[Pozory czasem mylą] Rozdział 71 W deszczu

Trąciło zimnym powietrzem, które przedostało się przez szparę w szklanych drzwiach od zamkniętej części ogrodu. Zeref okrył się kocem, a Mard Geer nalał mu świeżej, jeszcze gorącej herbaty, której od razu się napił. Liście nie zdążyły jeszcze wypuścić aromatu, ale wystarczyło mu ciepło, które rozprzestrzeniło się po zziębniętym ciebie.

— Może sam coś na siebie nałóż? — zaproponował Mard Geerowi.

— Ja... — zawahał się. — Jest dobrze.

Nic nie było dobrze. Zerefem chwytały nieokiełznane dreszcze, a najgorsza była świadomość, że to dopiero początek. Robiło mu się niedobrze na samą myśl o Igneelu i na wspomnienie, które wydobyło się ostatnim razem. O Natsu, którego przykrył kocykiem, gdy jęczał w pokoju. Natsu był wtedy u dziadków, starszy od niego, więc skąd wzięło się u nich niemowlę?

Nie pamiętał...

Tak niewiele zachowało sie z dzieciństwa. Czasem pojawiały się jakieś nieznaczne urywki, innym razem puste, nic nie znaczące obrazy i nigdy nie widział więcej, zawsze mniej niż chciał.

Stuk, stuk... Zeref podskoczył w miejscu. Lucy zastukała laską w drzwi prowadzące do rezydencji i weszła, nie czekając, aż Zeref ja zaprosi. Usiadła naprzeciwko niego. Położyła laskę obok i wbiła zniecierpliwiony wzrok w Mard Geera.

— Herbata — podpowiedziała go.

— Tak, proszę o wybaczenie.

Pochylił się w ramach przeprosin. Do wolnej filiżanki nalał i Lucy trochę herbaty.

— Chciałeś porozmawiać o Igneelu... — zaczęła rozmowę wprost.

— Tak...

— Przepraszam, że wcześniej nie podjęłam tematu, ale informację otrzymałam z samego rana. Nie przedyskutowałam tego, bo wiedziałam, że będziesz miał wątpliwości.

— To nie tak... — wyburczał niewyraźnie, choć w głębi serca przyznawał Lucy pełnię racji. Jakim prawem nie miałby wątpliwości, kiedy chodziło o jego rodzinę? Jego dom...

— Okłamujesz mnie. — Lucy odłożyła filiżankę na bok, nie wypijając z niej ani odrobiny herbaty. — Zastanawiałam się nad tym długo, myślałam o tobie o martwym dziecku i w końcu przypomniało mi się, jak opowiedziałeś mi o swoim wspomnieniu.

Zeref wstrzymał oddech, a Lucy mówiła dalej:

— To nie Igneel zabił Haru. Pomyliło ci się. To nie Natsu leżał wtedy w łóżeczku, a Haru. Okryłeś brata i nieświadomie zabiłeś. Mylę sie czy mam w tym jakąś rację?

Wstał gwałtownie, zahaczając o stolik. Przewrócił się, a wraz z nim filiżanki, które roztrzaskały się po podłodze. Laska upadła obok Lucy. Dziewczyna pisnęła, strzepując z drogiej sukienki resztki herbaty. Zeref jednak nie zwracał na niej uwagi. Odsunął się chwiejnym krokiem aż pod fontannę. Usiadł na kamiennej ławie i schował twarz w dłoniach.

Zabił brata...

Nie był synek Igneela...

Serce ścisnął ból. Szarpnął za koszulę i krzyknął jak najgłośniej tylko potrafił. Mard Geer podbiegł do niego. Rzucił się na kolana i przytulił Zerefa, cicho obiecując, że wszystko będzie dobrze. Nie wierzył. Tak bardzo chciał poznać odpowiedzi, to dostał je w cholerę. Ach, śmiać mu się chciało, nie płakać. Śmiać nad losem Lucy, nad tym, jak teraz i nią będzie się bawić.

— Przepraszam... Muszę... Coś... — mówił bardzo niewyraźnie, tak żeby go nie zrozumiała i wyszedł na szybko z pomieszczenia.

Mard Geer podążył dla nim. Zeref nie pędził, szedł szybciej niż zwykle, ale nie ruszył w biegu do niższego poziomu, gdzie przetrzymywali Jude'a. Jedno pytanie. Zada mu jedno, właściwe pytanie. Reszta okaże się bez znaczenia. Jude wykopie swój własny grób albo uratuje ten parszywy zad.

Minął kolejne kondygnacje budynku aż natrafił na stojącego pod pokojem Gajeela. Zeref poprawił ubiór. Twarz kilka razy poklepał, żeby nabrać pewności, zmienić wyraz twarzy. Obejrzał się jeszcze na moment w stronę Mard Geera. Pokazał kciuk do góry.

Zeref skinął i wyszedł do Gajeela.

— Muszę z nim porozmawiać! — rozkazał, kiedy Mard Geer sięgnął do klamki.

— E, eeee, gdzie z łapami. — Gajeel walnął Mard Geera w wierzch dłoni. Odsunął ją szybko i stanął obok Zerefa lekko zdezorientowany.

— Coś... nie tak? — spytał Zeref, przemierzając krótki odcinek w tę i na zad i obserwując piękne pejzaże wiszące po obu stronach korytarza.

— Pracowałem z tobą wystarczająco długo, by wiedzieć, jakie z ciebie ziółko. Kochany, lepiej odpuść, dobrze ci radzę. Chcesz coś nakombinować z Bezjednopalcym, ale nie miej złudzeń. Nie odpowie. Nie...

— Levy coś od ciebie chciała. Mówiła coś o jakiejś ciąży, a przynajmniej tak coś usłyszałem... — skłamał, choć z drugiej strony akurat to kłamstwo mogłoby okazać się prawdą. Wskazał nawet palcem w stronę ich pokoju, gdzie dziewczyna siedziała w zamknięciu od kilku dni.

Gajeel zacisnął usta w wąską linijkę. Tupnął kilka razy w dywan i ostatnie obejrzał się przez ramię.

— Oj, dobra. — Machnął ręką. — Dzieko... Ciąża... Chyba... Boże, na króla rocka, jeśli nie kłamiecie, to was później wyściskam!

Chwycił Zerefa za ramiona i i tak go wyściskał mocno, aż w pewnym momencie Zerefowi zabrakło wdechu. Podniósł chłopaka i zaraz razem z nim okręcił się raz w jedną, raz w druga stronę. Puścił Zerefa i pobiegł do Levy, skacząc po całym korytarzu i wykrzykując, że jest najszczęśliwszym mężczyzną na ziemi.

— Oby się nie zawiódł. — Zeref trzymał kciuki za Gajeela. — Pilnuj wejścia — nakazał Mard Geerowi, a sam wszedł do środka.

Jude siedział przy oknie, związany grubymi sznurami. Ręce zakuto mu na plecach i przełożono przez zabytkowe krzesło. Kikut po odciętym palcu już nie krwawił, choć czerwona szrama pozostała na dłoni, powoli ropiejąc i siniejąc. Potrzebował porady lekarza, dobrego szwu, ale Zeref szczerze wątpił, że Lucy zapewni ojcu odpowiednią opiekę. Nie zaskoczyło go to w żaden sposób. Jude nie zasługiwał na litość, a na potępienie.

— Czyli to koniec? — odezwał się w końcu Jude, wyglądając za okno w stronę ogrodów. — Są piękne. Sam kiedyś po takich spacerowałem, ale po porwaniu Lucy musiałem wszystko stracić. W tej klitce w Magnolii nie mogłem sobie pozwolić nawet na pelargonie z dołu, bo sąsiad miał wieczne "ale". W życiu chyba podobał mu się serial "Na wieczność i na wszystko". Oglądał dziad to każdego dnia, o tej samej porze i mi przeszkadzał w odpoczynku, bo oczywiście niedosłyszał i nastawiał na cały regulator dźwięk. Ech... Chyba się przyzwyczaiłem do tego, bo jak tylko wyjechałem, to zrobiło się jakoś cicho. Teraz mam dobrych sąsiadów. Czasem nawet Mavis zrobią zakupy, bo z dzieckiem zostaje.

— Ile w sumie masz tych dzieci? — Zeref usiadł na skraju łóżka.

— Wiem tylko o dwójce. O Lucy i o małym Auguście. Zawsze chciałem mieć syna, ale Layla nie doniosła kolejnej ciąży.

Zeref zaśmiał się... Zła odpowiedź.

— A co z dzieckiem, które miałeś z Amelią? — zapytał dodatkowo, z czystej ciekawości, bo podniósł się bez zawahania. I zdecydowanie za szybko.

W kręgosłupie coś mu strzyknęło. Zamarł w przechylonej pozycji i zajęczał, jak człowiek w zdecydowanie starszym wieku. Zbyt dużo komputera. Zbyt dużo papierków. Jeszcze raz usiadł, rozmasowując obolałe miejsce. Po pewnym czasie ból ustąpił. W tym samym momencie usłyszał czyjeś kroki za drzwiami. Kończył mu się czas.

— A co z dzieckiem, które miałeś z Amelią? — powtórzył pytanie jeszcze raz.

Jude uśmiechnął się perfidnie w stronę Zerefa.

— Najwyraźniej przede mną stoi... — odpowiedział, a potem zaśmiał sie Zerefowi prosto w twarz.

— Nie inaczej, tato... — Poklepał Jude'a po ramieniu. — Wiesz, że Lucy jest kochana?

— Co? O czym ty...

Zeref wyciągnął zza pasa broń. Załadował ją i strzelił Jude'owi prosto w skroń. Jego ciałem wstrząsnęło. Czaszka rozłupała sie i z wyrwy wyleciała ciemna, gęsta krew, która strzeliła wraz z kawałkami mózgu na ścianę. Kilka jego kawałków zsunęło się po ścianie i opadło bezwładnie na przepiękny dywan. Zeref wzruszył ramionami.

Pokiwał Judem do przodu i do tyłu, w jeden bok i w drugi. Zakołysał nim i puścił. Krzesło wraz z ciałem huknęło o podłogę. Nadpęknięty fragment czaszki pękł dalej. Dywan zanurzył się we krwi, która przesiąknęła przez niego i dotarła aż pod buty Zerefa.

Odsunął się, aby nie poplamić drogiego prezentu.

— Lucy idzie — ostrzegł go Mard Geer.

— Oj, wiem, wiem i niech się dowie — uspokoił go. — Mam dosyć udawania, mam jeszcze wiele planów, a na razie... muszę się rozpłakać... — wyszeptał, wtulając się do Mard Geera.

Pomyślał o matce. Pomyślał o swoim dzieciństwie — o gwiazdach, które nigdy nie wskazały rodzicom drogi do niego. Ile razy czekał z utęsknieniem w swoim łóżku, obserwując z małego okna nocne niebo? I marzył... Pragnął wzbić sie wysoko, krzyknąć, że jest tutaj, że nie muszą go dłużej szukać. Nie zostawili go tylko na moment, tylko nigdy nie chcieli. Nigdy nie był Dragneelem, tym bardziej Heartfilią. Po prostu... nikim. Zerefem. Zwyczajnym dzieckiem, które machało do wymarzonej rodziny z utęsknieniem...

Mard Geer odsunął Zerefa od siebie. Ujął jego policzek i starł pierwsze łzy.

— Chyba jednak znalazłem to, czego szukałem — zdradził Zeref, patrząc wprost na Mard Geera. Nie odwzajemnił jego uczuć, nie był pewien, czy kiedykolwiek się na to zdobędzie, ale i go nie odrzuci. Nie najbliższą mu osobę...

Zeref wyskoczył z pokoju. Przetarł na szybko oczy; bardzo mocno, żeby się zaczerwieniły. Pobiegł w stronę Lucy i zatrzymał się tuz przed nią. Odsłonił twarz, krzycząc w myślach, żeby wszystko zobaczyła, i wtedy padł przed nią na kolana.

— Zabiłem Jude'a — wydusił z siebie z zażenowaniem. — Zabiłem Jude'a, zabiłem go, bo... bo... Lucy, on był moim biologicznym ojcem. Zgwałcił moją matkę. Amelię. Zgwałcił ją i mnie zostawił. On...

Lucy odsunęła się kilka kroków do tyłu. Laska opadła na ziemię. przeturlała się kawałek. Loki podniósł ją szybko, lecz w tym samym momencie Lucy pokręciła głową i opadła zemdlona na podłogę. Zeref na klęczkach zbliżył się do niej. Poklepał po policzku. Nie odzyskała przytomności, ale oddychała.

— Wezmę ją! — wrzasnął Loki.

Wziął Lucy na ręce i pobiegł w kierunku pokoju znajdującego się zaraz obok tego, w którym Zeref zabił Jude'a. Położył ją na wyścielonym folią łóżko. Przyłożył ucho do jej piersi i odetchnął z ulgą. Ujął dłoń Lucy, a drugą sięgnął po telefon z kieszeni. Zadzwonił.

— Tak, to ja, Loki — zaczął. — Lucy zemdlała i... — obejrzał się w stronę Zerefa — mamy ciało do sprzątnięcia — dokończył.

Rozłączył się, naciskając mocno palcem na ekran. Cisnął telefon o łóżko. Zeref widział, jak wstrzymuje w sobie gniew. Nawet dłoń Lucy ściskał lżej niż można się było po nim spodziewać.

— Dlaczego?! — wysyczał przez zęby.

— Jude był i moim ojcem — wyznał krótko, bez żadnych wątpliwości.

— Że co? — Loki wykrzywił twarz w głębokim niedowierzaniu. — Zwariowałeś.

— Jeśli zwariowałem, to i tak zbadajcie DNA. Pobierzcie próbkę... Sprawdźcie... Ale to nie zmieni faktów. Zabiłem właśnie własnego ojca.

— Jesteś chory.

— Jestem i to bardzo, bo od pieprzonej doby dowiaduję się więcej pieprzonych rzeczy niż przez całe moje życie. Ja nie wiem, czy właśnie ten dzień próbuje być najgorszym dniem w całym moim życiu, czy może tylko zapowiada coś gorszego, ale wiem jedno... Mam dosyć, Loki, mam dosyć... — wyznał i tym razem szczerze, ze szczerze płynącymi łzami.

— Każdy ma dosyć. Popatrz na Lucy, ona...

—... jest taka silna? Daje sobie ze wszystkim radę? Jest taka wspaniała, idealna? — dokończył za Lokiego.

Chłopak spuścił wzrok ze wstydu. Zeref nie umiał powstrzymać śmiechu. Naprawdę takie zdanie wyrobił sobie o Lucy? Ten jego ideał właśnie leżał zemdlony na łóżku po tym, jak dowiedziała się, że Zeref zabił Jude, choć to do jej obowiązków należało pociągnąć za spust. Spóźniła się i straciła prawo do zabicia ojca.

Zerefowi cisnęło się na usta wiele osób, wiele żalów, które dopiero teraz uderzyły w niego, kiedy odkrył, że Lucy nie nadaje się na następnego Acnologię. Była słaba...

— On miał żonę i małe dziecko — przypomniał mu Loki i wtedy Zeref nie wytrzymał.

Zacisnął pięść, aby tylko zdusić w sobie większość gniewu.

— Może źle pamiętam, ale nie raz już miał żonę i dziecko. — Wskazał na Lucy. — Powiem im i tyle... Trudno...

Wzruszył ramionami i wyszedł, zostawiając drzwi delikatnie uchylone. Loki pogłaskał jeszcze Lucy po czole, a potem zostawił ją i odszedł w stronę okna.

Zeref zabrał za sobą Mard Geera. Nie zajrzał do pokoju, w którym leżał Jude. Poprosił przyjaciela, by ten zamknął drzwi. Nie patrz, idź do przodu, zaczął sobie powtarzać w myślach, zduszając w sobie uśmiech. Pochopne działanie, ale Jude w końcu zapłacił. Sprawiedliwości stało się zadość i nawet jeśli Zeref w momencie naciskania na spust nie myślał o innych, przysłużył się wszystkim. O jednego człowieka mniej...

— Czy wyznasz zarządowi prawdę? — zapytał go nagle Mard Geer, kiedy przechodzili obok pokoju Flame'a.

— A jaką konkretnie?

— O tym, że Jude to twój ojciec.

— I przy okazji przyznam się, że przypadkowo zabiłem własnego brata? — Zeref uśmiechnął się delikatnie. — Nie, Lucy zadbałaby o to, żeby mnie pogrążyć. Oj, ona trochę jest szalona. Jesteśmy podobni... Może nic dziwnego skoro jesteśmy rodzeństwem, ale wiesz co?

— Co?

— Spróbuję. Powiem im i wprowadzę chaos, którego nigdy by się nie spodziewali. Może Flame wiedział o tym? A Acnologia? Musimy jeszcze uzyskać wyniki testów.

— A teraz?

— A teraz? — powtórzył pytanie melancholijnym głosem. — Teraz obiecałem porozmawiać z Mavis, ale ona zna już prawdę. Ona wie, jaki los spotkał Jude. Pogodzi się z tym. Pogodzi... Usłyszała strzał. Jej pokój jest dokładnie nad Jude'a.

Wszedł bez pukania do pokoju dziewczyny. Powitała go chłodnym uśmiechem, stojąc nad śpiącym w kołysce dzieckiem. Przykryła je kocykiem i odeszła od niego, prosząc:

— Nie budźmy go.

Zeref jednak obszedł ją i odkrył dziecko, zostawiając nieprzykryty tułów. Maleństwo oddychało spokojnie. Nic nie przykrywało jego twarzyczki. Wyglądało na zdrowe i silne, pewnie głośno krzyczało.

— Nie krzywdź go! — Mavis podbiegła do Zerefa i chwyciła go za ramię.

Odsunął od siebie dziewczynę. Kiedy ją po raz pierwszy zobaczył, wydawała mu się młoda, ale teraz widział raczej dziecko, aniżeli dorosłą kobietę zdolną do rodzenia dzieci, na tyle dojrzałą. Twarz miała okrągłą, pyzatą. Sięgała Zerefowi tylko do szyi, a przecież on sam był niski. Jednak najbardziej zaskoczyło go to, że chodzi na bosaka.

— Nie masz butów — spytał.

Popatrzyła się na swoje stopy i poruszyła palcami.

— Nie potrzebuję — oznajmiła mu. — Tak mi wygodniej i tyle. Moja mama zawsze mi powtarzała, że zdrowo jest chodzić boso, więc chodzę...

Nie, coś się Zerefowi nie zgadzało. Drżał z przerażenia. Ta dziewczyna była niewinna, młoda, głupia, niedoświadczona. W niczym nie przypominała dorosłej kobiety, zdolnej do podjęcia decyzji o związaniu się z dorosłym mężczyzną, który ma dziecko i żonę. Więc dlaczego? Biła z niej niewyobrażalna, dziecięca radość. Wyobrażał sobie, że da jej zabawki, a ona zaprosi go do zabawy.

Odszedł od niej. Mard Geer położył na jego ramieniu dłoń, dodając sił.

Odetchnął ciężko. Spokój, spokój...

— Ile masz lat? — zadał pytanie.

Mavis okręciła się wokół łóżeczka dla dziecka.

— W zasadzie skończę niedługo szesnaście.

— Szes... Szesnaście? — powtórzył z niedowierzaniem w głosie.

— Tak, dokładnie! — Skinęła głową. — Tak przynajmniej mi się zdaje, jak liczyłam.

— Liczyłaś? — tym razem i Mard Geer się odezwał. — Co to znaczy?

— Nie... Nie pamiętam. Jude często grał, ale i się ze mną spotykał. Kiedy pierwszy raz się poznaliśmy, to zabrał mnie na lody. Były pyszne, potem zaproponował ciastka w domu. Poszłam za nim i już z nim zostałam.

— A od kiedy zaczęłaś liczyć? — Zeref odwrócił się. Zrobiło mu się niedobrze i na samą myśl o tym,co może zaraz może usłyszeć, miał ochotę wymiotować.

— Hm... — Zastanowiła się przez moment. — A tak, miałam wtedy wrócić do domu na przyjęcie. Dziesiąte urodziny. Byłam taka szczęśliwa, ale Jude powiedział, że mama mnie już nie chce widzieć. Chyba byłam niegrzecznym dzieckiem. Bardzo niegrzecznym... Chciałam ją przeprosić, ale Jude mnie zabrał. Obiecał, że będziemy szczęśliwi, ale teraz... — Pogłaskała Augusta po główce. — On nie żyje, prawda?

— Tak, dokładnie — odpowiedział szczerze, nie zamierzając niczego zatajać przez Mavis. — Jude był moim ojcem. Jego córka również tu jest.

Oczy Mavis wypełniły się łzami. Usiadła powoli na fotel, ściskając w palcach sukienkę. Zmięła ją, aż w pewnym momencie pociągnęła i za skórę uda.

— Powiedział, że mnie kocha. Bardzo mnie kochał! Nawet mamy synka... — Znów spojrzała na dziecko. — Jest prześliczny, prawda?

Zeref podszedł bliżej. Przyklęknął przed dziewczyną i ujął jej dłoń, aby przestała krzywdzić swoje ciało. Wolną ręką pogładził jej głowę, mówiąc czułym głosem:

— Mavis, to piękne dziecko. Masz pięknego synka i mojego braciszka. Przepraszam, że zabiłem Jude'a. W zamian... obiecuję, że się wami zaopiekuję.

— Naprawdę? — upewniła się, czy mówi prawdę drżącym głosem. Ścisnęła mocniej dłoń Zerefa, jakby już nigdy więcej nie chciała jej puścić. Po policzkach spłynęły łzy, które Zeref otarł kciukiem.

— Tak. Obiecuję. A wspominałaś coś o swojej mamie. Może w końcu ją przeprosisz?

— Przeproszę? — Próbowała się wyszarpać, ale Zeref przytrzymał ją mocniej.

— Dokładnie. Pojedziemy tam, a Augustem, razem...

Popatrzyła się na dziecko troskliwym wzrokiem. Poprawiła mu kocyk, podsuwając go aż po brodę. Zeref ścisnął powieki, kiedy jego serce załupało w piersi. Szybko odsunął Mavis od dziecka i znów je odkrył w obawie, że mały się udusi.

— Tak będzie lepiej — oświadczył Mavis, postukując palcami o barierę łóżeczka. — A teraz powiedz mi, jak się nazywać i gdzie mieszkałaś?

Mavis podrapała się po długich, złotych włosach, które sięgały jej aż do samych bioder. Były piękne. Gładkie i zadbane, jakby każdego poranka i wieczora troskliwie je rozczesywała.

— Vermilion — podała nazwisko. — A mieszkałam... Mama powtarzała mi adres, ale ja zapominałam, więc napisała mi na kartce. Przewiesiła mi ją przez szyję w ślicznym pudełeczku, które razem zrobiłyśmy. Jude mi wziął je na przechowanie. Leży w szufladzie w nowym mieszkaniu. Wcześniej nie miałam tyle dla siebie miejsca. Jude bał się o mnie, więc spałam w bardzo ciasnym miejscu. To się zmieniło, kiedy urodził się August! — powiedziała radośnie, ale wtedy jej szczęście wygasło. Jakby ktoś zgasił świeczkę. Cień okrył twarz dziewczyny. — On nie żyje... Mogę... Mogę zostać sama?

Zeref pogłaskał ją po głowie i wstał. Razem z Mard Geerem wyszli na korytarz. Skierowali się w stronę sali konferencyjnej, nie do swoich pokoi. Zeref jednak w połowie drogi przystanął przy schodach. Oparł się o ścianę i powoli zjechał na niej, aż całkowicie usiadł na schodku. Uśmiechnął ciepło i dopiero wtedy odetchnął z niewyobrażalną ulgą. Uczucie spłynęło na niego z błogim podmuchem chłodnego powietrza. Ktoś wyszedł na zewnątrz. Właśnie tego mu było potrzeba — zatracenia w chłodzie, który uspokoi jego gorące ciało. Chwycił się za czoło. Chyba nawet dostał gorączki od nadmiaru wrażeń.

Teraz już wszystko było w porządku. A wszystko dzięki Mavis...

— Coś się stało? — Mard Geer przykucnął przed nim.

— Coś cudownego... Jude zasłużył na śmierć. Tak się cieszę, że zginął. To... — Położył dłoń na piersi. — To cudowne uczucie, Mard... Był potworem i zasłużył na śmierć. Nie zasłużył również na cokolwiek po śmierci. Zdradzę zarządowi, jakim był człowiekiem, co zrobił z Mavis. Ona... — nim dokończył, cień mignął w oknie. Potem nastąpił trzask, uderzenie, a na końcu rozbrzmiał na zewnątrz niewyobrażalny krzyk.

Zeref z Mard Geerem zamarli na moment. Popatrzyli na siebie i w tym samym momencie ruszyli w biegu ku wyjściu. Na korytarzu usłyszeli płacz dziecka. Nie obejrzeli się nawet za siebie. Zeskoczyli ze schodów i wybiegli na zewnątrz, oddychając ciężko. Para buchała z ich ust w zimny dzień, nie padało. Śnieg wciąż leżał na drzewach, ziemi, ale z chodnika został odgarnięty. Było tam pusto. Sama kostka — twarda i w tym momencie mieniąca się jasną krwią.

— Nie! — krzyknął Mard Geer i chwycił Zerefa w nadgarsku.

Za lekko...

Zeref wyrwał się szybko i wszedł w tłum, który zebrał się wokół plamy z krwi. Odsunął na bok Flame'a, drugiego członka zarządu, sprzątaczkę, kucharza, aż dotarł do leżącej kobiety, skąpanej w bieli i czerwieni. Jej włosy okalały jej bladą twarz. Jej oczy patrzyły ze smutkiem w kierunku Zerefa, jakby chciały mu powiedzieć, że to jego wina.

Przyklęknął i ujął chłodną twarz młodej kobiety. Pogładził jej policzek...

— Mavis... — wyszeptał jej imię. Nie odpowiedziała.

— Co tu się dzieje, Zerefie?! — spytał oburzony Flame. Stuknął w laską o podłoże, kiedy Zeref nie dał mu odpowiedzi

— Po... Pomyliłem się... — burknął niewyraźnie.

Drżał — i z zimna, i z ogromnej bezradności, która go ogarnęła. Przez moment nie wiedział, co ma robić, jak zareagować, co dalej począć z ciałem Mavis, jak je potraktować? Uznał ją za silną kobietę, zaakceptował, choć w ciemnym pokoju tylko siedzieli wpatrzeni w siebie. Żadnej konwersacji, żadnego uśmiechu, tylko cisza... W końcu zamierzał z nią porozmawiać. Pomóc z dzieckiem, które Jude został i de facto swoim małym braciszkiem, a teraz? Odpowiedzialność... Odpowiedzialność... Odpowiedzialność.., jedno słowo zaczęło pulsować w jego myślach, patrząc na drobne ciało kobiety, którą zostawił samą. Myślał, że wystarczy jej sił, by wszystko przezwyciężyć, ale najwyraźniej pomylił się. Mavis okazała się dzieckiem, powinien się spodziewać, że trauma, która narosła przez lata, nie pozwoli jej pogodzić się ze śmiercią potwora, którego pokochała. Dlaczego jej nie pomógł? Dlaczego nawet teraz nie uważał, że powinien płakać, widząc jej blade, martwe ciało? Nie, nie był podobny do ojca. Nie stanie się taki! Zapłacz!, krzyknął do siebie w myślach, ale jedyne, co zdołał zrobić, to pogładzić chłodny policzek Mavis i wyszeptać ciche "przepraszam". Nie zdążył jej uratować, tak jak jemu nikt nie zdołał pomóc. Oboje zostali sami, zamknięci w czterech ścianach i pozostawieni w samotności. W pewnym momencie znaleźli kogoś, dla kogo warto było iść dalej — on Mard Geera, a ona Augusta. Jednak dziecko jej nie wystarczyło...

Mard Geer przyklęknął przy nim. Przybliżył się do jego twarz i wyszeptał na ucho:

— Lucy jest słaba — przypomniał mu słowa, które sam przed chwilą wypowiedział.

Potrząsnął głową. Sapnął ciężko i wstał, odwracając się w kierunku Flame. Twarz pełną bólu zostawił za sobą. Pozostawił jedynie siłę i dominację, którą ukazał, mówiąc:

— Żona Jude'a popełniła samobójstwo po tym, jak go zastrzeliłem.

W moment rozległy się wokoło szepty. Jedni mówili do drugich, plotkowali, gadali, mieli wątpliwości, aż w końcu Flame uciszył ich donośnym uderzeniem laski o kostkę.

— Zabiłeś go? Dlaczego? — spytał, marszcząc czoło ze złości.

— Ponieważ dowiedziałem się, że Acnologia mnie przyjął do siebie, bo byłem dzieckiem Jude'a.

Flame otworzył szeroko oczy w głębokim zdziwieniu. Zeref jednak nie dał mu nic powiedzieć.

— Jude zgwałcił moją matkę, Amelię Dragneel, żonę Igneela Dragneela. Dowiedziałem się o tym niedawno.

— Słabeusz... I od razu poszedłeś go zabić?

— Nie... — odparł stanowczym tonem. — Uznałem, że musi zginąć. Z wielu powodów, o których Państwu opowiem, ale na razie... — ominął Flame'a i wszedł do domu — muszę zająć się dzieckiem.

Mard Geer podążył za nim i zamknął drzwi, pozostawiając ciało Mavis na mrozie, wśród ludzi, którzy wrzucą je do pieca, a prochy rozsypią po ogrodzie, udając, że ta kobieta nigdy nie istniała..

Podobało się? Wesprzesz autora?
Można również wpłacać jako gość kartą bankomatową ;)

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!