadzić. Erik nawet bał
się myśleć o sile nieporządku, która z jakiegoś powodu nie dosięgła. —
Rozumiem, już idę…
Odwrócił się i wszedł z mrok. Napotkał
jednak na ścianę. Dotknął jej. Była chłodna i śliska, trochę przypominała lód,
ale najgorsze, że nie chciała go przepuścić. Obejrzał się przez ramię. Edgar
nadal stał w tym samym miejscu, a latarnia obok niego. Jednak latarnia Erika
została w tyle.
Edgar przechylił głowę na bok i posłał
mu wymowne spojrzenie. Domyślił się, ale czy w takich okoliczność trudno
zgadnąć, co zamierzał Erik?
— Chcę ich ostrzec — wyznał wprost i
wzruszył ramionami. — Czy to chciałeś usłyszeć, o wielki Spowiedniku?
— Spowiedniku? — zdziwił się Edgar. —
Nazwałeś sobie kogoś takiego jak ja czy Harry? — Skrzywił się z obrzydzenia. —
Potworności. Chociaż twój ojciec też miał zawsze słabość do nazywania
wszystkiego, co się rusza i się nie rusza. Muszę ci chyba wybaczyć i tyle…
Chociaż, z drugiej strony, „Spowiednik” nie brzmi fatalnie. I tak to chciałem
usłyszeć. Atena nie będzie łaskawa. Zabije i ciebie, i Alicję, i Harry’ego. To
cena za dochowanie tajemnicy.
— Jakiej tajemnicy?
— A gdzie się znajdujemy? — Rozłożył
szeroko ręce i okręcił się. — Co Eriku widzisz? Na czym stoisz? Czego dotykasz?
Erik rozejrzał się. Chaos. Wszędzie
wokół panował chaos, który jako jedyny z trójki Strażników obserwował przez sto
lat.
— Czy chcesz, żebym nie ostrzegł Atenę
przed chaosem? — zapytał z niedowierzaniem.
— Nie ostrzegł? O nie, nie, tak to nie
działa. Nic jej nie mów. Zdradź, że pył chaosu został skradziony, że to on
odebrał Harry’emu wzrok, a Alicji nogi. Wspomnij także o Eleanor, możesz nawet
napomknąć o Lunie, ale jej obecność w tej opowieści nie będzie zbyt przychylna
Harry’emu. A co dalej? Możesz dodać, że zniknąłem wraz z żoną, że poznałeś
naszą zmarłą, ukochaną córeczkę, która obroniła cię przed tymi, których chaos
pochłonął. A na sam koniec dodaj jeden, malutki szczególik… — Uśmiechnął się, a
ja jego widok Erik zadrżał. Nie było w nim ciepła, jedynie chłód i pozostawiona
świadomość, kto zwyciężył. — Chaos wciąż istnieje na tym świecie. Nie
zebraliście wszystkiego. Bogowie nie zebrali wszystkiego.
— Atena…
— Atena wie wszystko, ale zarazem jest
bardzo uparta jeśli chodzi o wiedzę, która jest niewygodna. Bądź głupi, udawaj
głupiego, posłusznego pieska, a nic ci się nie stanie. Zastanów się przez ten
czas i miej na uwadze, że ten głupi, posłuszny piesek w rzeczywistości myśli i
może… I może kiedyś nawet ugryzie właściciela. Nie z głupoty, o nie, nie… —
pokręcił groźnie palcem — z mądrości, którą zdobył przez lata — dokończył. —
Możesz wyjść. Nie zatrzymam cię. Nie sprawdzę również, jaką decyzję podejmiesz,
ale powiedziałem ci prawdę. Wyznałem ją… Co z nią zrobisz, twoja decyzja, ale
miej na uwadze, że każde twoje słowo, każdy twój czyn, może doprowadzić do
czegoś, co zwą chaosem. A chaos ten…
—… nadejdzie — dokończył zamiast
Edgara.
Opuścił głowę i spojrzał w głąb
niekończącego się nieporządku. Na czym stał? Skąd wzięła się w chaosie lampa?
Wydobywające się z niej światło migało, jakby żarówka się psuła. Jedna mucha
latała wokół, stukając ciałkiem o szklaną obudowę. Zastanawiał się, ile jeszcze
wytrzyma. Nie można przecież nieskończoność walić w jedno miejsce…. Jednak owad
nie poddawał się, trwał uparcie w dążeniu do światła… Aż pierwsza z latarni
zgasła.
— Eriku, Daphne wciąż żyje… — zostawił
go z ostatnimi, kruchymi słowami, które zniknęły wraz z ciemnością, którą
zastąpiła jasność.
Zamknął oczy. Był zmęczony, bardziej
niż kiedykolwiek w swoim życiu. Sen morzył go. Marzył już tylko o tym, by oddać
się w słodkie objęcia Morfeusza i pozwolić mu prowadzić się przez świat snu.
Pamiętał o Alicji, pamiętał o Harrym, ale był zbyt słaby, aby przezwyciężyć brak
sił.
Położył się na czymś miękkim. Pewnie na
trawie, za suchej. Pod palcami nie wyczuł choćby odrobiny błota. Co więcej,
ziemia była twarda, jak gdyby deszcz nie padał przez dobre tygodnie. Tym
lepiej… Ułożył się wygodnie i zwyczajnie zasnął.
0 Comments:
Prześlij komentarz