ZEREF
Zatrzasnął za sobą drzwi. Kot podskoczył w przerażeniu i uciekł pod stół, chowając się obok sterty niepotrzebnych materiałów, które leżały w kuchni od kilku tygodni i dalej nikt nie wiedział, co z nimi zrobić. Zeref odetchnął ciężko i schylił się, sięgając do zwierzęcia. Kot zaatakował go pazurami. W ostatniej chwili odsunął rękę, unikając groźnego podrapania. No trudno, wzruszył ramionami. Kiedyś wyjdzie... Pomyślał, że może to i lepiej. Przynajmniej krzesło było teraz wolne.
Opadł na nie całkowicie zrezygnowany.
Wyłożył list na stół i zaczął mu się przyglądać — głęboko, z powagą i
zastanowieniem, czy na pewno powinien zaglądać do jego wnętrza? Kryło się tam
coś, czego nie chciał wiedzieć. Poznanie prawdy byłoby słodkim ukojeniem, ale
co gdyby zanurzył się w kolejną tajemnicę, kolejny ból, który zabrałby mu
chwilowy, upragniony spokój?
— Niech to wszystko będzie przeklęte...
Kot wyszedł z ukrycia. Zaczął łasić się do
jego nogi, cichutko miauczeć, a w pewnym momencie skoczył Zerefowi na kolana i
ułożył się w kłębek, łebkiem szturchając chłopaka o udo. Uśmiechnął się
mimowolnie. Pogłaskał kotka po gładkim futerku.
Takiego spokoju właśnie potrzebował... i
ten spokój miał zaraz odejść. Nie chodziło tylko o list. Na stole leżał również
zamknięty laptop. Skończył ostatnią prezentację dla zarządu, ale nad kolejną
musiał rozpocząć pracę. Zaczęło się od zwykłej analizy rynku nieruchomości i
popycie na prawników, a doszedł do pytań na temat potrzeb współczesnych
obywateli i ich poczucia bezpieczeństwa i stabilności. Jednak był to dopiero
zalążek problemów.
Otworzył laptop i spojrzał na pocztę —
pojawiło się ponad sto nowych wiadomości w ciągu kilku godzin nieobecności.
Żadna nie była spamem. Wszystkie dotyczyły pytań związanych z projektem, część
osób pytała o Acnologię, niektórzy o spłatę długów, a znaleźli się i tacy, co
dalej szukali pożyczki u Acnologii. Pożyczki, która rozpoczynała się
niejednokrotnie od kwot przewyższających wartość posesji, na której przebywali.
Aż bał się pytać, do czego ludziom takie pieniądze.
Nagle rozległo się pukanie do drzwi, od
strony drugiej części budynku. Powiedział niewyraźne "proszę" i
wyprostował się, sprawdzając zegarek. Dochodziła dwudziesta pierwsza
trzydzieści. O tej godzinie nie spodziewał się gości. Jednak do pomieszczenia
wcale nie wszedł gość, a Mard Geer. Głowę trzymał pochyloną nisko, bał się
spojrzeć Zerefowi prosto w oczy, a przede wszystkim milczał i stał. Nie
podszedł do samego Zerefa. Zatrzymał się przy blacie i nastawił wodę w czajniku
elektrycznym.
— Kawę, jeśli możesz — burknął Zeref.
Oczy Mard Geera rozszerzyły się w radosnym
zaskoczeniu. Bez chwili zawahania sięgnął po drugi kubek i nasypał do niego
prawdziwej, ale od razu zmielonej kawy. Przygotował również mleko i parę
ciastek.
— Czy... — zaczął i w tej samej chwili
urwał, wzdychając ciężko.
— Mów — rozkazał mu Zeref.
— Czy wybaczysz mi? — zapytał szybko, tym
razem bez zastanowienia.
— Zostawiłeś Lucy — wycedził przez zęby. —
Wiedziałeś, że jej potrzebuję. Wiedziałeś, że bez niej i tak miałbym skończone
życie. Dlaczego nie zadzwoniłeś? Dlaczego ją tam zostawiłeś?
— Ja...
— A właściwie, nawet nie odpowiadaj. —
Machnął ręką od niechcenia. — Zawiodłeś mnie i tyle. Moje zaufanie.
Mard Geer podniósł jeden z kubków i opuścił
go z pełną siłą, uderzając nim o blat. Rozległ się huk. O dziwo, na kubku nie
pojawiła się choćby najmniejsza rysa. Woda zagotowała się. Mard Geer zalał kawę
i przygotował oba napoje w ten sam sposób — prawie do pełna wody, łyżka mleka i
dwie łyżeczki cukru. Podał jeden z kubków Zerefowi.
— Przepraszam... — wyszeptał, po czym
dmuchnął na parującą kawę. Napił się jej odrobinę, ale wtedy skrzywił się i
odstawił ją, by ostygła. — Nie dajesz sobie rady.
Zeref parsknął śmiechem.
— Jak doszedłeś do tak zaskakujących
wniosków, Mard? Oczywiście, że nie daję sobie rady.
— Pomogę...
— Nie — powiedział słaby, zmęczonym głosem.
— Proszę, nie. Kyoka mnie zdradziła, ty nie posłuchałeś. Nie mam sił na
złoszczenie się na ciebie, ale przestałem mieć też zaufanie.
— Panie... — Mard Geer przyklęknął. —
Wybacz mi.
— Nie nazywaj mnie "panem".
Uratowałem cię, teraz ty mnie. Dług spłacony. Wszyscy szczęśliwi.
— Ale ja...
— Nie ma "ale"! — krzyknął
odruchowo. Kot się zjeżył na grzbiecie. Zeref pogłaskał ją i wziął głęboki
wdech na uspokojenie. — Przepraszam, jestem już zmęczony. Nie potrafię tego
ogarnąć. Nie śpię. Nie jem. Zajmuję się Lucy. Zajmuję się organizacją. Nie mam
czasu dla siebie, a co mówić o reszcie spraw. Mard... — zwrócił się do
przyjaciela — ja nie potrafię ci znów zaufać. Boję się. po prostu się boję. Cały
czas coś mi sie wyślizguje z rąk. Cały czas...
— Kocham cię — wyznał nagle Mard Geer.
Zeref odłożył kota na krzesło, sam wstał, w
milczeniu przyglądając się Mard Geerowi.
— Wiem, kiedyś mi już to powiedziałeś.
Podszedł do przyjaciela i położył na jego ramieniu
dłoń. Ktoś go jeszcze kochał na tym świecie... To było całkiem miłe uczucie i
miła świadomość, że nie został sam. Jednak wcale to nie oznaczało, że mu
wybaczył.
— Nie... Nie rozumiesz...
Mard Geer chwycił Zerefa z tyłu głowy.
Powoli przyciągnął go do siebie, tak że ich twarze spotkały się w bliskiej
odległości. Pachniało wokoło kawą. Zeref lubił ten zapach, a szczególnie wtedy
gdy Mard przygotowywał mu świeżo zmieloną. Ta była inna, ale nadal aromatyczna
i ożywiająca. Nie rozumiał tylko, dlaczego znalazł się tak blisko Mard Geera.
Dlaczego trzymał go w bliskiej pozycji, tak że ich nosy prawie się stykały. Nie
rozumiał przyjaciela. Jego oczy wodziły po całym pokoju, unikały Zerefa, a
zaraz do niego wracały. Oddychał ciężko i jak serce waliło mu w piersi. Aż na
końcu zacisnął usta w wąską linijkę. W oczach pojawiły się łzy i Zeref
dostrzegł w nich strach.
— Co się... — zaczął, ale wtedy Mard Geer
chwycił go w krótkim pocałunku.
Odepchnął od siebie Zerefa i sam uciekł
dalej, zasłaniając usta.
— Wybacz mi, panie. Kocham cię. Mam
nadzieję, że teraz to zrozumiesz...
Zeref opadł ciężko na fotel, na którym
zostawił kota. Zwierzę rozdarło się, ale zdążyło uciec na podłogę, nim Zeref
nie rozgniótł. Obrócił się i pomiział w ramach przeprosin kota po pyszczku.
— Kochasz mnie... — powtórzył powoli,
analizując dokładnie prawdziwe znaczenie tego wyznania. — Kochasz mnie... —
powiedział jeszcze wolniej.
Mard Geer odsunął aż po szafki z garnkami.
Oparł się o nią i zsunął się aż na podłogę, nie odrywając wzroku od Zerefa.
Uśmiechnął się niepewnie — trochę sztucznie, ale Zeref wiedział w tym uśmiechu
i ulgę.
— Wiesz, panie... — zaczął, ale wtedy Zeref
mu przerwał:
— Nie nazywaj mnie tak.
— Oczywiście. — Zacisnął mocno powieki i
wziął głęboki wdech, zanim mówił dalej: — Naprawdę cię kocham. To nie jest
zwyczajna adoracja ani tym bardziej braterska miłość. Nie rozumiałem wielu
rzeczy. Myślałem, że przesadzam, ale wtedy cię zobaczyłem w tej fabryce...
Prawie umarłeś na moich oczach...
Kawa powoli stygła. Zeref napił się jej odrobinę,
ale była tak gorzka, że skrzywiło nim. Wstał i wylał wszystko do zlewu. Niesmak
w ustach przegryzł ciastkiem, które dołączył do zestawu Mard Geer. Było
chrupiące, świeże. Ktoś musiał specjalnie zrobić zakupy tego dnia. Otworzył
lodówkę wypełnioną po brzegi potrzebnymi produktami. Kolację dla Lucy też ktoś
przygotował.
— Mard Geer... — wypowiedział imię
przyjaciela. — Ty to wszystko...?
Kiwnął w odpowiedzi.
— A długo... Długo coś do mnie czujesz?
— Myślę, że od paru lat jest to
"coś" większego. Nie jestem pewien. Czasami... — Ścisnął w dłoni
brzeg własnego płaszcza. — Nie chciałem, żebyś rezygnował ze swoich marzeń. O
domu... Rodzinie...
— Przy głupku... — Sapnął. Ręce oparł o pas
i pokręcił głową z niedowierzenia. Może i Mard Geer go kochał, ale jeszcze nie
zrozumiał. Dlatego kontynuował spokojnym tonem: — Nigdy nie miałem domu,
rodziny i oczywiście, że chciałbym coś podobnego zaznać... Miłości... — Na samą
myśl o Amelii, matce, która zostawiła go dla Natsu, coś nim ścisnęło. — Nie
kochała mnie mama, tata też nie, w sierocińcu nie czułem się dobrze, Acnologia
nigdy nie zastąpił mi rodziny, więc...
Mard Geer chwycił Zerefa za dłoń. Ucałował
jej wierzch i wstał. Znowu stanął blisko niego, twarzą w twarz i choć chwilę
wcześniej właśnie z tego narodził się pocałunek, Zeref nie odsunął się od Mard
Geera. Ten jednak tym razem nie uczynił tego samego. Pochylił się i wtulił
Zerefa w swoją pierś — bardzo delikatnie, tak że w każdej chwili mógł uciec z
tego uścisku.
Został.
Sam objął Mard Geera w pasie i pozwolił na
mocniejsze, czulsze przytulenie.
— Pomogę — obiecał jeszcze raz. — Więc
proszę, daj mi szansę. Tym razem cię nie zawiodę.
— Zawiedziesz mnie i tak... — wyszeptał
Zeref. — To u mnie normalne, ale chyba... Chyba to zaakceptuję. Nie wymagam od
ciebie wiele, tylko tego żebyś był obok mnie. Potrzebuję kogoś bliskiego. W tym
momencie jeszcze bardziej...
Obejrzał się przez ramię w stronę
zamkniętego listu.
— Czy to coś ważnego? — spytał Mard Geer.
— Chyba bardzo. Nie wiem, zresztą. Matka
wysłała go do Jude'a. Nigdy nie otworzył żadnego z nich. To okrutne, prawda?
— A co zawiera?
— Nie wiem. Właśnie to jest najgorsze, że
nie wiem.
— Otworzysz go?
— A chcę? — Wzruszył ramionami. — Boję się,
że znowu dowiem się czegoś, czego nie chcę. Waham się, czy na pewno warto
grzebać w tych brudach.
Mard Geer chwycił Zerefa za ramiona i
odsunął od siebie.
Zamrugał kilka razy ze zdziwienia i zaraz
nastąpiło coś, czego nigdy w życiu, by się nie spodziewał. Mard Geer wziął
jeden z noży z szuflady. Podszedł do stołu i nim Zeref zdążył zareagować,
rozciął list. Wyjął ze środka dwie kartki papieru i podał je Zerefowi.
— Otworzone. Już nie masz wątpliwości. —
Zacmokał ustami. — Znienawidź mnie, jeśli masz taką potrzebę, ale teraz
przynajmniej masz wymówkę. Nie ty to zacząłeś, ja. Ja wiem, a przynajmniej
podejrzewam, mój panie, dlaczego Amelia napisała te listy.
— Ty...
— Sądzę, że masz prawo dążyć do prawdy.
Pewnie zaboli. Nawet bardzo. Przepraszam, jeśli przez moją głupotę, ucierpisz.
Wtedy skieruj swój gniew na mnie. — Znów się zbliżył do Zerefa. — Przyjmę twój
ból, twoje cierpienie. Będę gotów na wszystko.
— Ty... — wysyczał. — Dziękuję.
Rozłożył list. Czcionka była malutka,
bardzo podobna do tej, którą już kiedyś widział, gdy przeglądał dawne notatki
jego matki. Założył, że to ona napisała ten list. Jednak litery wyglądały na
niekształtne, niektórych słów nie potrafił rozczytać, choć domyślał się, co
kobieta miała na myśli.
Nie przeczytał całości. Wepchnął list do
kieszeni. Dosypał kotu karmy, a następnie zgasił w kuchni światło.
— Dotrzymasz mi towarzystwa w nocy? —
zapytał, może trochę dwuznacznie, ale wierzył, że Mard Geer nie odbierze tego w
ten sposób.
— Oczywiście, że tak — odpowiedział i
podążył za Zerefem. Zamknął za nim drzwi do kuchni.
Na korytarzu zastali ciemność. Nie włączyli
światła ze względu na oszczędności, ale i zwyczajną niechęć do rozświetlania
części korytarzy w drugiej części budynku. Była najstarsza ze wszystkich,
zabytkowa i z klimatem, którego nie dało sie opisać słowami. Ciężkie, grube
zasłony zdobiły wysokie, sięgające aż do sufitu okna. Obrazy dawnych
właścicieli obiektu wisiały wzdłuż korytarza. Każdy inny. Zaczynało się od
prostych, bardzo biednie zdobionych malowideł, których płótno uległo
zniszczeniu przez wieki, a kończyło na majestatycznym właścicielu sprzed
dwudziestu lat — ojcu Acnologii, wielkiemu właścicielowi zakładów produkcyjnych
Fiore, dzięki którym zbił majątek — począwszy od branży budowniczej, a kończąc
na najlepszych wędlinach na całym kontynencie. Obraz był idealnym odbiciem
pradziadka Lucy, a tym samym pokazywał jak dziewczyna była do niego podobna.
Ten sam mały nos, pociągła twarz. Nawet okazało się, że był blondynem.
— Miał wszystko... — zaczął Zeref,
przyglądając się głębokiemu spojrzeniu mężczyzny z obrazu — a wykończyła go
choroba. Na co zmarł?
— Acnologia skończył dwadzieścia lat, kiedy
umarł. W wieku czterdziestu dwóch lat. Jego ukochana wcześniej odeszła, podobno
wypadek samochodowy. A on sam? Mówią, że alkohol go wykończył, inni że
trucizna, ale najwiarygodniejsze źródła mówią o raku. Nie przeżył. Acnologia
był głupi, młody i stracił szybko majątek. Odbił się równie szybko z pomocą
dawnych przyjaciół jego ojca. Nigdy tak samo. Nie przywrócił dawnej potęgi.
Musiał uciekać do Magnolii, kiedy urodziła się Layla.
— Dlatego jego portret jest taki biedny...
Pewnie nadal ma wyrzuty sumienia, że zniszczył rodzinną fortunę.
— I chce, żeby Lucy nie poszła w jego
ślady, a odbudowała potęgę — dokończył myśl. Mard Geer otworzył drzwi do pokoju
i puścił Zerefa pierwszego. — Wydaje mi się, że celowo poszedł do więzienia.
Zbyt długo w nim siedzi. Rozprawy cały czas są przekładane, Igneel zachowuje
się dziwnie, jego odsiadka podejrzanie się przedłużyła przez nowe dowody w
sprawie sprzed dziesięciu lat, którą znów wznowiono.
— Nowe dowody.. — Parsknął śmiechem. — Nie
wspominajmy o tym Lucy, ona i tak ma ciężko.
— Ciężko i nie. — Usiadł na łóżku. — Sądzę,
że ona mocno się oszukuje w tej całej roli. Udaje kogoś, kim nie jest, a
najgorsze jest to, że samolubnie pociąga za sobą innych.
— Nie... To nie tak... — Zeref stanął w jej
obronie. — Nie da się zatrzymać koła, które ruszyło. Szczególnie tego. Lucy już
nie będzie miała normalnego życia.
— A kiedykolwiek miała? — oburzył sie Mard
Geer. — Proszę, panie, wybacz mi, ale ona jest dla ciebie trucizną. Bardzo
wolno działa. Bardzo...
— Mard! — krzyknął, a potem zniżył głos i
kontynuował: — Obiecałeś być przy mnie, więc zaufaj mi. Lubię Lucy, ale mam
jeszcze sprawy do załatwienia. Nasze plany od tamtego momentu nie zmieniły się.
Ja...
— Tak jest. — Mard Geer pochylił przed
Zerefem głowę. Ujął jego dłoń i ponownie ucałował jej wierzch.
Zeref położył się na miękkim, wyłożonym
kilkoma warstwami materacy łóżku. Zrobiło mu sie błogo, a oczy zaczęły zamykać
szybkiej niż kiedykolwiek mógł przewidzieć. Piąta, szósta noc... Kiedy ostatnio
się dobrze wyspał? Miał ochotę zamknąć oczy w tym momencie, ale pamiętał o
schowanym w kieszeni liście. Przeczyta. Tylko na moment się położy...
— Obudź mnie — wymamrotał do Mard Geera.
— Tak.
Można również wpłacać jako gość kartą bankomatową ;)Znajdziesz mnie tutaj:Wattpad – https://www.wattpad.com/user/OlaRi9Tumblr – https://rolaka.tumblr.comFacebook – https://www.facebook.com/PisarkaRolaka/Twitter – https://twitter.com/Rolaka1995Możesz mnie wesprzeć tutaj:Paypal – https://paypal.me/pools/c/8bkOu9wTfD
0 Comments:
Prześlij komentarz