[Pozory czasem mylą] Rozdział 20 Jeśli wiesz, to zostaw milczenie zmarłym



Lucy skłoniła się. Podziękowała Zefowi i Gajeelowi za to, że odprowadzili ją aż pod samą kawiarnię. Rozejrzała się wokoło. Nikogo więcej nie widziała. Nawet za witryną nie krzątały się żadne osoby, choć kawiarnia powinna być czynna od pół godziny.
— Idę — obwieściła mężczyznom. — Poczekajcie na mnie. Dam radę.
Skinęli i rozeszli się we dwie strony. Lucy poprawiła telefon w torebce — tak, aby mogła po niego szybko sięgnąć, gdy coś się wydarzy. Wzięła głęboki wdech, nim zdecydowała się wejść do środka. Na dworze właśnie zaczęła padać mżawka. Przygładziła delikatnie mokre włosy i otworzyła drzwi. Dzwonek nieprzyjemnie zadzwonił w uchu.
Nikt nie wyszedł jej na spotkanie. Jednak w pomieszczeniu nie panowała cisza. Ze starego radia dobiegała piosenka Metalicany. „You’re innocent” — rozpoznała tytuł utworu. To właśnie jego słuchał Gajeel, gdy wygłupiał się w piwnicach fabryki. Uśmiechnęła się. Obecność czegoś znajomego pomagała jej się uspokoić..
Usiadła przy stoliku, który ostatnim razem wskazała jej Erza. Dłonie położyła na blacie i złączyła je, gdy prawa noga zaczęła jej drgać ze stresu. Nikt nie przychodził. W pewnym momencie dopadły ją myśli, że może ukrywają się z jej powodu. Niepotrzebnie przyszła. Narażała się przecież. Własne zdrowie i życie, jak mówił dziadek, ale przede wszystkim ryzykowała ujawnienie. Była wnuczką Acnologii i nic ani nikt nie potrafił ją przed tym uchronić.
— Co tu robisz? — odezwał się głos z okolic schodów.
Lucy podniosła głowę. Nim powiedziała, wzięła głęboki wdech:
— Przepraszam, że cię wtedy skrzywdziłam.
— Skrzywdziłaś? — Natsu uniósł brew. Jego wzrok był pełen niedowierzania. — Było. Minęło. Nic się nie stało. Wystraszyłem cię, ale to nic. Przecież tylko próbowałem ochronić cię przed porywaczami.
— Natsu, ja się wtedy przestraszyłam. Nie znam cię. Nie wiem, czy mogę ufać — mówiła szczerze, choć w rzeczywistości przyszła do niego z kłamstwami. — Pojawiłeś się znikąd. Skąd miałam wiedzieć, że ty nie chcesz mnie porwać?
— Żartujesz? — oburzył się. — Najlepiej wyjdź stąd i nie wracaj. Naprawdę chciałem cię uratować.
Lucy zacisnęła dłoń w pięść ze złości. Chciał ją uratować? Nie wierzyła w ani jedno jego słowo. Nie mieszkał w jej okolicy, nawet nie powinien wiedzieć, gdzie dokładnie mieszka, a jednak pojawił się w idealnym momencie, by zagrać wielkiego bohatera.
— Przepraszam, ale bałam się. Po prostu się bałam. Ty wiesz, co przeżyłam jako mała dziewczynka?
— Lucy… — Pokręcił głową. — Ja…
— Coś przerażającego — przerwała mu. — Wyobrażasz sobie małe dziecko, które nagle ktoś zabiera od przyjaciół, od osób, które znasz, które cię chroniły. Byłam przy nich bezpieczna, ale ktoś mnie od nich odciągnął. Nie pamiętam drogi. Trzęsłam się, ale czy skręciliśmy w lewo, czy w prawo? W kole coś trzeszczało. Modliłam się, by samochód rozwalił się. A kiedy dojechaliśmy? Ciemność. Ciemność. Ciemność. Tylko na moment ktoś wchodził i dawał mi coś do picia. Czasem jedzenie. Błagałam. Prosiłam. Nikt mnie nie słuchał. A wiesz, dlaczego mnie zabrali z ulicy? Bo zauważyłam ślicznego kotka. Poszłam za nim. Spotkałam tę kobietę. Miała taki piękny uśmiech. Podała mi dłoń i to wystarczyło… — zawiesiła głos.
Zamilkła. Schyliła głowę i wzięła głęboki wdech. Pociągnęła nosem, a potem sięgnęła do policzka. Po bliźnie spływały już łzy. Skapywały na podłogę — jedne za drugimi, kiedy Natsu stał w milczeniu.
— Chciałeś dla mnie dobrze, ale bałam się. Wziąłeś moją dłoń i masz uśmiech tak podobny do tej kobiety. Wystraszyłam się. Rozumiesz? — upewniła się.
— Tak, rozumiem — szepnął.
— Przepraszam za to, co się stało. Chciałeś dobrze. Wiem, wiem, źle zrobiłam, ale wtedy nie myślałam.
— A kim byli w ogóle ci ludzie? — zapytał, choć Lucy wolała uniknąć odpowiedzi na to pytanie za wszelką cenę.
— Dług — odparła krótko, aby zyskać czas na zebranie sił. Uda ci się, pomyślała, kiedy Natsu czekał. — Mój ojciec ma dług. Porwali mnie, aby dać mu ostrzeżenie. Loki chciał mnie ochronić — wspomniała o przyjacielu. Musiała wyjaśnić relacje, jakie łączą ją z chłopakiem. — Loki pracuje jako żigolak. Widział mojego ojca wśród panienek. Okazało się, że w barze, w którym pracuje Loki, ojciec zadłużył się. Kiedyś już u nas był. Potem minęliśmy się, kiedy mnie zaprowadziłeś do kawiarni — kłamała zdecydowanie zbyt łatwo. Słowa same wychodziły z jej ust. Nie myślała zbyt długo. Pierwsze pomysły realizowała, a te mniej wygodne lub całkowicie absurdalne wyrzucała. Teraz już tylko modliła się, by historia brzmiała wiarygodnie.
Uniosła nieśmiało głowę. W oczach Natsu dostrzegła zrozumienie. Odruchowo chciała uśmiechnąć się, lecz w ostatniej chwili powstrzymała zapędy do radości. Jeszcze nie był na to czas.
— Wybaczysz mi? — spytała nieśmiało.
— Muszę? — Podrapał się po głowie i odwrócił. — Zrobiłaś co chciałaś. Nic mi do tego. Cieszę się, że przyszłaś. Dobrze, że ostatecznie nic ci się nie stało. I na serio Loki pracuje jako żigolak? Teraz to faktycznie ma sens. — Uśmiechnął się słodko, tak jak Lucy nienawidziła. — Może kawy? — zaproponował.
— Bardzo chętnie.
Wskazał na siedzenie. Lucy chętnie zajęła miejsce przy stole. Sam Natsu poszedł za bar. Pojedyncze głosy rozległy się za drzwiami. A więc jednak wszyscy tam byli i czekali, aż Natsu załatwi sprawę. Cieszyła się, że nikt nie przeszkodził i miała chwilę sam na sam z mężczyzną. Wyjaśniła najlepiej jak umiała, dlaczego nie przyjęła jego pomocy. Nawet wyrzuciła Acnologię z opowieści. Może udało jej się. Jeszcze delikatne wątpliwości niepokoiły ją, ale ostatecznie odetchnęła z ulgą.
Natsu wyszedł z dwiema filiżankami. Aromat świeżo zaparzonej kawy uniósł się po całej kawiarni.
— Mówią, że prędzej kogut zaparzyłby lepszą kawę niż ja, ale… — postawił filiżanki na stole — sama oceń.
Uniosła naczynie za ucho i dmuchnęła na powierzchnię kawy. Pachniała wyśmienicie. Może wolała z większą ilością mleka, ale Natsu postarał się, by nie przesadzić z nim. Napój miał teraz ciemnobrązowy kolor. Na wierzchu dodał trochę cynamonu. Lucy napiła się. Nie smakowała jak najlepsza kawa, jaką mogła wypić w życiu, ale kogut nie zaparzyłby lepszej. Była w smaku lekko gorzkawa. Dodał za dużo cukru. A jednak nie mogła powstrzymać się przed wypiciem kolejnego łyku.
— Dziękuję — powiedziała. — Jest pyszna.
— Naprawdę? — Podniósł się gwałtownie. — Nawet Lisanna się nabija, że marny ze mnie barista. Dlatego najczęściej dostaję miotłę…
Zaśmiała się pod nosem.
— Miotła pewnie też nie za dobrze leży — zażartowała.
— A żebyś wiedziała! — Uśmiechnął się znowu. — Ciągle ktoś mi narzeka, że a tu źle zmiotłem, a to że przesunąłem gdzieś jakieś krzesło, więc się już nie tykam. Koniec.
— Wygodna wymówka.
— Oczywiście. Nawet śmiali się, że ciebie zatrudnią. — Wskazał na Lucy palcem. — Dziękuję, że zaopiekowałaś się wtedy nimi. Złe wspomnienia…
Lucy wzdrygnęła się. Przybliżyła do siebie torebkę. Odruchowo sprawdziła, czy jest zamknięta. W środku wciąż leżała kaseta z dnia, w którym karę otrzymała rodzina Straussów. Natsu nie mógł jej zobaczyć.
— Nie ma sprawy — odparła, kiedy jej milczenie trwało zbyt długo. — Rozumiem, co znaczą złe wspomnienia.
— Tak, tak, przepraszam. Czasami gadam i robię głupoty.
— Ale jesteś miły. Niewiele osób chce się ze mną zadawać. Lisanna pewnie też nie… — powiedziała niewyraźnie. W szkole po prostu ja omijała. Choć jeszcze w kawiarni wydawała się miła i zaproponowała przyjaźń, to Lucy nie wierzyła w nią.
— Lisanna? — Natsu wydawał się zdziwiony. — No co ty. Ona tylko czasami ma złe dni, ale ci spokojnie wybaczy. Znam ją, to moja dziewczyna. Więcej, pewnie wkrótce narzeczona!
— A więc oświadczysz się jej? — zaciekawiła się. — Przepraszam, nie powinnam się mieszać w czyjeś sprawy.
— Mieszać? Chyba już trochę i tak namieszaliśmy. To może już tak oficjalnie, Natsu Dragneel — przedstawił się nagle.
— Przecież się znamy.
— Tak, ale nie zaszkodzi zacząć od nowa. — Wzruszył ramionami. — Początek nam nie wyszedł. Dlatego warto rozpocząć nową znajomość.
— W takim razie, Lucy Heartfilia.
Uścisnęli swoje ręce, a potem równocześnie dokończyli pić kawę.
— Mogę… — zawahała się. Czy powinna pytać o pozwolenie, by tu przychodzić? Dziadka pewnie nie zadowoli taka decyzja, ale póki czuła się bezpieczna, nie musiała rezygnować ze swojego planu.
— Możesz tu przychodzić, kiedy chcesz. — Uśmiechnął się szeroko. — Niekoniecznie na kawę. Rozmowa też dobra.
Pustka pojawiła się w jej głowie. Nawet jeśli otwierała usta, żadna odpowiedź nie chciała przez nie przejść. Natsu zbyt łatwo odczytywał jej myśli. Jednak nie obawiała się tego, nie w tym momencie. W odpowiedzi dała mu uśmiech, jaki zdołała z siebie wycisnąć.
Natsu podniósł się. Zatkał usta ręką i poszedł w stronę lady.
— Przepraszam, chyba wrócę do pracy — wydukał niewyraźnie, a potem schował się za drzwiami.
Lucy wbiła na moment wzrok w pustą filiżankę. Odstawiła ją na spodeczek. Przełożyła pasek od torby przez ramię i obmacała ją, sprawdzając, czy wciąż ma ze sobą kasetę. Czuła ją. Nigdzie nie uciekła.
Na stole zostawiła pieniądze. Chciała jeszcze podziękować za kawę, ale Natsu nie wyszedł. Westchnęła. Akurat w tym momencie piosenka przełączyła się na „Strong enough”, dalej Metalicany. Ostre brzmienia nieprzyjemnie zabrzmiały w jej uszach.
Rozległ się trzask. Natsu otworzył na szerz drzwi i stanął w nich cały zdyszany. Otwierał usta i je zamykał, jakby chciał coś w końcu z siebie wydusić, ale nie potrafił.
— Dziękuję za kawę — odezwała się jako pierwsza Lucy.
Skłoniła się i chwyciła za klamkę.
— Ładniej ci by było w krótkich włosach. Nie zasłaniaj blizny — powiedział i schował się znowu za drzwiami.
Odruchowo dotknęła końcówek — były słabe i zniszczone. Już dawno zamierzała je obciąć, ale do tej pory włosy idealnie skrywały jej bliznę. Łatwiej było chować twarz, ale może właśnie naszedł czas, by je obciąć.
— Dziękuję — szepnęła i wyszła.
Dołączyła do Gajeela i Zerefa, którzy czekali na nią w samochodzie na parkingu. Usiadła na tylnych siedzeniach. Skóra zatrzeszczała pod nią. Zaśmiała się cicho i poprawiła.
— Widzisz, tym razem cię nie porywamy — powiedział złośliwie Gajeel, kończąc jeść drożdżówkę. — Chcesz? — zaproponował jedną, którą trzymał w worku.
— Dziękuję. — Przyjęła ją i spróbowała. Była już czerstwa, pewnie wczorajsza, ale przynajmniej z serem i bez rodzynek. — Załatwiłam — rzekła nieśmiało, gdy Gajeel odpalił samochód.
— Kupił twoje wyjaśnienia? — dopytał się na zaś Zeref. — Nie znam swojego braciszka, ale nie wiem, czy łatwo go oszukać.
— Nie mam pojęcia. — Wzruszyła ramionami. — Wydawało mi się, że tak. Nawet pod koniec… dziwnie się zachował — dodała, nadal niepewna tego, co wydarzyło się w ostatnich minutach.
— A co dokładnie zrobił? — zainteresował się Gajeel.
— Odwrócił się i uciekł do kuchni. Później na moment wyszedł i powiedział, że ładniej mi by było w krótkich włosach.
— To co? Do fryzjera? — Zeref wyciągnął portfel i przejrzał jego zawartość. — Parę banknotów dostałem od Acnologii, więc może warto cię ściąć.
Dotknęła odruchowo włosów.
— Zwiększy to moją wiarygodność — przyznała Zerefowi rację. — To może się udać, poza tym…
—… będziesz ładnie wyglądać — dokończyli równocześnie mężczyźni.
Zarumieniła się.
— Dziękuję. Naprawdę wam dziękuję. Tyle że bliznę będzie widać.
— Teraz też widać — zapewnił Gajeel. — A w zasadzie… Widać czy nie widać, ma to znaczenie? Moją przykrywają te długie kłaki, a jakoś wciąż ją czuję na sobie. Myślę, że ludzie patrzą na nią i zakrywam włosami. Jeśli ją pokażesz innym śmiało, może wtedy przestaniesz się przejmować.
Uśmiechnęła się delikatnie. Nigdy w ten sposób nie myślała o bliźnie. Zakrywała ją, bo była obrzydliwa i przypominała jej o tym, o czym zawsze chciała zapomnieć. Ale może faktycznie nadszedł czas, by ją odkryć.
— To… — zaczęła niepewnie. — Do fryzjera?
— Do fryzjera! — zarządził Zeref. — Może sam coś fajnego sobie zrobię.
Przygładził czarne włosy.
— Zostaw je. — Gajeel wyjechał z parkingu. — Szkoda ich ruszać. W tym czasie popilnuj Lucy. Ja zajrzę do sklepu z płytami. Ma na oku rzadki egzemplarz płyty Metalicany. „There is no such a thing like happy ending”. Została wydana krótko po jego śmierci. Słyszałem, że najsłabsza, ale utwór „Blood is red” uważam za najlepszy w jego karierze. Poza tym ballada „My life is gone forever” po prostu miód dla uszu. Chcesz może kiedyś posłuchać płyt, Lucy? — zaproponował jej nagle.
— Posłuchać? — zdziwiła się. — Nie chcę ci ich zabierać. Poza tym, ballady lubię, ale nietypowy metal.
— Ostatnia płyta jest inna — wyszeptał.
Zauważyła, że ścisnął mocniej dłonie na kierownicy. Nawet zwolnił, choć jechał od kilku minut i tak przepisowo.
— Po jego śmierci mówisz… — powtórzyła słowa ochroniarza. — W takim razie bardzo chętnie.
— No to super! — krzyknął z radości, a potem włączył odtwarzacz samochodowy. — Metalicana, płyta wydana na dziesięciolecie. „A little joy and happiness”, podobno najlepsza.
— W takim razie posłucham — obiecała.
Zeref wyjął ze skrytki zatyczki do uszu. Założył je i ułożył wygodnie na fotelu.
— Dobranoc — powiedział.
— Pół godziny jazdy — wyjaśnił lakonicznie Gajeel. — Tyle snu mu wystarczy. Pewnie w najbliższym czasie tylko samochodzie będziemy mogli się zrelaksować.
— Dlaczego? — Uniosła brew ze zdziwienia. — Przecież nie musicie mnie pilnować mnie cały czas.
Gajeel obejrzał się przez ramię, gdy stanęli na światłach, i spojrzał na nią wymownie.
— Oj, uwierz mi, kochana, że to robota z wywieszką „24h”. Nie pozbędziesz się nas.
— A gdzie będziecie spać? — Zmieniła siedzenie, tak aby znajdować się bezpośrednio za Gajeelem. — Nie u mnie.
— O, nie, nie, szef pewnie znajdzie ci lepszą miejscówkę.
— Nie… — urwała. Miała już nie mieszkać razem z Laylą. Spodziewała się, że właśnie tam wróci i zaopiekuje się matką, która została sama. — A co z mamą?
— A ja wiem? — Parsknął śmiechem. — To już zadanie szefa. Nic nam do tego.
Skręcili właśnie na boczną uliczkę. Ostre brzmienia płyty Metalicany rozległy się po całym aucie. Lucy rozsiadła się wygodnie i wsłuchała w piosenkę. Żadnego ze słów nie umiała wyłapać. Śpiewanie przypominało raczej ryk, ale sama melodia podobała jej się. Wpadała w ucho. Zaraz jednak Gajeel zmienił utwór, tym razem na delikatną balladę. Lucy przymknęła oczy…
— Ej, księżniczko. — Ktoś szturchnął ją w ramię. — Księżniczko, dojechaliśmy — rozpoznała głos Gajeela.
Otworzyła oczy. Na dworze nadal było ciemno, ale niebo się zmieniło. Chmury stały się cięższe, bardziej ciemne. Lucy wyciągnęła się i rozejrzała. Stali na parkingu przed blokiem w nowej dzielnicy.
— Dojechaliśmy? — dopiero teraz zainteresowały ją słowa mężczyzny. — Przysnęłam?
— Tak, śpiąca królestwo. — Zaśmiał się. — A teraz dupa w górę i idziemy!
— Oj, odsuń się! — żachnął się Zeref.
Przesunął przyjaciela na bok i wystawił przed Lucy dłoń. Przyjęła ją. Zeref pomógł jej wstać. Ścierpła strasznie, szczególnie plecy i szyja. Wyciągnęła się, a potem rozmasowała trochę swoje tyły.
— Wszystko dobrze? — zapytał się Zeref.
— Tak, tak — zapewniła go. — Dawno nie przysnęło mi się w samochodzie… — Zamilkła na moment, by się zastanowić. — Dawno nie jechałam samochodem — poprawiła się.
— To jeszcze pomyśl, że czeka nas podróż w drugą stronę — przypomniał jej Gajeel. — Ale teraz, do fryzjera!
Wskazał palcem na salon fryzjerski „U Raka”. Na zewnątrz był urządzony w stałym, fiorskim stylu, który korzystał z pstrokatych kolorów i ozdób w postaci wielobarwnych napisów i kręcącego się biało—czerwonego koła przed szybą. Drzwi były otwarte na szerz. Raz co raz obok nich przechodził czarnoskóry mężczyzna. Włosy miał zaplątane w cienkie warkoczyki, które przywiązał z tyłu głowy w jednej kucyk. Nosił ciemne okulary i śpiewał pod nosem latynoską piosenkę.
Lucy odruchowo cofnęła się. Łzy podeszły jej do oczu niespodziewanie. Niezależnie od tego, jak powstrzymywała się od płaczu, jak powtarzała sobie, że nie warto, nie umiała się powstrzymać.
— Rak? — szepnęła z niedowierzaniem w głosie.
Nie mogła pomylić mężczyzny z nikim innym. Przecież widziała go każdego poranka, gdy wychodziła do szkoły. Nikt inny nie pozwalał jej zrywać kwiatów z ogrodu i układać z nich bukietów w altance.
— Idź śmiało — zachęcił ją Zeref, a potem delikatnie popchnął do przodu.
Zatrzymała się i odwróciła jeszcze na moment.
— To naprawdę on? — próbowała się upewnić.
— Idź śmiało — powtórzył.
Lucy złączyła dłonie i niepewnie podeszła do salonu fryzjerskiego. Odruchowo zapukała. Rak zamarł z miotłą w rękach. Obejrzał się przez ramię. Usta otworzył szeroko. W jego oczach również zebrały się łzy, choć początkowo nie rozpłakał się. Odsunął fotel i wskazał na niego, gdy Lucy podeszła jeszcze bliżej.
— Chciałabym obciąć włosy — powiedziała cicho.
— Zapraszam — odpowiedział jedynie.
Zeref wszedł zaraz za Lucy. Uśmiechał się od ucha do ucha, jakby cieszył się ze szczęścia dziewczyny. Nie rozumiała, dlaczego to robił. Czy chciał jak Natsu zdobyć jej zaufanie? A może naprawdę z dobroci serce doprowadził do ponownego spotkania?
Nie potrzebowała się nad tym zastanawiać.
Usiadła na fotel.
— Ten salon fryzjerski to pana marzenie? — zapytała Raka.
— Prawie, jest ono po prostu cool i tyle. Uwielbiam ciachać. — Okręcił nożyczki w palcach. — Ciachanie to moja pasja. Dawniej dbałem o roślinki, teraz o ludzi.
— Rozumiem…
— Marzenie jest cool, ale mam życzenie.
— Jakie? — dopytała się wątpliwie.
— By obciąć małej dziewczynce włosy…
Lucy pochyliła głowę. Rozpłakała się jak głupia. Jakie włosy? Jaka blizna? Nawet jeśli widziała swoje odbicie w lustrze, to wolała patrzeć na Raka. Ile lat minęło, odkąd ostatni raz się widzieli? Ilu ludzi odrzuciła po porwaniu? Odrzuciła. Nie, nie zostawiła ich. Zamknęła się w sobie, a rodzice zamknęli ją od innych. Odepchnęli od świata, by nigdy więcej nie stała się jej krzywda. Została wtedy sama. Ludzie, których kochała, odeszli – jeden po drugim. Loki był jednym z nich. Zodiakiem, który ochraniał ją i kochał, a potem został wyrzucony na bruk.
— Przepraszam — wydusiła z siebie. — Przepraszam…
— Nie przepraszaj. Jak obetnę włosy, wtedy dziewczynka może przepraszać. Choć wolę usłyszeć super „dziękuję”.
Wyprostowała się i przetarła mokrą twarz. Jej odbicie wyglądało obrzydliwie, ale przynajmniej tym razem uśmiechało się…

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!