[Pozory czasem mylą] Rozdział 69 Zmęczony wędrówką

ZEREF

Zatrzasnął za sobą drzwi. Kot podskoczył w przerażeniu i uciekł pod stół, chowając się obok sterty niepotrzebnych materiałów, które leżały w kuchni od kilku tygodni i dalej nikt nie wiedział, co z nimi zrobić. Zeref odetchnął ciężko i schylił się, sięgając do zwierzęcia. Kot zaatakował go pazurami. W ostatniej chwili odsunął rękę, unikając groźnego podrapania. No trudno, wzruszył ramionami. Kiedyś wyjdzie... Pomyślał, że może to i lepiej. Przynajmniej krzesło było teraz wolne.

Opadł na nie całkowicie zrezygnowany. Wyłożył list na stół i zaczął mu się przyglądać — głęboko, z powagą i zastanowieniem, czy na pewno powinien zaglądać do jego wnętrza? Kryło się tam coś, czego nie chciał wiedzieć. Poznanie prawdy byłoby słodkim ukojeniem, ale co gdyby zanurzył się w kolejną tajemnicę, kolejny ból, który zabrałby mu chwilowy, upragniony spokój?

— Niech to wszystko będzie przeklęte...

Kot wyszedł z ukrycia. Zaczął łasić się do jego nogi, cichutko miauczeć, a w pewnym momencie skoczył Zerefowi na kolana i ułożył się w kłębek, łebkiem szturchając chłopaka o udo. Uśmiechnął się mimowolnie. Pogłaskał kotka po gładkim futerku.

Takiego spokoju właśnie potrzebował... i ten spokój miał zaraz odejść. Nie chodziło tylko o list. Na stole leżał również zamknięty laptop. Skończył ostatnią prezentację dla zarządu, ale nad kolejną musiał rozpocząć pracę. Zaczęło się od zwykłej analizy rynku nieruchomości i popycie na prawników, a doszedł do pytań na temat potrzeb współczesnych obywateli i ich poczucia bezpieczeństwa i stabilności. Jednak był to dopiero zalążek problemów.

Otworzył laptop i spojrzał na pocztę — pojawiło się ponad sto nowych wiadomości w ciągu kilku godzin nieobecności. Żadna nie była spamem. Wszystkie dotyczyły pytań związanych z projektem, część osób pytała o Acnologię, niektórzy o spłatę długów, a znaleźli się i tacy, co dalej szukali pożyczki u Acnologii. Pożyczki, która rozpoczynała się niejednokrotnie od kwot przewyższających wartość posesji, na której przebywali. Aż bał się pytać, do czego ludziom takie pieniądze.

Nagle rozległo się pukanie do drzwi, od strony drugiej części budynku. Powiedział niewyraźne "proszę" i wyprostował się, sprawdzając zegarek. Dochodziła dwudziesta pierwsza trzydzieści. O tej godzinie nie spodziewał się gości. Jednak do pomieszczenia wcale nie wszedł gość, a Mard Geer. Głowę trzymał pochyloną nisko, bał się spojrzeć Zerefowi prosto w oczy, a przede wszystkim milczał i stał. Nie podszedł do samego Zerefa. Zatrzymał się przy blacie i nastawił wodę w czajniku elektrycznym.

— Kawę, jeśli możesz — burknął Zeref.

Oczy Mard Geera rozszerzyły się w radosnym zaskoczeniu. Bez chwili zawahania sięgnął po drugi kubek i nasypał do niego prawdziwej, ale od razu zmielonej kawy. Przygotował również mleko i parę ciastek.

— Czy... — zaczął i w tej samej chwili urwał, wzdychając ciężko.

— Mów — rozkazał mu Zeref.

— Czy wybaczysz mi? — zapytał szybko, tym razem bez zastanowienia.

— Zostawiłeś Lucy — wycedził przez zęby. — Wiedziałeś, że jej potrzebuję. Wiedziałeś, że bez niej i tak miałbym skończone życie. Dlaczego nie zadzwoniłeś? Dlaczego ją tam zostawiłeś?

— Ja...

— A właściwie, nawet nie odpowiadaj. — Machnął ręką od niechcenia. — Zawiodłeś mnie i tyle. Moje zaufanie.

Mard Geer podniósł jeden z kubków i opuścił go z pełną siłą, uderzając nim o blat. Rozległ się huk. O dziwo, na kubku nie pojawiła się choćby najmniejsza rysa. Woda zagotowała się. Mard Geer zalał kawę i przygotował oba napoje w ten sam sposób — prawie do pełna wody, łyżka mleka i dwie łyżeczki cukru. Podał jeden z kubków Zerefowi.

— Przepraszam... — wyszeptał, po czym dmuchnął na parującą kawę. Napił się jej odrobinę, ale wtedy skrzywił się i odstawił ją, by ostygła. — Nie dajesz sobie rady.

Zeref parsknął śmiechem.

— Jak doszedłeś do tak zaskakujących wniosków, Mard? Oczywiście, że nie daję sobie rady.

— Pomogę...

— Nie — powiedział słaby, zmęczonym głosem. — Proszę, nie. Kyoka mnie zdradziła, ty nie posłuchałeś. Nie mam sił na złoszczenie się na ciebie, ale przestałem mieć też zaufanie.

— Panie... — Mard Geer przyklęknął. — Wybacz mi.

— Nie nazywaj mnie "panem". Uratowałem cię, teraz ty mnie. Dług spłacony. Wszyscy szczęśliwi.

— Ale ja...

— Nie ma "ale"! — krzyknął odruchowo. Kot się zjeżył na grzbiecie. Zeref pogłaskał ją i wziął głęboki wdech na uspokojenie. — Przepraszam, jestem już zmęczony. Nie potrafię tego ogarnąć. Nie śpię. Nie jem. Zajmuję się Lucy. Zajmuję się organizacją. Nie mam czasu dla siebie, a co mówić o reszcie spraw. Mard... — zwrócił się do przyjaciela — ja nie potrafię ci znów zaufać. Boję się. po prostu się boję. Cały czas coś mi sie wyślizguje z rąk. Cały czas...

— Kocham cię — wyznał nagle Mard Geer.

Zeref odłożył kota na krzesło, sam wstał, w milczeniu przyglądając się Mard Geerowi.

— Wiem, kiedyś mi już to powiedziałeś.

Podszedł do przyjaciela i położył na jego ramieniu dłoń. Ktoś go jeszcze kochał na tym świecie... To było całkiem miłe uczucie i miła świadomość, że nie został sam. Jednak wcale to nie oznaczało, że mu wybaczył.

— Nie... Nie rozumiesz...

Mard Geer chwycił Zerefa z tyłu głowy. Powoli przyciągnął go do siebie, tak że ich twarze spotkały się w bliskiej odległości. Pachniało wokoło kawą. Zeref lubił ten zapach, a szczególnie wtedy gdy Mard przygotowywał mu świeżo zmieloną. Ta była inna, ale nadal aromatyczna i ożywiająca. Nie rozumiał tylko, dlaczego znalazł się tak blisko Mard Geera. Dlaczego trzymał go w bliskiej pozycji, tak że ich nosy prawie się stykały. Nie rozumiał przyjaciela. Jego oczy wodziły po całym pokoju, unikały Zerefa, a zaraz do niego wracały. Oddychał ciężko i jak serce waliło mu w piersi. Aż na końcu zacisnął usta w wąską linijkę. W oczach pojawiły się łzy i Zeref dostrzegł w nich strach.

— Co się... — zaczął, ale wtedy Mard Geer chwycił go w krótkim pocałunku.

Odepchnął od siebie Zerefa i sam uciekł dalej, zasłaniając usta.

— Wybacz mi, panie. Kocham cię. Mam nadzieję, że teraz to zrozumiesz...

Zeref opadł ciężko na fotel, na którym zostawił kota. Zwierzę rozdarło się, ale zdążyło uciec na podłogę, nim Zeref nie rozgniótł. Obrócił się i pomiział w ramach przeprosin kota po pyszczku.

— Kochasz mnie... — powtórzył powoli, analizując dokładnie prawdziwe znaczenie tego wyznania. — Kochasz mnie... — powiedział jeszcze wolniej.

Mard Geer odsunął aż po szafki z garnkami. Oparł się o nią i zsunął się aż na podłogę, nie odrywając wzroku od Zerefa. Uśmiechnął się niepewnie — trochę sztucznie, ale Zeref wiedział w tym uśmiechu i ulgę.

— Wiesz, panie... — zaczął, ale wtedy Zeref mu przerwał:

— Nie nazywaj mnie tak.

— Oczywiście. — Zacisnął mocno powieki i wziął głęboki wdech, zanim mówił dalej: — Naprawdę cię kocham. To nie jest zwyczajna adoracja ani tym bardziej braterska miłość. Nie rozumiałem wielu rzeczy. Myślałem, że przesadzam, ale wtedy cię zobaczyłem w tej fabryce... Prawie umarłeś na moich oczach...

Kawa powoli stygła. Zeref napił się jej odrobinę, ale była tak gorzka, że skrzywiło nim. Wstał i wylał wszystko do zlewu. Niesmak w ustach przegryzł ciastkiem, które dołączył do zestawu Mard Geer. Było chrupiące, świeże. Ktoś musiał specjalnie zrobić zakupy tego dnia. Otworzył lodówkę wypełnioną po brzegi potrzebnymi produktami. Kolację dla Lucy też ktoś przygotował.

— Mard Geer... — wypowiedział imię przyjaciela. — Ty to wszystko...?

Kiwnął w odpowiedzi.

— A długo... Długo coś do mnie czujesz?

— Myślę, że od paru lat jest to "coś" większego. Nie jestem pewien. Czasami... — Ścisnął w dłoni brzeg własnego płaszcza. — Nie chciałem, żebyś rezygnował ze swoich marzeń. O domu... Rodzinie...

— Przy głupku... — Sapnął. Ręce oparł o pas i pokręcił głową z niedowierzenia. Może i Mard Geer go kochał, ale jeszcze nie zrozumiał. Dlatego kontynuował spokojnym tonem: — Nigdy nie miałem domu, rodziny i oczywiście, że chciałbym coś podobnego zaznać... Miłości... — Na samą myśl o Amelii, matce, która zostawiła go dla Natsu, coś nim ścisnęło. — Nie kochała mnie mama, tata też nie, w sierocińcu nie czułem się dobrze, Acnologia nigdy nie zastąpił mi rodziny, więc...

Mard Geer chwycił Zerefa za dłoń. Ucałował jej wierzch i wstał. Znowu stanął blisko niego, twarzą w twarz i choć chwilę wcześniej właśnie z tego narodził się pocałunek, Zeref nie odsunął się od Mard Geera. Ten jednak tym razem nie uczynił tego samego. Pochylił się i wtulił Zerefa w swoją pierś — bardzo delikatnie, tak że w każdej chwili mógł uciec z tego uścisku.

Został.

Sam objął Mard Geera w pasie i pozwolił na mocniejsze, czulsze przytulenie.

— Pomogę — obiecał jeszcze raz. — Więc proszę, daj mi szansę. Tym razem cię nie zawiodę.

— Zawiedziesz mnie i tak... — wyszeptał Zeref. — To u mnie normalne, ale chyba... Chyba to zaakceptuję. Nie wymagam od ciebie wiele, tylko tego żebyś był obok mnie. Potrzebuję kogoś bliskiego. W tym momencie jeszcze bardziej...

Obejrzał się przez ramię w stronę zamkniętego listu.

— Czy to coś ważnego? — spytał Mard Geer.

— Chyba bardzo. Nie wiem, zresztą. Matka wysłała go do Jude'a. Nigdy nie otworzył żadnego z nich. To okrutne, prawda?

— A co zawiera?

— Nie wiem. Właśnie to jest najgorsze, że nie wiem.

— Otworzysz go?

— A chcę? — Wzruszył ramionami. — Boję się, że znowu dowiem się czegoś, czego nie chcę. Waham się, czy na pewno warto grzebać w tych brudach.

Mard Geer chwycił Zerefa za ramiona i odsunął od siebie.

Zamrugał kilka razy ze zdziwienia i zaraz nastąpiło coś, czego nigdy w życiu, by się nie spodziewał. Mard Geer wziął jeden z noży z szuflady. Podszedł do stołu i nim Zeref zdążył zareagować, rozciął list. Wyjął ze środka dwie kartki papieru i podał je Zerefowi.

— Otworzone. Już nie masz wątpliwości. — Zacmokał ustami. — Znienawidź mnie, jeśli masz taką potrzebę, ale teraz przynajmniej masz wymówkę. Nie ty to zacząłeś, ja. Ja wiem, a przynajmniej podejrzewam, mój panie, dlaczego Amelia napisała te listy.

— Ty...

— Sądzę, że masz prawo dążyć do prawdy. Pewnie zaboli. Nawet bardzo. Przepraszam, jeśli przez moją głupotę, ucierpisz. Wtedy skieruj swój gniew na mnie. — Znów się zbliżył do Zerefa. — Przyjmę twój ból, twoje cierpienie. Będę gotów na wszystko.

— Ty... — wysyczał. — Dziękuję.

Rozłożył list. Czcionka była malutka, bardzo podobna do tej, którą już kiedyś widział, gdy przeglądał dawne notatki jego matki. Założył, że to ona napisała ten list. Jednak litery wyglądały na niekształtne, niektórych słów nie potrafił rozczytać, choć domyślał się, co kobieta miała na myśli.

Nie przeczytał całości. Wepchnął list do kieszeni. Dosypał kotu karmy, a następnie zgasił w kuchni światło.

— Dotrzymasz mi towarzystwa w nocy? — zapytał, może trochę dwuznacznie, ale wierzył, że Mard Geer nie odbierze tego w ten sposób.

— Oczywiście, że tak — odpowiedział i podążył za Zerefem. Zamknął za nim drzwi do kuchni.

Na korytarzu zastali ciemność. Nie włączyli światła ze względu na oszczędności, ale i zwyczajną niechęć do rozświetlania części korytarzy w drugiej części budynku. Była najstarsza ze wszystkich, zabytkowa i z klimatem, którego nie dało sie opisać słowami. Ciężkie, grube zasłony zdobiły wysokie, sięgające aż do sufitu okna. Obrazy dawnych właścicieli obiektu wisiały wzdłuż korytarza. Każdy inny. Zaczynało się od prostych, bardzo biednie zdobionych malowideł, których płótno uległo zniszczeniu przez wieki, a kończyło na majestatycznym właścicielu sprzed dwudziestu lat — ojcu Acnologii, wielkiemu właścicielowi zakładów produkcyjnych Fiore, dzięki którym zbił majątek — począwszy od branży budowniczej, a kończąc na najlepszych wędlinach na całym kontynencie. Obraz był idealnym odbiciem pradziadka Lucy, a tym samym pokazywał jak dziewczyna była do niego podobna. Ten sam mały nos, pociągła twarz. Nawet okazało się, że był blondynem.

— Miał wszystko... — zaczął Zeref, przyglądając się głębokiemu spojrzeniu mężczyzny z obrazu — a wykończyła go choroba. Na co zmarł?

— Acnologia skończył dwadzieścia lat, kiedy umarł. W wieku czterdziestu dwóch lat. Jego ukochana wcześniej odeszła, podobno wypadek samochodowy. A on sam? Mówią, że alkohol go wykończył, inni że trucizna, ale najwiarygodniejsze źródła mówią o raku. Nie przeżył. Acnologia był głupi, młody i stracił szybko majątek. Odbił się równie szybko z pomocą dawnych przyjaciół jego ojca. Nigdy tak samo. Nie przywrócił dawnej potęgi. Musiał uciekać do Magnolii, kiedy urodziła się Layla.

— Dlatego jego portret jest taki biedny... Pewnie nadal ma wyrzuty sumienia, że zniszczył rodzinną fortunę.

— I chce, żeby Lucy nie poszła w jego ślady, a odbudowała potęgę — dokończył myśl. Mard Geer otworzył drzwi do pokoju i puścił Zerefa pierwszego. — Wydaje mi się, że celowo poszedł do więzienia. Zbyt długo w nim siedzi. Rozprawy cały czas są przekładane, Igneel zachowuje się dziwnie, jego odsiadka podejrzanie się przedłużyła przez nowe dowody w sprawie sprzed dziesięciu lat, którą znów wznowiono.

— Nowe dowody.. — Parsknął śmiechem. — Nie wspominajmy o tym Lucy, ona i tak ma ciężko.

— Ciężko i nie. — Usiadł na łóżku. — Sądzę, że ona mocno się oszukuje w tej całej roli. Udaje kogoś, kim nie jest, a najgorsze jest to, że samolubnie pociąga za sobą innych.

— Nie... To nie tak... — Zeref stanął w jej obronie. — Nie da się zatrzymać koła, które ruszyło. Szczególnie tego. Lucy już nie będzie miała normalnego życia.

— A kiedykolwiek miała? — oburzył sie Mard Geer. — Proszę, panie, wybacz mi, ale ona jest dla ciebie trucizną. Bardzo wolno działa. Bardzo...

— Mard! — krzyknął, a potem zniżył głos i kontynuował: — Obiecałeś być przy mnie, więc zaufaj mi. Lubię Lucy, ale mam jeszcze sprawy do załatwienia. Nasze plany od tamtego momentu nie zmieniły się. Ja...

— Tak jest. — Mard Geer pochylił przed Zerefem głowę. Ujął jego dłoń i ponownie ucałował jej wierzch.

Zeref położył się na miękkim, wyłożonym kilkoma warstwami materacy łóżku. Zrobiło mu sie błogo, a oczy zaczęły zamykać szybkiej niż kiedykolwiek mógł przewidzieć. Piąta, szósta noc... Kiedy ostatnio się dobrze wyspał? Miał ochotę zamknąć oczy w tym momencie, ale pamiętał o schowanym w kieszeni liście. Przeczyta. Tylko na moment się położy...

— Obudź mnie — wymamrotał do Mard Geera.

— Tak.

Podobało się? Wesprzesz autora?
Można również wpłacać jako gość kartą bankomatową ;)

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!