[Zmierzch bogów] ROZDZIAŁ 14. γλύκα

Pusty grób, okaleczony posąg anioła i wątpliwości, które rodzą się w sercu Alicji...


Beatrice złapała się za ramiona i pogrążyła w radosnym okrzyku, gdy Harry próbował ją dosięgnąć. Nie dał jednak rady. Odsunęła się. Nie wykonała pospiesznego ruchu, wręcz przeciwnie. Wykonała jeden krok w bok, a Harry ominął ją. Erik dostrzegł urnę z chaosem. Powinien sięgnąć do niej, zostawić Harry’ego i skupić się na odzyskaniu fragmentu chaosu, ale nie potrafił. Wszystko inne zaprzątało jego głowy, myśli kotłowały się, prześcigając się nawzajem w niekończącym się wyścigu.
Coś tu jest nie tak, pomyślał, odsuwając się od Alicji.
— Co ty robisz?! — oburzyła się.
— Ja… — jego głos zadrżał. Dłoń za cisnął w pięść. Jak miał odpowiedzieć, gdy sam nie był pewien, co właściwie robi. Myśli podpowiadały mu jedno — trzymaj się z daleka od Beatrice i Harry’ego…
— Pomóż mu! — ryknęła jeszcze raz.
— Nie mogę! — odkrzyknął. — Poza tym gdzie jest Luna?
— Kim jest Luna? Erik, weź się w garść. — Złapała go w kostce. — Idź. Pomóż Harry’emu.
Znów spojrzał na przyjaciela. Jego oczy płonęły, lecz Beatrice wciąż go atakowała. Jak wtedy, kiedy próbował przekonać Lunę, wykorzystywał swoje moce, by zmienić emocje przeciwnika. Znów poległ…
— Coś jest nie tak z Harrym — odezwała się znowu. — Jego oczy, nigdy takich nie widziałam. Czerwone… — wydusiła z trudem. — Nie mów, że on jest…
— Nie jest — odpowiedział szybko, bez zastanowienia. — Ma pewną umiejętność i ukrywał ją przed wszystkimi. Nic więcej.
— Umiejętność… — powtórzyła niepewnie.
— Potrafi manipulować emocjami.
— To na kim jej teraz używa, bo z Beatrice mu nie wychodzi? — spytała.
Erik otworzył szeroko oczy. Znów przypomniał sobie Lunę i porażkę Harry’ego. On nigdy nie sterował jej emocjami, tylko… Erika. Mężczyzna zadrżał. Nie wiedział, co siedziało w głowie przyjaciela, ale był Spowiednikiem nieświadomym tego, na kogo kieruje swoją moc.
— Harry, przestań! — krzyknął do niego. — Ty wcale nie próbujesz jej kontrolować, tylko mnie!
Harry obejrzał się przez ramię. Erik nie słyszał z oddali, co do niego mówi. Mógł się tylko domyśleć, że nie rozumie całej sytuacji. Jednak nie zaprzeczył twierdzeniu Erika. Czerwone oczy zanikły i została tylko biel.
Erik odetchnął z ulgą. Nic go nie trzymało. Poczuł się uwolniony, choć zarazem jakiś pusty. Brakowało w nim czegoś…
Zacisnął szczękę tak mocno, że aż zazgrzytały mu zęby. Nie miał czasu na myślenie o takich sprawach. Szybko ruszył w kierunku urny z fragmentem chaosu.
— Nie ruszaj mojej córki! — wrzasnęła Beatrice, odpychając Harry’ego na bok. Pobiegła wprost na Erika i złapała go za włosy. Szarpnęła, wyrywając cały kłęb. Erik syknął z bólu.
Kopnął Beatrice w kostkę. Nie wydusiła z siebie choćby jęku. Przemilczała uderzenie, spoglądając na Erika szaleńczym, nieokiełznanym wzrokiem.
— Chłopczyk dostał nową zabawkę… — szepnęła, a potem rzuciła się na Erika, przewalając się wraz z nim na ziemię.
Paznokciami przejechała po jego twarzy. Cienkie strużki krwi spłynęły po skórze Erika, która stała się od niej mokra i śliska.
— Pomożesz? — spytał Harry’ego, wciąż siłując się z kobietą.
Chwycił ją w nadgarstkach i zaczął odsuwać od siebie. Nie poddawała się jednak. Walczyła ze wszystkich sił, jakby miała to być ich ostatnia walka. Erik zdawał sobie sprawę, że wystarczy ja przetrzymać. Harry zaszedł już od tyłu i sięgnął po urnę. Wrzask rozpaczy wydobył się z gardła Beatrice. Szarpnęła za ręce i wyrwała je z uścisku Erika. Rzuciła się na Harry’ego, ten jednak odskoczył przed nią i pobiegł w stronę Alicji.
— EDGAR! — Beatrice wymówiła imię męża.
Słup ognia stanął pośrodku lasu. Erik odruchowo odsunął się, uderzając plecami w czyjś nagrobek. Beatrice zamarła na moment. Dopiero po chwili uniosła dłoń i dotknęła nią pustego oczodołu.
— Nie ma… — szepnęła. — Nie ma, nie ma, nie ma… — zaczęła śpiewać piskliwym głosem. — Gdzie zgubiłam oko? Czy ktoś widział moje oko?
Alicja przeczołgała się z dala od lasu. Czarny dym buchnął niemal przy samej ziemi. Posłał ze sobą chmurę popiołu, który uderzył w miejsce, gdzie chwilę wcześniej siedziała Alicja. Udało jej się w ostatniej chwili uciec.
— Luna — zdał sobie sprawę Harry.
— Jaka „Luna”?! — oburzyła się Beatrice. Stanęła i zachwiała się. Przytrzymała w ostatniej chwili nagrobka, aby nie upaść. — Najpierw pomagamy, a potem jeszcze więcej pomagamy, i koniec końców wszyscy mają nas w dupie! Dlaczego? — Opuściła głowę. — Dlaczego, dlaczego, dlaczego?! — Zamilkła, a potem spojrzała w stronę urny. — Luna…— szepnęła.
Ogień przepłynął strumieniem przez całe wrzosowisko, spalając fioletowe kwiaty na proch. Jednak Erik nie poczuł choćby mrowienia. Płomienie ominęły go, a zarazem otoczyły, tak aby nie mógł wyjść poza bezpieczny krąg. Przez ogień widział sylwetkę Luny. Patrzyła na niego i kręciła głową, jakby zawiodła się na nim. Przykucnęła i wzięła urnę. Chwyciła ją pod pachę. Poprawiła czarną rękawiczkę, którą miała założoną aż po sam łokieć, a potem zaczerpnęła trochę prochu z wnętrza naczynia.
— Co ty zamierzasz… — zaczął Erik, lecz nim zdążył dokończyć, Luna ruszyła w stronę Harry’ego, który motał się między Beatrice a płomieniami. Zostali uwięzieni razem.
Erik wykonał krok na przód, lecz ogień zaatakował go i zmusił do cofnięcia. Skóra na twarzy piekła go, czuł to tak, jakby zaczęła po nim spływać. Nie dał rady pójść dalej. Luna dotarła już do Harry’ego. Zatrzymała się i znów powiedziała ciche „przepraszam”. Reszty Erik nie usłyszał.
Zacisnęła w pięści chaos i zamachnęła się, rzucając pył wprost na twarz Harry’ego. Nie zdążył uniknąć, a przynajmniej tak w pierwszej chwili pomyślał Erik. Potem zdał sobie sprawę, że Harry nawet nie próbował uniknąć chaosu, poddał się mu i przyjął go, by następnie wydać z siebie żałosny krzyk.
Luna weszła w płomienie i uciekła. Chwilę późnie ogień zniknął. Erik podbiegł do Harry’ego i przytrzymał go, by nie upadł
— Weź się w garść — powiedział, choć dobrze wiedział, że Harry nie da rady.
Harry trzymał oczy mocno zamknięte, powieki ściskał, jakby nie zamierzał pozwolić chaosowi opuścić jego oczu. Erik przyciągnął go pod posąg anioła i oparł o ciężką płytę. Harry jęknął z bólu. Ułożył go wygodniej.
Nastała cisza, a tę ciszę zagłuszył dopiero szaleńczy śmiech Beatrice.
— A więc zabrała chaos? — spytała piskliwym głosem. Złapała za skraj sukni i rozdarła go. Pasmo materiału odeszło od sukna. Beatrice przywiązała go przez głowę, zasłaniając pusty otwór po oku. — Mogła poprosić, dałabym jej go, ale może chciała skrzywdzić naszego Harry’ego. Może tak właśnie być… Ale gdzie jest mój kochany Edgar? Zgubił się — stwierdziła obojętnym tonem. — A może już tu gdzieś się czai. Obserwuje nas. Słucha nas. He… Zabawne, ciekawa sprawa, prawda?
Nastało milczenie.
Beatrice w podskokach podeszła do Harry’ego. Pochyliła się nad nim.
— Taka to pomoc. Takie to zaufanie. Będę o tym pamiętać.
Uśmiechnęła się i pogłaskała Harry’ego po głowie. Erik nie ruszył się. Nawet nie drgnął palcem. Nie potrafił. Nie umiał. Zadrżał — czy to ze strachu przed Beatrice, czy przez własną bezsilność.
Beatrice przeszła obok anioła i zatrzymała się na moment za nim. Przyklęknęła przed grobem. Szepnęła coś do posągu. Harry w tym czasie podniósł. Erik nie wiedział, skąd wziął na to siły, ani tym bardziej dlaczego zaczął siłować się z posągiem. Kamienna figura zadrżała. Beatrice to jednak nie wzruszyło. Prychnęła, jakby z litości nad Harrym, który wciąż próbował coś zrobić — mimo oślepienia, mimo przegranej. A Erik nadal nie ruszył się. Stał jak otępiały, zdolny jedynie poruszać szyją.
Beatrice odeszła dalej, ale Harry nadal pchał. W podskokach zbliżyła się do kogoś, kto stał wśród popiołów spalonych wrzosów. Przymrużył oczy. Nie rozpoznał go, zgadywał, że to mężczyzna. Kiedy jednak Beatrice podskoczyła i ucałowała mężczyznę w policzek, pojął, że to Edgar.
Harry nie przestał popychać posągu anioła. Erik chciał powiedzieć „przestań”, lecz jego głos utkwił w gardle. Nie zdołał wydusić choćby najkrótszego słowa, jęku. Rusz się, idioto!, krzyknął do siebie w myślach. Nic się nie wydarzyło. Nadal poruszył szyją, spoglądał w prawo, potem w lewo, ale nawet palec odmawiał mu posłuszeństwa. Nie rozumiał. Czy znowu Harry nieświadomie zaczął nim kierować? Nie bał. To nie emocje. A Edgar?
Spojrzał wprost na Edgara. Pomachał do niego.
Coś się działo. Coś było nie tak. Gdzie Alicja? Dlaczego zniknęła z zasięgu wzroku? Nie odzywała się. Nie krzyczała. Nie pomagała im. Panowała… cisza. Nie wiało. Ptaki nie ćwierkały. Nawet nie słyszał własnego oddechu. Ciszę przerywało jedynie skłopotanie, które pojawiało się wraz z każdym przesunięciem posągu anioła.
Ponownie spojrzał w kierunku Beatrice i Edgara. Zniknęli. Gdyby Erik tylko mógł, wrzasnąłby; krzyknął, żeby Harry przestał przesuwać ten przeklęty posąg. On jednak pchał dalej, aż anioł przechylił się. Erikowi wydawało się brud pod jego oczami to łzy, które sam chciał wylać, gdy zauważył Alicję leżącą przed grobem.
— NIE! Tam jest ALICJA! — ryknął, ale było za późno.
Rozległ się trzask. Alicja wrzasnęła głosem pełnym bólu i cierpienia. Jej obie nogi roztrzaskały się tysiące drobnych kawałeczków lodu, które rozrzuciły się aż pod stopy Erika. Rozpłakał się, kiedy opadła kurtyna obrazu, który przedstawił im Edgar. Erik mrugnął jedynie raz, a wszystkie groby zanikły w zanikającym na horyzoncie słońcu — czerwonym, jak płomienie Luny, które wciąż okalały wrzosowisko. Fioletowe kwiaty zdobiły grób, z pustą płytą, bez imienia, bez tożsamości. Przed nią leżała Alicja. Wiła się z bólu i jednocześnie zbierała kawałki lodu, które dawniej były jej nogami. Kolana wyglądały jak pęknięte szkło, zabarwione krwią, spływającą od rozcięcia na udach. Głowa anioła leżała obok niej.
Erik podbiegł do Alicji i zrzucił z niej fragment figury. Podchwycił ją pod ramię i przyciągnął pod grób, by mogła się oprzeć o płytę.
— Oddychaj spokojnie — mówił drżącym głosem.
— Jak mam oddychać spokojne?! — odkrzyknęła. — Harry, dlaczego?! — zwróciła się do milczącego narzeczonego.
Erik nie miał ani sił, ani czasu, by tłumaczyć, że dali się wplątać w czary Edgara. Od początku Spowiednik wiedział, co się wydarzy. Byli tylko tanimi marionetkami, którymi się bawił dla zabicia nudy. Nie puścił ich, pozwolił szukać na wyspie tego, co i tak nie istniało.
— Wystarczy, Alicjo, to nie jego wina — powiedział, spoglądając wprost na Harry’ego. — To była sztuczka Edgara.
— Idź za nim — wtrącił się nagle Harry.
— Iść za nim?! — oburzyła się Alicja. Pokręciła głową — Całkowicie postradałeś zmysły! — syknęła zajadle. — Zobacz, co zemną zrobili!
— Musi za nimi iść! Wiem, że coś się wydarzy, że ktoś musi coś zobaczyć! — tłumaczył dalej.
— Przestań, po prostu przestań. — Alicja odwróciła wzrok. Zagryzła wargę aż do krwi. — Zawsze jesteś mądrzejszy i widzisz, do czego to doprowadziło! Do tego, że skończyłam z połamanymi nogami. Ty na mnie zrzuciłeś ten posąg, nie Beatrice, nie Edgar, TY! Nie jesteś… taki wielki… Miałam tylko wykonać misję! Niech orzeł pochłonie wątrobę Prometeusza! Atena zrzuci nas do Tartaru i tyle! Nic więcej nie czeka tutaj. Jesteśmy bezużyteczni! — żaliła się dalej, ale ani razu nie zapłakała. Na jej twarzy pojawił się wyraz pełen bólu i zawodu. — Dziękuję, naprawdę dziękuję. — Poklepała się po krwawiącym udzie. — Idź, Eriku, jeśli chce. Proszę bardzo, nie trzymam cię za rękę! Biegnij! NO JUŻ!
Nastało milczenie. Alicja złapała się za usta. Wzięła głęboki, ale spokojny wdech, kiedy Harry zbliżył się do niej. Powieki wciąż trzymał zamknięte, mimo to wiedział, gdzie dokładnie siedzi, bo przyklapnął obok niej. Ścisnął dłoń Alicji i szepnął, że wszystko będzie dobrze. Nic nie odpowiedziała.
Erik skinął kilka razy. Chyba on musiał pójść za Beatrice i Edgarem, choć chyba tylko Atena wiedziała, gdzie konkretnie się znajdują.
— Zostańcie tu — odezwał się nieśmiało. — Zobaczę. Jeśli ich znajdę, to zobaczę. Jeśli nie, to nie…
— Nie musisz iść — przypomniała mu Alicja.
Uśmiechnął się chłodno.
— Przez tysiąc lat słuchaliśmy Harry’ego, raz tego nie zrobiliśmy i patrz, jak skończyliśmy. Poza tym… — on jest Spowiednikiem, dokończył w myślach. — Sprawdzę i zaraz wrócę.
— Błagam… — Skierowała wzrok na połamane nogi — Błagam, wróć.
— Dobrze. Na pewno…
— Oj, błagam. I tak oślepłem. Pocałujcie się, jak chcecie! — wtrącił się Harry, podśmiewując się pod nosem.
Erik przykucnął i szybko cmoknął Alicję w usta. Był to krótki, niespełniony pocałunek, ale nadal przyjemny. Gdyby tylko mógł obiecać sobie, że gdy tylko zakończy się ta misja, wyjadą gdzieś daleko, spędzą wakacje w samotności, a potem mogą wrócić do normalnego życia. Na nic więcej Erik nie liczył, ale nawet tyle nie dostanie.

Przepraszam, ale rozdział nie był sprawdzany. Przykro mi, nie udała mi się opowieść. Czytam i widzę wiele błędów, pomyłek, które popełniłam w trakcie pisania. Planuję nową opowieść, a tę zawiesić. Dokończę oczywiście tom 1 :)

0 Comments:

Prześlij komentarz

Obserwuj!