[Pozory czasem mylą] Rozdział 70 Samotnie jak jaskółka

Światło wpadło nagle do pokoju. Zeref przymrużył zaspane oczy i wyciągnął się leniwo. Kątem oka, półprzytomny, luknął w stronę zegarka. Dochodziła ósma. Zaśmiał się, przekonany, że musiał się zatrzymać poprzedniego dnia.

Za oknem rozległ się hałas. Podniósł się gwałtownie i podbiegł na sflaczałych nogach pod okiennice. Dłoń położył na ciepłej od świecącego słońca szybie. Przyjechały trzy samochody z przedstawicielami zarządu. Na samym początku wysiadł najstarszy z mężczyzn, Flame. Człowiek, którego imię przed pięćdziesięciu laty obiegało całe Fiore. Słynny członek mafii, mistrz świata w szachach i niesamowity szermierz. Jako jeden z nielicznych dumnie odkrył tatuaż na plecach, wielkiego czerwonego smoka z krwawym napisem "śmierć wrogom w wiecznym ogniu". Niektórzy mówili, że znał jeszcze pradziadka Lucy, a nawet z nim współpracował.

Zeref nie rozumiał tylko, dlaczego zgromadzili się pod oknem, dlaczego nikt go nie obudził? Czy zmieniła się pora spotkania? Nie, nie pojmował tego wszystkiego. Rzucił się w stronę telefonu. Był wyłączony. Szybko go uruchomił. Naprawdę minęła godzina ósma.

Osunął się na łóżko.

— Zaspałem... — wyszeptał i w tym samym momencie do pokoju wszedł Mard Geer.

Mężczyzna położył tacę ze śniadaniem obok Zerefa na podłodze i sam przysiadł się, biorąc jedną z grzanek. Ugryzł kawałek chlebka.

— Panie, mamy godzinę. Porozmawiałem z Lucy i wytłumaczyłem jej sytuację — zaczął się tłumaczyć. — Uznała, że najpierw zaprosi zarząd na mały spacer po ogrodach, które ostatnimi czasy odnowiła. Opowiedziała panu Flamowi o cudownych kostkach, które ułożyła w kształt smoka. Tak więc wszyscy się jednomyślnie zgodzili na wycieczkę i herbatę w ogrodzie. Zodiaki obiecały się tym zająć. Prezentacja zacznie się za godzinę.

Zeref spróbował drugą kanapkę — z jeszcze ciepłym pasztetem i ogórkami kiszonymi. Napił się również herbaty z torebki. Nie pamiętał, kiedy ostatnio spożywał tak spokojnie śniadanie. Wokół zapanowała cisza. Nawet spod okna zniknęli ludzie z zarządu wraz z Lucy. Mard Geer od chwili nie odzywał się, tylko jadł wraz z Zerefem. Wybierał kanapki ostrożnie, nie brał każdej z nich. Raczej z mniej przypieczonym chlebkiem i cieńszą warstwa pasztetu.

— Weź normalne — skarcił go Zeref.

Mard Geer otworzył szeroko oczy ze zdziwienia, ale zawahał się nad wyborem kolejnej. Zeref czekał na swoją kolej, pilnując, że weźmie sobie normalną. W końcu chwycił pierwszą lepszą.

— Naprawdę dobre. — Komplement nie brzmiał na wymuszony, ale nadal dziwnie, jakby Mard Geer nie czerpał żaden satysfakcji ze spożywania tego posiłku. — Lucy je przygotowała — wyjaśnił chwilę później.

Dla Zerefa wszystko się stało jasne. Otworzył jedną z kanapek. Zajrzał do środka, na najcieńszą warstwę, która się okazała słodkim dżemem ze śliwek. To stąd był ten słodkawy posmak. Poza tym nie dostrzegł nic dziwnego w kanapkach.

— Jesteś zły — zauważył, po czym wypił na raz pół kubka herbaty.

— Tak, bo nie spodziewałem się tego akurat po niej. — Zjadł ostatnią z kromek. — Wstała wcześniej. Nie tylko zeszła do kuchni z tą laską, ale z nią upiekła pasztet. Podobno jakiś przepis babki Raka od strony ciotki. Nie wiem, ale całkiem niezły. Poza tym przygotowała cały stos kanapek. Dla wszystkich. Ze sto ich było? — Parsknął śmiechem. — Dała mi je bez chwili zawahania. Zrobiła nam herbatę. I jeszcze pozwoliła mi cię nie budzić. Całkiem... kochana.

— Tak, kochana. — Westchnął Zeref. Sięgnął do kieszeni i w końcu wyjął list, którego nie zdążył przeczytać poprzedniej nocy. Rozwinął go. Nadal był dla niego nieczytelny, ale tym razem zaczął od początku.

Mard Geer przysunął się bliżej Zerefa. Położył mu dłoń na ramieniu, aby dodać otuchy.

— "Witaj..." — zaczął czytać go na głos. — "Nie miałam odwagi, by wcześniej do ciebie napisać, a tym bardziej zadzwonić. Wiem, że nie chcesz mieć nic ze mną wspólnego. Spotkać się czy tym bardziej zobaczyć Zerefa. Rozumiem to. Igneela też rozumiem. Zerefa oddaliśmy do sierocińca. Lepiej mu tam będzie. Mam nadzieję, że kiedyś w końcu dotrze do ciebie, co zrobiłeś. I mi, i Zerefowi. Tak, to twój syn, Jude..." — w tym momencie Zeref urwał.

Opuścił list i odsunął się od niego, jak od trującej rośliny. Wytarł nawet ręce o prześcieradło. Dlaczego? Nie rozumiał. Syn? Jaki syn? Dlaczego w liście pojawiło się imię Jude'a? Skąd w ogóle pomysł, że...

Zeref opadł na podłogę. Poklepał się po policzkach, żeby jakoś się ogarnąć i w końcu podniósł się. Mard Geer chwycił go pod ramię i zaprowadził do szafy, w której czekało gotowe ubranie. Zeref stanął dokładnie naprzeciw lustra. Jego odbicie było obce, inne niż do tej pory. Nie widział w nim Zerefa Dragneela, syna Igneela, a Jude'a. Obraz tego mężczyzny wyrył się w jego myślach. Widział go na szybko, na krótko, gdy przychodził do Lucy, żeby podać jej herbatę. Włosy miał inne, oczy inne, budowę ciała inną... Nie, w żaden sposób nie przypominał tego człowieka. Zapewne matka zwariowała i stąd ta pomyłka. Wierzył w to przekonanie głęboko, ale za kolejnym słabym wdechem powietrza, Mard Geer podsunął mu pod nos teczkę.

— Raport policyjny — odparł lakonicznie.

Zeref otworzył teczkę. W środku znajdował się wynik obdukcji młodej kobiety i jej zdjęcie — należały do Amelii. Z wyglądu przypominała nastolatkę o niewinnej twarzy, którą na zdjęciu okrywały liczne siniaki. Raport lekarza mówił o nich, wspominał o zasinieniach na nadgarstkach, o ranie na brzuchu, a co ważniejsze o śladach gwałtu. Czytał powierzchownie. Gdzieś rzuciło mu się w oczy hasło: zadrapania, ślady w pochwie, zakrwawienia... Przełożył kartkę. Kolejna dotyczyła zapisu rozmowy i zeznaniami, jakie złożyła.

Zamknął teczkę i oddał ją Mard Geerowi, pytając:

— Co to ma znaczyć?

— Jude Heartfilia zgwałcić Amelię Dragneel, gdy ta pracowała u niego. Dziewięć miesięcy temu ty się urodziłeś — zamilknął, ale i nic więcej nie potrzebował od siebie dodawać.

Zeref zacisnął mocno powieki. W myślach odtworzył przepiękny uśmiech matki, kochającej kobiety, która nosiła go na baranach i mówiła, że w końcu będą razem. Jednak czy to tylko nie mrzonka? Utwór wyobraźni dziecka, jego marzenie? Ile razy odwracała od niego wzrok? Nie potrafił zliczyć. Krył się tam jakiś cień. Cały czas za drzwiami słyszał płacz, ale nie zawsze Natsu. Czasem szlochanie przypominało kobiecy głos. Wtedy i tak wychodził, sprawdzał, co z Natsu. Za każdym razem spał...

Dotknął naszykowany garnitur. Do spotkania zostało niewiele czasu. Jeszcze się nie przygotował, laptop z prezentacją został w kuchni, a Lucy najpewniej dokładała kolejnych starań, by zająć uwagę zarządu...

Zeref potrząsnął głową. Ruszył do łazienki i na szybko ogarnął się, nawet wziął krótki prysznic. Potem przebrał się w garnitur. Ruszył do kuchni po laptop. Mard Geer towarzyszył mu na każdym kroku, jak wierny pies. Aż doszli do ogrodu.

— Witaj serdecznie panów. — Pochylił się elegancko przed zgromadzeniem. — Przepraszam za drobne opóźnienia, ale zatrzymałem się w korytarzu pełnym obrazów dawnych właścicieli posiadłości. Coś wspaniałego. W szczególności urzekł mnie obraz poprzedniego właściciela. Niewątpliwie zatrudnił zdolnego artystę.

— Sprowadził go prosto z Francji — odezwał się Flame. Starszy mężczyzna popił gardło kawą i kontynuował: — Nie wiem, czy obrazy cię aż tak urzekły, czy sama posiadłość? Hm...

— Ach, trudno powiedzieć. Urzec może wiele, ale chyba najważniejszy jest sam zachwyt. A jak panom podobał się ogród i nowo wyłożona kostka?

— Smok piękny, choć nie tak cudowny jak tatuaż na moich plecach — kontynuował Flame w imieniu całego zarządu. Mężczyzna uśmiechnął się pogardliwie w stronę Zerefa. Potem znów spojrzał w stronę ośnieżonych klombów. Mimo że Flame był starym, niedołężnym człowiekiem, który nie potrafił samodzielnie funkcjonować, a laskę traktować jak trzecią nogę, to wciąż z jego oczu bił silny blask. Złamać jego ciało każdy mógł, ale nie ducha...

— Jeśli mogę, chciałbym rozpocząć prezentację. — Skłonił się przed zarządem. Wszystkich zaprowadził do sali konferencyjnej.

Zaczęło się od drobnych przystawek w postaci koreczków i świeżo zaparzonej herbaty, a na późnej przyszykowali coś bardziej wykwintnego. Loki zaprowadził Lucy na miejsce, które zawsze zajmował Acnologia. Przy oknie, na samym końcu stołu. Odłożyła laskę obok. Zjadła jeden koreczek i wtedy dopiero skinęła w stronę Zerefa, by zaczynał.

Wyświetlił prezentację.

— Plany nie zawsze kończą się tak, jakbyśmy tego chcieli. Zmiany są nieodłącznym elementem efektu końcowego i bez niego nie doszlibyśmy do prawidłowej formy. Plany Acnologii przed pójściem do więzienia były fascynujące. Sam zająłem się lekturą jednego z planów przez całą noc bez chwili wytchnienia — urwał w tym momencie. Siedział, bo pracował w tym czasie nad wieloma sprawami po nocach, ale o tym nie musiał wspominać. — Dzisiaj chciałbym zaproponować zmiany i liczę na państwa zdanie w tej kwestii. Pierwotny plan zakładał odkupienie kilku budynków i przerobienie ich na całe biuro prawnicze. Aczkolwiek zauważyłem w ostatnich latach tendencję wzrostową, jeśli chodzi o usługi doradcze z zakresu nieruchomości czy inwestycji w nieruchomości. Wiele osób po ostatniej hossie chce zakupić mieszkania, wierząc, że ich cena pójdzie w najbliższym czasie jeszcze w górę. — Znów zrobił pauzę. Przerzucił slajd i przedstawił dane na wykresie. — Bessa jest nieunikniona. Ceny spadną w ciągu najbliższego roku bądź dwóch lat. Wszystko jest uzależnione od rynków zagranicznych i polityki rządu. Władza ulegnie zmianie. Czeka nas nieunikniony kryzys gospodarczy w związku z załamaniem na rynku amerykańskim. Zanim do nas dotrze, trochę minie, aczkolwiek dotknie i nasz kraj, co jest rzeczą oczywistą.

— Konkrety, chłopcze — pogonił go Flame.

Zeref położył ręce na stole. Spojrzał po kolei na każdego z członków zarządu i dopiero wtedy wyjaśnił, jaki ma plan:

— Chodzi o rozszerzenie zakresu działalności. Kiedy przyjdzie kryzys, ludzie nie rzucą się na prawników, a na różnych specjalistów, którzy pomogą im wyjść z trudnej sytuacji. Poza tym nie zatrudnimy wszystkich prawników w kraju w jednym budynku. Do tego nie mamy siły pieniądza, z tego co się orientuję.

Kilka głów odwróciło sie ze wstydu.

— Proponuję więc kondygnację z różnymi biurami. Byłoby to...

— Wystarczy. — Flame uderzył laską o podłogę. — Rozumiem twój pomysł. Ciekawe, nie powiem. Sam się zastanawiałem, czy przypadkiem o czymś podobnym nie pomyśleć. Widzę, że mnie przegoniłeś. Przedyskutujemy twoją propozycję w najbliższym czasie. Prześlij nam swoją prezentację. Tutaj nic więcej nie zdziałamy. Poza tym musimy się zająć poważniejszymi sprawami.

— Poważniejszymi? — wtrąciła się Lucy. — Jeśli chodzi o mojego dziadka, to rozprawa wciąż jest przesuwana. Próbujemy od sądu uzyskać zgodę na wypuszczenie dziadka za kaucją, ale nie są chętni do współpracy.

— Musimy zacząć działać SIŁĄ! — Jeden z mężczyzn walną pięścią w stół.

— Drogi przyjacielu, wstydź się — skarcił go Flame. Pokręcił głową z zawodu, a później zwrócił się do Lucy: — Oczywiście, że chodzi o Acnologię, ale i o Igneela. Siłą tu nic nie wskóramy. To nie te czasy. To nie ci sami ludzie. Musimy poważnie zastanowić się nad dalszymi działaniami, ale nie mogą one wykraczać poza określone normy. Ludzie są po stronie Igneela, to fakt.

— Nie należy im się dziwić — odparła szczerze Lucy, zajadając się kolejnym koreczkiem. — Dziadek wyrządził wiele zła, ale ludzie nie widzą i drugiej strony medalu. Zostałam porwana i to nie przez dziadka, a przez zwyczajnych, szarych obywateli, którzy zaginęli, a teraz jak się okazało, zostali zamordowani. To budzi kontrowersje.

— Spore — zgodził się z nią Flame. — Dlatego trzeba działać ostrożnie, a nie wychodzić z bronią do ludzi. — Spojrzał na członka zarządu, który wcześniej zaproponował rozwiązania siłowe.

— Nie inaczej. Mamy do wyboru dwie opcje. — Lucy pokazała dwa place. Jeden schowała i powiedziała: — Pokazać Acnologię w dobrym świetle, bądź... — na jej znak, Loki rzucił papiery na stół — pokazać Igneela w złym.

Loki rozłożył dokumenty tak, aby każdy członek zarządu dostał kopię oryginały. Jeden egzemplarz podał nawet Zerefowi. Kolejny brud wyciągnięty po latach...

Zeref przełknął ślinę, nieprzekonany do tego, że chce poznać prawdę kryjącą się w tych dokumentów. Jeśli jednak teraz się tego nie dowie, już może nigdy nie pozna zawartości tych papierów.

Z trudem powstrzymał się od zaśmiania. Zbyt wielu rzeczy dowiadywał się w ciągu jednego dnia. Nie zdążył jeszcze przyswoić jednej informacji, a kolejna strzelała jak grom z jasnego nieba i trafiała prosto w niego. Ciekawość jednak wygrała i zajrzał do nowych dokumentów. Ponownie był to skrócony raport policyjny.

— Igneel miał jeszcze jedno dziecko... — zaczęła Lucy.

Zerefa oblał zimny pot. Spiął wszystkie mięśnie i obejrzał się za siebie, gotowy by w każdej chwili uciec z pokoju. O niego chodziło. Zamierzała zdradzić, że przez ostatnie kilka lat w ich szeregach był syn Igneel, nikt mu nie uwierzy, jeśli zdradzi treść listów matki.

— Zostało odnalezione martwe — dokończyła cienkim głosem. Pochyliła głowę nad stołem, ze smutku i rozczarowania. — Miał kłopoty finansowe, długi i nagle pewnego dnia jego dziecko zmarło w nocy. Udusiło się. Mały chłopiec, którego nazwali Haru. Natsu był w tym czasie u swoich dziadków...

Zeref wypuścił dokumenty. Teczka wraz z kartkami papieru odbiła się od stołu i poleciała na ziemię. W jednej chwili spojrzenia wszystkich członków zarządu skierowały się na raz w stronę Zerefa. Popatrzyli na niego ze zdziwieniem. Mard Geer poklepał Zerefa po ramieniu, próbując go obudzić z koszmarnego snu, niedowierzania temu, co właśnie ujawniła Lucy.

Zakaszlał. Podniósł papiery z podłogi i rozejrzał się po zebranych, aż w końcu zebrał wszystkie myśli. Kłam, kłam, powtarzał sobie bez ustanku, aż w końcu kłamstwo przyszło.

— Igneel zabił dziecko? — spytał smutnym, pełnym zawodu głosem. — Społeczeństwo go kocha, wydaje się dla wielu bohaterem, a zabił własne dziecko? — Pokręcił głową. — Potwór.

Lucy zadarła podbródek i skinęła, dumnie przyklaskując mu w ciszy, jakby chwaliła posłuszne zwierzątko, że podążyło za nim.

— Zgadzam się, że sprawa jest podejrzana. Igneel nie zasługuje na zaufanie. Porwał mnie! — pokreśliła silnym tonem. — Zapłaci za to.

— Zapłaci? — powtórzył zaskoczony Flame. — Uważaj, co mówisz, dziecko. Juz mówiłam, siła, złość to niebezpieczne emocje. Chcemy kogoś poparzyć, a sami zachowujemy blizny. Z Igneelem to ciężka sprawa, ale faktycznie mogą wypłynąć ciekawe plotki, które zepsują jego wizerunek. Najważniejsze, żeby jak najmniej ludzi za nim poszło.

— A w tym momencie to w ogóle możliwe? — wtrącił się jeden z pozostałych członków zarządu. Źle mu patrzyło z oczu. Wyglądał na chytrego człowieka, który we wszystkim znajdzie jakieś "ale".

— Możliwe, że tak. Możliwe, że nie... — odpowiedział wymijająco Flame. — Żyliśmy i będziemy żyć w niepewnych czasach. Wielokrotnie i mnie zaskakiwały decyzje Acnologii, ale często okazywały się słuszne.

— Często czyli nie zawsze — chwycił go za słówko ten sam z mężczyzn.

— Ech... Zawsze się czepiasz. Nie zawsze, bo oczywiście, że coś może pójść nie tak. Lucy o tym wie najlepiej. — Skinął głową w stronę dziewczyny. — Liczę się z twoim zdaniem, moja droga, ale pamiętaj, że nie stanę po twojej stronie, jeśli popełnisz błąd. Wszyscy cię zostawimy.

Pozostali zgodzili się jednomyślnie z Flamem.

Zeref też miał ochotę do nich dołączyć. Lucy zmierzała w niebezpiecznym kierunku i powoli zaczął dostrzegać szaleństwo w jej działaniach i niesamowitą spontaniczność. Kiedy dowiedziała się o Igneelu? Już wcześniej otrzymała te informacje czy w trakcie jego odpoczynku wydarzyło się coś, co zmieniło przebieg rozmowy z zarządem? Mógł w tej chwili tylko zgadywać. Jednak później dowie się wszystkie i nie zawaha się ani przez moment cisnąć Lucy, aż nie zdradzi mu całej prawdy.

Podobało się? Wesprzesz autora?
Można również wpłacać jako gość kartą bankomatową ;)

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!