GRAY
Lody. Jesień. Kochał to…
Wyciągnął z zamrażarki kubełek z lodami śmietankowymi, które czekały na niego przez ostatni tydzień, i uśmiechnął się pożądliwie, oblizując chłodną łyżkę. Herbatę zalał, kubeł z lodami chwycił pod pachę — ach, jak był przyjemnie zimny, i ruszył na górę. Nikogo nie było w mieszkaniu. Erza zamknęła lokal poprzedniego dnia, obwieszczając, że robią sobie dzień przerwy. Natsu na szczęście gdzieś wybył z Lisanną, mało go to obchodziło, a reszta pewnie zapodziała się na mieście, korzystając błogich chwil i ciepłej pogody.
Gray rozsiadł się wygodnie na fotelu. Włączył pierwszy odcinek „Supernatural”, trzeci maraton z rzędu już na niego czekał, a lody do tego czasu lekko rozmarzły. Napił się jednak najpierw trochę herbaty. Gorąco przepłynęło przez jego gardło. Aż dostał od tego dreszczy. A teraz przyszedł czas na lody.
Zatarł rączki z zadowolenia. Prze cały miesiąc powstrzymał się od jedzenia lodów. Nie miał czasu. Głowę zaprzątały inne sprawy. Nigdy nie dane mu było przez chwilę usiąść i zrobić coś dla siebie, ale teraz nikt i nic nie było w stanie mu przeszkodzić.
Ściągnął więc wieczko od lodów i zamlaskał, kiedy ślinka podeszła mu do gardła. Przymknął na moment powieki i wziął głęboki wdech, tylko zamiast słodkiego zapachu wanilii, wyczuł coś, co przypominało koper. Otworzył szybko oczy. Koper. W pojemniku na lody był koper. Co tam robił? Dlaczego w ogóle ktoś trzymał to zielone coś w lodówce? Przecież od kiedy tylko wprowadzili się do tego lokalu, ani razu nikt dla siebie nie gotował. Przynajmniej nie dania z koperkiem.
— Skoro u jest koperek, to gdzie moje lody? — zapytał Gray.
Podniósł się i wrócił do kuchni. Zajrzał do zamrażarki, lecz nie znalazł ani jednego opakowania podobnego do tego, w którym znajdował się koperek. Schował go. Kto to zrobił? Gdzie jego lody?
Złapał za telefon i zadzwonił do Natsu. Minął jeden sygnał, potem drugi, trzeci i czwarty, ale nikt nie odbierał. Wściekły rozłączył się i rzucił telefon na stół. Komórka poleciała na jego drugi koniec, niebezpiecznie zatrzymując na samym skraju. Gray pognał do niej i złapał, nim spadła na podłogę.
Westchnął z ulgą. Z rok by minął, nim uzbierałby kasę na nowy. Nie miałby wtedy ani lodów, ani komórki.
Gray usiadł na stołku i wbił smutne spojrzenie w okno. Pogoda była piękna, słońce świeci ło jasno i ostro, dając wrażenie, że lato się jeszcze nie skończyło. Pierwsze jesienne burze zanikły. Wydawało się, że już nie wrócą, kiedy zrobiło się tak ciepło. Gray jednak czuł w kościach, że to dopiero zapowiedź czegoś większego. Poza tym deszcz przydałby się. Robiło się sucho. Ziemia była twarda, z trudem Erzie przychodziło grzebanie w ogródku, a przecież zbliżał się czas zbiorów. Marchewki i ziemniaki same się nie wyrwą, a z taką ziemią to nie wyobrażał sobie ugoru pracy.
Westchnął ciężko i zabrał z szafki paczkę ciasteczek. Opakowanie było nietknięte. Przynajmniej ich się naje, chyba że jakimś cudem zapakowano do środka smalec zamiast maślanych ciasteczek.
Zaśmiał się. Marzył, żeby jego obawy się nie spełniły, ale z drugiej strony myśl o znalezieniu smalca bawiła go.
Nagle rozległ się dzwonek do domofonu. Zmarszczył brwi. Nikt nie powinien o tej porze, tego dnia odwiedzać ich. Było to podejrzane, ale mimo to bez chwili zawahania otworzył drzwi. Na dworze stała Levy. Opierała się plecami o budynek i nuciła pod nosem jakąś piosenkę. Dopiero po chwili zauważył słuchawki założone na jej uszy.
Dziewczyna uśmiechnęła się słodko, a potem weszła do środka bez zaproszenia. Usiadła przy stole. Zdjęła słuchawki, a z szafki wyjęła paczkę krakersów.
— Poczęstuję się — obwieściła.
Gray załamał ręce. Co tu się wyprawiało? Przegapił coś między kolejnymi spotkaniami, czy może faktycznie wydarzyło się coś, o czym nikt nie wiedział.
— Dlaczego przyszłaś? — spytał, siadając na wprost dziewczyny.
— Grayu, Grayu, Grayu… — Pokręciła głową. — Wkurzacie mnie. To że jestem mała, nie znaczy, że się nie przydam.
— Nikt, nic… — Machnął ręką. Nie było sensu wypominać jej kwestii wzrostu. — Z czym przyszłaś?
Zjadła dwa krakersy.
— Mamy promocję w sklepie. Dwie płyty w cenie jednej.
— Do rzeczy Levi.
— Już, już. Oczywiście w najlepszym miejscu wystawiłam płyty Metalicany. Jak ja kocham jego utwory.
— Do rzeczy! — powiedział ostrzej.
— No już mówię! — Nadęła policzki z oburzenia. — Jejku, nigdzie ni się nie spieszy. Chodzi o to, że dwie płyty kupił Gajeel Redfox.
— Syn Metalicany? — zapytał dla pewności, próbując skojarzyć ze sobą fakty. Nigdy nie interesował się światem muzyki i sztuki, ale nazwiska „Redfox” nie umiał pominąć. Przecież należało do jednej z osób zamieszanych w porwanie Lucy.
Levy milczała. Wyjęła z torebki portfel i wyłożyła na stół wizytówkę. Gray podniósł ją. Była wymiętolona, litery trochę już się starły, ale nadal w prawym, górnym rogu widniało logo Acnologii — zielony smok.
— Pracuje dla niego? — próbował się upewnić.
— Raczej tak, ale to nie do tego zmierzam.
— A do czego?
— Lucy. — Odetchnęła ciężko. — Gajeel przyjechał z Lucy i Zerefem.
Wizytówka wysunęła się spod palców Graya i spadła na podłogę. Niektóre wiadomości przyjmował ochoczo, ale ta, którą przyniosła Levy, była najgorszą z możliwych. Nie w tym momencie. Nie, kiedy przyjęli Lucy z otwartymi ramionami do kawiarni, Natsu poczęstował ją własnoręcznie przygotowaną kawą i gdy zawarli pokój. Co z obietnicami przyjaźni? Były to tylko puste słowa, które Lucy rzuciła, by odsunąć siebie od wszelkich podejrzeń. Tyle dla niej znaczyli?
— Kiedy to się stało? — dopytał się, tak dla pewności.
— Wczoraj — odpowiedziała, a potem dodała: — Tak chyba krótko po dwunastej mi się wydaje. Lucy poszła do fryzjera, razem z Zerefem.
— Czy Natsu o tym wie?
— Nie, jeszcze mu nie mówiłam.
— I nie… — zawahał się. Czy właśnie próbował ukryć prawdę przed przyjacielem? Zdecydowanie tak. Natsu nie nadawał się do niczego, gdy ktoś go okłamywał, a szczególnie jeśli chodziło o Lucy. Raz zatrzepotała rzęsami, obiecała przyjaźń, a ten pofrunął na buzującym testosteronie i zapomniał o całym świecie.
Gray podniósł z podłogi wizytówkę i cisnął nią o stół.
— Nie mów mu — powiedział w końcu. — Jeśli to zrobisz… Boże, on tego nie wytrzyma.
— Co masz na myśli? — zdziwiła się Levy.
— To ty nie wiesz? — Zmarszczył czoło. — Wydawało mi się, że wszyscy już wiedzą.
— Cudownie. — Załamała ręce. — Szanowny panie Grayu Fullbusterze, o czym powinnam wiedzieć albo nie wiedzieć?
— Że Natsu z Lisanną stoją za podpaleniami…
Levy wstała gwałtownie. Krzesło poleciało za nią i rąbnęło o podłogę. Zaczesała włosy tyłu, gdy zaczęła chodzić po małej kuchni. Łaziła w tę i na zad, aż zatrzymała się. Nastawiła wodę w czajniku, wyjęła kubek z szafki wyżej, a herbatę wyciągnęła z szuflady. Malinową, nie piła u nich nigdy innej, zawsze malinową z dodatkiem dwóch łyżeczek cukru. Tym razem zrobiła tak samo. W końcu usiadła, kiedy przygotowała wszystko na zalanie.
— Natsu i Lisanna stoją za podpaleniami — powtórzyła cienkim, słabym głosem. — Czy oni zwariowali, Gray? Erza ich naprawdę za to jeszcze nie zabiła?
Podrapał się po głowie.
— To nie jest takie proste.
— Jest! — oburzyła się. — W swojej piosence „You can change everything” metaliczna zawarł przesłanie, że nie ważne, w jakiej sytuacji się znajdujemy, możemy ją zmienić. Nie istnieje coś takiego jak wytyczone szlaki, bo zawsze można z nich zejść i stworzyć nowe.
— Ta… Trochę w tym racji, ale…
— Nie przekonasz ich ? — przerwała chłopakowi.
— Nie dam rady. Zemsta… Kochają ją. Chcą jej. Cholera, trudno wyjaśnić.
— Dlatego wypiję herbatę i więcej mnie tu nie zobaczycie — oświadczyła niespodziewanie Levy, nie cackając się w żadne podchody. Jasno i wyraźnie powiedziała to, czego większość z członków kawiarni „Fairy Tail” bała się. Oni nie odpuszczą, ale Levy miała to prawo…
— W takim razie życzę ci powodzenia. Obyś miała lepsze życie niż my. — Uśmiechnął się blado. — Ja raczej zostanę przy Natsu, Erza pewnie też. Mirajane za nic z kolei nie zostawi Lisanny. Tak to już jest…
— Tak to już jest… Szkoda. Chciałabym dla was również lepszego życia.
Zaśmiał się. A jakie życie na niego czekało? Gdyby teraz odszedł, nie umiałby cieszyć się z tego, co dostał. Myślałby o Natsu, o tym, co zostawił za sobą. Każdy dzień wiązałby się z cierpieniem. Pokręcił głową. Nie, nigdy nie odważy się na ucieczkę.
— Chyba umówię się z Gajeelem — dodała jeszcze po chwili.
Czajnik zapiszczał. Wyłączyła gaz i zalała kubek z herbatą, a Gray siedział w milczeniu.
— On nie jest zły — mówiła dalej. — Pewnie nawet nie wie, że się znamy. Ba! Nawet nie wiedział, że staruszek miał córkę. Zdziwił się na mój widok. I oczywiście skomentował mój wzrost… — Westchnęła ciężko. — Tak czy siak, kupił dwie płyty, Matalicany. Nie wydawał się zły. Raczej… normalny.
— Nieświadomy, chyba to miałaś na myśli — poprawił ją.
— Może i tak… — Zamyśliła się na moment. — A może po prostu pracuje. Nie obchodzi go sam Acnologia, a przyszłość, którą może mu zapewnić pracodawca. Możliwe, że zbiera na wydanie płyty. Ciekawe, czy umie śpiewać. Cały czas mnie pytał, czy mu zaśpiewam…
Gray zacisnął usta w wąską linijkę. Nie podobało mu się, że Gajeel składał niejednoznaczne propozycje Levy, szczególnie że dziewczyna naprawdę wyglądała na dziecko. Na policję tego nie zgłosi, pewnie wpędziłby się w jeszcze większe kłopoty, ale jeśli chodzi o Levy, to mógł jej jeszcze pomóc. Podszedł więc do niej i położył dłoń na jej ramieniu. Zdziwiła się, ale nie odepchnęła go.
— Coś się stało? — spytała, przyglądając się troskliwie Grayowi.
— Uważaj na niego, może to pedofil — powiedział wprost i zajęło mu chwilę, zanim dotarło do niego, w jaki sposób ubrał ostrzeżenie.
Zabrał rękę i cofnął się na bezpieczną odległość. Ostre, przeszywające spojrzenie Levy i tak go dosięgło. Aż zadrżał na widok tych oczu, które wypełniała szczera, niewymuszona nienawiść.
— Przepraszam — szepnął cieniutkim głosikiem. — Naprawdę nie to miałem na myśli — próbował się wybronić, ale sam nie wierzył w wiarygodność własnych słów. Za bardzo trąciły fałszem. — Przepraszam, po prostu przepraszam.
— Czyli że wyglądam na dziecko.
— Tak — odpowiedział szczerze.
— Ja… — zaczęła, ale przerwała, by zacisnąć mocno usta, jakby chciała zdusić w sobie słowa, których nie chciała powiedzieć na głos. — Jestem dorosłą kobietą i mam prawo umawiać się na randki.
— Oczywiście, ale…
— I lubię Gajeela, jest jednym z nielicznych, który docenia sztukę Metalicany.
— Nikt temu nie zaprzecza…
— Poza tym to przystojny facet. Nawet nie wie, że was znam.
— Tak jest, ale…
— Oj, cicho! — krzyknęła. — Herbata mi zaraz wystygnie — przypomniała znienacka. — Gray, ja pójdę na randkę z Gajeelem. Nawet mu zaśpiewam.
— Levy, ty nie zajarzyłaś… On nie to miał na myśli…
Zarumieniła się.
— Gray, o czym ty… — Westchnęła. Oczy otworzyła szeroko z niedowierzania. — On naprawdę chciał, żebym mu zaśpiewała, nic więcej!
— Na pewno.
— Wiem, co mówię! — znów podniosła głos. — On chciał, bym zaśpiewała mu jedną z piosenek Metalicany.
— Piosenekk? — zająknął się przez przypadek. Dobrze usłyszał, dobrze zrozumiał, czy wyobraźnia znów mu podpowiadała coś, czego nie chciał.
— Piosenkę… Tylko i wyłącznie piosenkę. — Wypiła na raz herbatę. Skrzywiła się z niesmakiem, a potem wrzuciła kubek do zlewu. — Dziękuję, ale chyba już wyjdę. Jeszcze wczesna godzina, dzieci mogę wtedy przebywać poza domem.
— Levy… — zaczął niepewnie Gray. Dalej nie wiedział, co powiedzieć.
— Nic nie mów — dokończyła za niego. — Wystarczająco już od siebie dodałeś…
Wyszła, zatrzaskując za sobą drzwi. Gray nie miał sił wstać i biec za nią, choć powinien — szczególnie teraz, gdy ich rodzina rozsypywała się. Każdy szedł we własną stronę, a co gorsza wybierał coraz to gorszą drogę. Modlił się w duchu, by randka z Gajeelem nie sprowadziła na Levy żadnego nieszczęścia. Naprawdę życzył jej szczerze dobrej przyszłości. Obawiał się jednak, że to nie to na nią czeka.
0 Comments:
Prześlij komentarz