ALEKSANDRA ROLAKA | Blog pisarski ~ historie autorskie i fanowskie
Home
Archive for
listopada 2019
[BAEL] #18
[Ałtoreczka gada] Dlaczego tylko dwa rozdziały w tygodniu?
[Pozory czasem mylą] Rozdział 45 Jeśli nienawidzisz, to bądź szczery
Gray
szarpnął za łańcuch, którym przykuli go do ściany. Pociągnął raz, potem drugi,
aż w końcu okowy wysunęły się spod jego palców raniąc pokrytą bąblami skórę.
Wrzasnął z bólu i poleciał na chłodną podłogę. Z sufitu kapała woda, prosto na
jego głowę. Zmrużył oczy, ale szybko otrząsnął się, kiedy znów zachciało mu się
spać.
[One-shot Miraculous] PLAGG ŚPIEWA
— Camembert, camembert, to jest mój ukochany ser — zaczął śpiewać Plagg. — Nic bez serka nie ma serca, bo ser kocham ponad wszystkich. Czy to obiad, czy śniadanie, camembert znajdzie się jako smaczne danie. Czy to misja, czy dzień wolny, camembert jest zawsze dobry! I w kawałku, i ten mały, ja camembert wchłonę cały. Teraz śpiewam dla Adriena, bo ser wrednie mi zabiera. Myśli, że śpiew przetrwa mój w pełni, ale… — Uśmiechnął się. — Nie da rady, nie da rady! Ten nasz Adrien mały! Ten nasz Adrien mały!
— Dajcie mi już umrzeć… — powiedział Adrien, wkładając zatyczki do uszu i chowając się pod poduszką.
[One-shot Miraculous] TO IDIOCI...
Plagg wyrwał kawałek z camemberta i zamarł z serkiem położonym na płaskiej łapce. Otworzył szeroko pyszczek i spojrzał obojętnie na Tiki, której wzrok był taki sam.
— Ci idioci to idioci — stwierdził, patrząc na Marinette i Adriena. — Myślisz, że do końca świata wyznają sobie miłość?
— Nie jestem pewna — odparła Tiki. — Na czym stanęło?
— Dzieciak wierzy, że Biedronka kocha Lukę i Czarnego Kota. A jak u ciebie?
— Podpisała się tym razem.
— To jakiś postęp.
— Minął rok od Walentynek.
— Dlatego mówię, że może do końca świata uda im się.
Tiki westchnęła, a potem kontynuowała rozmowę:
— Przynajmniej w miarę normalnie umieją rozmawiać.
— Proszę o definicję „normalnie”?
— Normalnie, jak na nich.
— To zmienia postać rzeczy — zauważył Plagg. — Może uda im się, jak wyznają o sobie prawdę?
— Wątpię.
— Szczerze? — Zjadł ser. — Ja też. To idioci. Dwaj cudowni idioci…
[BAEL] #17
[Pozory czasem mylą] Rozdział 44 Jeśli się mylisz, to znajdź swoją pomyłkę
GRAY
Gray
zakopał zwłoki kotka i posypał wierzch kopca nasionkami jakiś kwiatów.
Westchnął ciężko, trochę ze zmęczenia fizycznego, trochę z psychicznego. Czarne
chmury zawisły nad Magnolią, a cień ciężkich, mrocznych nocy zbliżał się wraz z
pierwszymi przymrozkami, które zapowiadali w radiu. Już czuł nadchodzące zimno.
Kiedy w październiku nakładał rękawiczki? Jeszcze w tamtym roku do listopada
chodził w krótkim rękawku, a teraz Erza już truła mu dupę, gdy nie chciał
założyć cieplejszej bluzy. Och, jak nienawidził zbyt wielu warstw ubioru. Ale z
Erzą się nie dyskutowało.
Przykucnął
nad grobem Szczęściarza i pomodlił się cicho. To tylko zwierzę, powtarzał sobie w myślach, ale nic nie było
wstanie go do tego przekonać. Szczęściarz był kimś więcej niż tylko pupilkiem,
już dawno stał się członkiem rodziny, którego kochali całym sercem, a
szczególnie Natsu. Twierdził, że Szczęściarz przynosi mu prawdziwe szczęście i
że znalazł je, gdy znalazł kociaka. Wspominał również o dawnym koledze, którego
poznał jeszcze Crocus, krótko po śmierci matki. Wszyscy nazywali go Happy, jako
że uwielbiał przebierać się za klauna i odwiedzać oddział dziecięcy w szpitalu.
Nigdy nie brał za to pieniędzy, nigdy się nie skarżył, choć był podobno biedny
jak mysz kościelna. Naprawił dla Natsu szalik, jedyny prezent, który miał po
ojcu. Porozmawiał z nim, kiedy został na świecie sam, ale potem wrócił do
Magnolii po zemstę i już od tamtej pory się nie widzieli.
Gray
wrócił do środka. W kawiarni wrzało od klientów. W te chłodne dni wiele osób
kochało wstępować do nich na słynną alkoholową kawę, która rozgrzewała w moment
schłodzone ciało, a na dodatek smakowała wybornie. Nie zamierzał jednak
uczestniczyć w tym zgromadzeniu. Dzisiaj wolał sobie zrobić wolne.
Wrócił
na górę. Włożył do mikrofali jakieś gołąbki i na szybko je odgrzał. Posypał
wierzch trochę solą i zamknął się w salonie, w ciszy i spokoju, a przynajmniej
taką miał nadzieję. Niestety chwilę później, dosłownie po tym, jak rozsiadł się
wygodnie, do środka weszła Erza. Oczy miała czerwone, pewnie płakała całą noc.
Znowu.
—
Gołąbki? — spytała.
—
Gołąbki — odpowiedział. — Zakopałem Szczęściarza.
—
Wiem, dziękuję. Natsu nie dałby rady. Ja też nie. W ogóle Natsu jest załamany.
Chciał tylko pomóc Lucy, nawet zadzwonił do jej matki. Jestem z niego dumna,
ale… ale nadal mam wrażenie, że…
—…
nie tak to powinno wyglądać? — upewnił się.
—
Dokładnie. No kurcze, atak w biały dzień? Strzelanie w centrum? Na starówce?
Morderstwo? To jest chore.
—
Dokładnie i co z tego? Czy coś na to możemy poradzić? — Wzruszył ramionami. —
Jasne, że nie. Będziemy żyć sobie dalej, aż…
—…
nas się pozbędą? — tym razem Erza za niego dokończyła.
—
Dokładnie — wymruczał. — Dlatego jem gołąbki. Jeśli to mój ostatni posiłek, to
warto, żebym go zjadł.
—
Nawet tak nie żartuj. — Trzepnęła Graya od tyłu w głowę. — Jeszcze to
przyniesie nieszczęście.
—
Tak, jeszcze żeby słowa kiedyś komuś zaszkodziły. Na pewno od tego coś mi się
stanie. — Wsunął do buzi kolejny kawałek gołąbka. — Nie pracujesz dzisiaj?
—
Nie mam sił — powiedziała słabym głosem.
Erza
nalała do szklanki wody, prosto z kranu i wyciągnęła z pojemniczka na
codziennie lekarstwa dwie tabletki. Połknęła je na raz, a potem popiła wodą.
Skrzywiła się, gdy w końcu przeszły jej przez gardło. Potem usiadła,
przytrzymując się za głowę, jakby bolała ją od dłuższego czasu, co zresztą nie
zdziwiłoby Graya.
Odłożył
talerz i stanął za fotelem, na którym siedziała Erza. Włożył rękę w suche
włosy, powoli masując głowę Erzę. Uśmiechnęła się z zadowolenia, a ten uśmiech
był wszystkim, czego Gray potrzebował w nagrodę za dobry uczynek.
—
Jestem zmęczona — przyznała w końcu. — Myślałam, że dam sobie radę, ale chyba
nie. To był zły miesiąc, nie mamy więcej pieniędzy. Dodatkowo wszystko po kolei
się chrzani.
—
Jak bardzo nie mamy pieniędzy? — spytał wprost Gray.
—
Brakuje nam na spłatę części długu — wyznała szybko, nie dając ani sobie, ani
Grayowi przygotować się na odpowiedź.
Gray
odsunął się chwiejnym krokiem, wzrokiem błądząc po całym pokoju. Zrobiło mu się
duszno, jakby ktoś nagle zamknął go w ciasnym, ciemnym pomieszczeniu i tam
zostawił. Podbiegł do okna i otworzył je na szerz, chwytając wdech chłodnego
powietrza, które w tym momencie było dla niego jedynym ratunkiem. Inaczej
zemdlałby, udusił się. Z trudem utrzymywał się na słabych nogach, a żółć prawie
już podeszła mu do gardła.
Obejrzał
się przez ramię. Erza siedziała, przy okazji zajadając się gołąbkami, ostatnim
posiłkiem, z którego jeszcze chwilę temu raczył sobie żartować. Teraz wszystko
się skomplikowało. Nie dadzą rady, skoro Erza wydała ten a nie inny werdykt.
Nie uda im się przetrwać do kolejnego miesiąca.
—
Może zadzwonimy do Lucy? — zaproponowała Erza.
—
Lu… — zaczął, odruchowo chcąc odtrącić pomysł, ale wtedy pomyślał, że to
faktycznie ich jedyna szansa. — Pogadam z nią.
Erza
zmarszczyła czoło ze zdziwienia.
—
Co?! — krzyknęła. — Nie, nie, nie i jeszcze raz nie, ja to zrobię. Ja jestem
odpowiedzialna za tę rodzinę.
—
Tak, to cudownie, ale padasz ze zmęczenia, a ja nie mam zamiaru patrzeć jak
doprowadzasz się do granic możliwości. Erza… — położył dłoń na ramieniu
dziewczyny — za dużo na siebie wzięłaś.
—
A kto inny weźmie?! — żachnęła się. — Tylko ja tu nie mam z kimś problemów.
—
Erza… A Jellal?
Wzdrygnęła
się za dźwięk tego imienia. Zmieszana odwróciła wzrok od Graya, uczepiając się
telewizora, na którym leciały póki co same reklamy. Wyłączył telewizor, aby nie
pozwolić Erzie uciec od odpowiedzi.
—
Nie dajesz już rady — powtórzył jej, tym razem bardziej stanowczo.
—
Nie daję rady — przyznała, ku zaskoczeniu chłopaka. — Oczywiście, że nie daję,
ale kto inny da.
—
Porozmawiam z Lucy — zapewnił ją. — Pewnie zaraz kończy lekcje. Przy okazji
skoczę po Lisannę. Przypilnuję ją — mówił po kolei, aby w końcu ją przekonać.
Erza
nie wydawała się jednak zadowolona z pomysłu. Burknęła coś pod nosem, a potem
oddała Grayowi kluczyki do samochodu. Zadowolony podrzucił je do góry, złapał i
poleciał do samochodu. Zaparkowali tym razem przy samej kawiarni, więc wyskoczył
w samej bluzie, nie martwiąc się o kurtkę. Wskoczył do samochodu i od razu
włączył grzanie, choć w środku i tak było zimniej niż powinno. Rozejrzał się po
oknach, zauważył, że prawe z tyłu jest lekko uchyliło. Zmarszczył czoło i
wysyczał zajadle:
—
Mirajane.
Zawsze
jej było gorąco, nawet gdy powinno być zimno.
Odpalił
silnik i szybko przymknął okno. Od razy zrobiło się cieplej. Poprawił fotel,
oczywiście, że Erza uwielbiała jeździć niemal na płasko. Gray zdecydowanie
preferował, gdy siedział prostopadle do fotela.
Sprawdził
jeszcze czy ma prawo jazdy i resztę dokumentów. Ubezpieczenie raczej zapłacił,
na przegląd sam jechał dwa miesiące temu, punktów karnych nie zdążył żadnych
złapać i nadal nie zamierzał. Ostrożna jazda przede wszystkim. Przepisowa.
Nawet jeśli większość kierowców miała pluć na niego będzie jechał zgodnie z
przepisami.
Wyjechał
z parkingu.
Ulice
Magnolii zaczęły się zakorkowywać, choć dobiegała dopiero druga. Sklep w
centrum aż pękał od klientów, a parking był zapchany samochodami aż po brzegi.
Ulica Kwiatowa również nie wyglądała najlepiej, dlatego od razu skręcił w
kierunku obwodnicy. Trochę minie się z celem, ale podejrzewał, że i tak
wcześniej dojedzie na miejsce.
—
O, radio — przypomniał sobie, szukając stacji Magnolii. Złapał ją.
Z
głośników poleciała jakaś piosenka, ballada. Nie kojarzył wykonawcy, ale gdzieś
słyszał o nowej gwieździe, która podbija rynek zagraniczny. Ech, zdecydowanie
wolał utwory z ubiegłego stulecia. Miały w sobie klimat, nutkę prawdziwej
sztuki — w przeciwieństwie do dzisiejszego bełkotu do dobrej zabawy. Mimo to
piosenka umiliła mu podróż. Nie zdał sobie sprawy kiedy dotarł pod szkołę.
Zaparkował przy murze, na chodniku i wysiadł, od razu żałując, że nie wziął ze
sobą kurtki. Nie było zimno, a cholernie, strasznie zimno, które przeszywało go
aż do kości.
Wrócił
do ciepłego wnętrza samochodu i stamtąd zaczął wyglądać Lucy i Lisanny.
Pierwsi
uczniowie wyszli. Znał całą dzieciarnię. W Magnolii mało kto się nie znał, a
gdy prowadziło się kawiarnię w centrum, to już nikt nie mógł się ukryć przed
ciekawskim spojrzeniem Erzy.
Dostrzegł
Lisannę. Otworzył okno i krzyknął do niej. Odwróciła się i szybko pobiegła do
samochodu. Wskoczyła do środka również szybko jak Gray, ocierając zziębnięte
ręce.
—
Co tu robisz? — spytała ostro.
—
Przybyłem cię odebrać i porozmawiać Lucy — wyznał, nie odrywając wzroku od
bramy.
—
To się spóźniłeś. Już sobie poszła. I co niby od niej chciałeś?
—
Nieważne — mruknął pod nosem. — A ty co dzisiaj nie w humorze?
Lisanna
odfuknęła.
—
Żartujesz sobie? Posłała mnie do dyrektora! Miałam się z nią spotkać w sali
gimnastycznej. Nie tylko nie przyszła, ale potem zostałam oskarżona o
zniszczenie jej ławki. Żebym to akurat jej ławką się przejmowa. Nie wiem, kto
to zrobił, ale nie ja.
—
Serio? — Gray niekoniecznie jej uwierzył. — Ostatnio…
—
To wina Natsu, nie Lucy. Jestem zła na niego, nie na nią, jakoś tak. Wiem, że
próbuje trzymać się od nas z daleka, tylko jej to nie wychodzi.
—
Niemal się wzruszyłem. Myślałem, że będziesz próbować…
—
Chciałam — przerwała mu. — Naprawdę chciałam, ale gdybym spróbowała cokolwiek
jej zrobić, to Acnologia zemściłby się na nas. Nie mogę pozwolić, by skrzywdził
siostrę Mirajane. Nie ją… Aż taka głupia nie jestem.
Gray
spojrzał na nią krzywo. Była głupia, jeszcze głupsza niż sądziła, ale mówienie
jej tego nic nie zmieni. Już zdążył się przyzwyczaić, że Lisanna była kochaną
siostrzyczką Mirajane, więc nic nie można jej zrobić.
—
Powiedz, jeśli masz coś do powiedzenia — odfuknęła Lisanna, marszcząc czoło ze
złości.
—
Nic — mruknął, a potem, kiedy brama szkolna się zamknęła, uruchomił samochód i
odjechał.
Lisanna
oparła się na fotelu i obrażona założyła ręce na piersi, a jej mina sugerowała,
że i tak poskarży się Mirajane. Gray westchnął. Siostra siostrą, ale Lisanna
już dawno zasłużyła na porządne lanie. Gdyby tylko Erza nie była tak zmęczona,
może wtedy inaczej by ją potraktowała.
—
Chcę do centrum handlowego — odparła nagle.
—
A skąd niby będziesz miała pieniądze, żeby coś sobie kupić? — spytał szczerze
zaciekawiony tym, dlaczego tak nagle Lisannie zachciało się zakupów.
—
Ano mam…
Gray
zatrzymał samochód z piskiem opon pośrodku drogi. Auto za nim z trudem
zahamowało, a jeszcze kolejne musiało zmienić szybko pas. Rozległo się donośne
trąbienie. Gray wysiadł i wrzasnął na pozostałych kierowców, potem zatrzasnął
za sobą drzwi i spojrzał gniewnie na Lisannę. Zadrżała ze strachu i pomału
odsunęła się od Graya.
—
Ccco? — spytała niepewnie.
—
Co? — zdziwił się. — Ty się mnie jeszcze oto pytasz? Skąd ty niby masz
pieniądze, gadaj! Ledwo Erza zamknęła budżet, nie mamy kasy, żeby oddać część
Acnologii, a ty pierniczysz o jakiś zakupach?
—
To nie wasze pieniądze…
—
NASZE! Kiedy ty sobie latałaś z Natsu podpalać sklepy, to my zajmowaliśmy się
kawiarnią. Sprzątamy, obsługujemy gości, harujemy czasem jak woły, a ty… Ty….
Ty… chodzisz sobie na zakupy? — wysyczał zajadle. — Czy ty zwariowałaś?
—
Nie, mam prawo do przyjemności. — Rozejrzała się po samochodzie, unikając wzroku
Graya. — Poza tym to moje pieniądze, nie twoje, nie kawiarni. Mam prawo robić z
nimi, co tylko mi się podoba.
—
Wysiadaj — wycharczał z trudem Gray.
—
Co… — Wyjrzała za okno. Znajdowali się daleko od centrum, daleko od kawiarni. —
Ja…
—
Wysiadaj! — ryknął. — Wysiadaj albo sam cię wyrzucę. Wynocha. Spierdalaj!
Rozpiął
pasy. Przyklęknął i otworzył drzwi od strony pasażera. Zaczął pchać Lisannę,
choć ta się opierała, żeby tylko nie wysiąść. Gray jednak złapał ją za rękę, w
nadgarstku. Krzyknęła z bólu, gdy ścisnął ją za mocno. Wyrywała się, ale Gray
trzymał ją, aż nagle puścił. Lisanna poleciała do tyłu. Wypadła z samochodu,
wprost na chodnik.
—
Nie… — zaczęła, ale Gray zatrzasnął drzwi i odjechał z piskiem opon,
zostawiając ją daleko za sobą.
Przejechał
na czerwonym świetle i zaczął pędzić dalej, mijając kolejne ulice Magnolii, ale
tylko te, które znajdowały się daleko od kawiarni. Łzy zaczęły spływać po jego
policzkach. Męczył się z oddechem. W końcu przestał widzieć, co znajduje się
przed nim. Przymknął powieki i znów z piskiem opon zahamował przy osiedlu
biedoty. Oparł się o kierownicę i jęknął, po czym walnął pięścią w deskę
rozdzielczą.
—
Jak ona mogła? To my ciężko pracujemy, to my… Cholera. Cholera. Cholera… —
Resztę zdusił w sobie.
Milczał,
spokojnie nasłuchując rozmów, które dobiegały zza drzwi. Zamknął na zaś
samochód, choć po tym, co zrobił, to wątpił, że przeżyje gniew Mirajane.
Wypchnął Lisannę za drzwi… Pierwszy raz w życiu i może dzięki temu czuł
ogarniającą go satysfakcję. Bo pierwszy raz również sprzeciwił się Fairy Tail i
zasadom, które wspólnie wyznaczyli.
Gray
zaśmiał się gromko.
Jego
telefon zabrzęczał. Wyjął go z kieszeni — dzwoniła Lisanna. Od razu odrzucił
połączenie, a potem rzucił komórkę na fotel obok.
Ktoś
zapukał do niego przez szybę. Spuścił ją. Po drugiej stronie powitał go chłodny
uśmiech Juvii. Stała jako jedyna przy aucie, pozostali gapie gdzieś sobie
poszli. Padał deszcz. Dziewczyna osłaniała się błękitną parasolką w kropki,
która jakoś wyjątkowo pasowała do jej oczu. Juvia zaśmiała się podejrzanie, a
potem włożył rękę do samochodu.
—
Przepraszam — szepnęła.
Gray
poczuł jedynie ukłucie. Jego siły w moment zanikły. Nie zdążył nawet krzyknął,
kiedy osunął się na fotel. Oczy zalała ciemność…
[One-shot Miraculous Adrienette] Halloweenowa akuma
[BAEL] #16
Eliot
otarł twarz z potu, kiedy po kilku minutach od stania nad grobem, ziemia nie
zaczęła się ruszać. Wszystko wskazywało na to, że tym razem Młody faktycznie
umarł. Odetchnął z ulgą, w przeciwieństwie do Barry’ego, który wciąż był
spięty. Jego ręka zadrżała, zacisnął mocno powieki i przypadł przy drzewie,
łapiąc głębokie wdechy powietrza, jakby za moment miało mu go zabraknąć.
[Pozory czasem mylą] Rozdział 43 Jeśli piszesz, to niszcz dowody
— Lucy, co tu się dzieje? — Do klasy weszła profesor Carla.
Poruszyła zgrabnie pośladkami i przeszła na wysokich szpilkach przez klasę.
Zatkała noc, gdy tylko zobaczyła zgniłe banany. — Zostawiłaś je w środku? —
spytała z niedowierzaniem.
— Nie. Ktoś z klasy je podrzucił. Zniszczyli również moją
ławkę.
— Zniszczyli? — zdziwiła się. Spojrzała za Lucy i przyjrzała
się biurku. — Lucy, wczoraj była nietknięta. Kiedy to zrobili?
— Nie wiem — powiedziała cicho. — Ona… Ona… Ona taka nie
była wcześniej.
— Lucy.
Carla przyklęknęła przed nią. Oczy miała takie piękne, jak
dwa kryształy. Nie wyglądała na nauczycielkę. Może i kariera modelki jej nie
wyszła, ale wciąż ze swoją urodą miała szansę na zaistnieje w świecie urody.
— Przepraszam. Zaraz umyję ławkę i będę gotowa do nauki —
obiecała, odpychając od siebie nauczycielkę.
— Lucy, proszę, to ważne. Wiem, że wiele w twoim życiu się
wydarzyło. Wiem, że jest ci ciężko, ale… nikt ci nie życzy źle.
— Nikt mi nie życzy źle… — powtórzyła z niedowierzaniem w
głosie. — Nikt? Wszyscy mi życzą. Nienawidzą mnie. Czy pani tego nie widzi? Proszę
mi powiedzieć. Przecież pani też… — urwała. Odnalazła to w spojrzeniu profesor
Carli, tę samą nienawiść, jakby patrzyła na Acnologię.
— Tak, Acnologia i mnie skrzywdził, ale wcale nie znaczy, że
źle ci życzę. Lucy, posłuchaj. Wiem, że ci ciężko, ale zostań na zajęciach.
Porozmawiaj z kolegami, koleżankami z klasy. Oni wcale nie są tacy źli.
Lucy pokręciła głową.
— Pani nie widzi, co oni mi zrobili? — Wskazała na ławkę. —
Przecież zniszczyli mi podręczniki, ławkę, wszystko, ja mam… — Złapała się za
nadgarstek i podrapała go. — Dosyć… — wyjęczała z trudem.
Profesor Carla odwróciła wzrok ze wstydu. Wzięła szufladę z
biurka Lucy i wyciągnęła za środka banany. Wrzuciła je do kosza. Wszystkie
zeszyty były zniszczone, więc i ich się pozbyła. Chusteczką przetarła plamy na
drewnie. Potem podała ją Lucy.
— Poproszę Gildartsa by wymienił ci stolik. Nauczycieli
zbiorę, żeby pomogli ci nadrobić zaległości. Porozmawiam z klasą. Ostro.
Stanowczo. Z innymi również. Nikt cię nie będzie dręczył. A jeśli ktokolwiek
spróbuje, załatwię ich tak, że nie pozbierają mi do końca szkoły. Zaufasz mi.
Lucy otworzyła
szeroko oczy ze zdziwienia. Profesor nigdy nie interesowała się nią. Nawet
jeśli parzyła i widziała, że coś się dzieje.
— Dobrze — ostatecznie odparła.
— Dobrze. — Kiwnęła. — Jednak ja też mam kilka warunków. Dwa
sprawdziany do nadrobienia. Wypracowanie na temat skorupiaków. Wiem też o
projekcie w grupach. Arkusze o planach na przyszłość. Pewnie parę pracy
domowych. Masz niską średnią. Masz ją podnieść o co najmniej dwadzieścia
procent. Nie uznaję „NIE”, rozumiesz?
— Postaram się — wymruczała.
— Nie „postarasz się”, tylko to zrobisz. Nie pozwolę, żebyś
skończyła w więzieniu czy wariatkowie.
Lucy przetarła nadgarstek. Więzienie lub wariatkowo? Tam ją
wszyscy początkowo umieszczali? Nie, nie tam przynależała. Była zwykłą
dziewczyną z miasta, szczególnie po tym, jak ociec stracił cały majątek.
Chodziła do szkoły, uczyła się, miała jakieś marzenia, więc dlaczego ludzie
umieszczali ją w więzieniu czy zakładzie dla obłąkanych? Nie pasowała tam. Nic
nie zrobiła, by znalazło się tam dla niej miejsce. Chciała wykrzyczeć to prosto
w twarz profesor Carli, ale nie dały rady.
— Dziękuję — wymruczała w końcu. — To wiele dla mnie znaczy.
Nauczycielka uśmiechnęła się, trochę cierpko, ale mimo
wszystko na jej pięknej twarzyczce objawił się delikatny uśmiech. Lucy nie
pamiętała, aby kiedykolwiek widziała taką kobietę. Wyglądała… niewinnie, ale i
zarazem podejrzanie. Nie potrafiła jej zaufać, żadnemu z jej słów, więc tylko
skinęła i obróciła się w kierunku ławki. Była do wyrzucenia. Torbę zostawiła
obok, przy otwartym oknie. Nienawidziła tego. Miała przez to złe przeczucia.
— Może chcesz się przepisać do innej klasy? — zaproponowała
nauczycielka.
— Nie — odpowiedziała smutno Lucy. — Tu wszyscy się znają.
Po co mi by była zmiana? Nic bym na tym nie zyskała, tylko… smutek. Nie znam
nikogo z klasy. Nie kojarzę nikogo…
Nagle rozległ się rumor. Drzwi otworzyły się w hukiem. W
progu stanęła Lisanna, cała zdyszana i czerwona na twarz. Zaciskała mocno dłoń
na klamce, otwierając usta i zamykając, aż w końcu otworzyła szeroko oczy, gdy
zobaczyła profesor Carlę.
— O, witam, proszę pani, ja do… ja do Lucy — wydukała
Lisanna.
— Tak, a w jakiej sprawie? — spytała zaciekawiona
nauczycielka. Poprawiła okulary i ostrożnie przyjrzała się Lisannie.
— Umówiłyśmy się na rozmowę, nie przyszła — wyjaśniła
konkretnie Lisanna.
— Nie przyszłam… — powiedziała z niedowierzaniem w głosie
Lucy. Przyszła. Nie tylko to, pobiły się, zaatakowała ją gazem pieprzowym, więc
czemu kłamała? Nie, Lucy nic z tego nie rozumiała. Nawet jeśli Lisanna
zamierzała tylko odciągnąć uwagę nauczycielki, to wciąż wymówka była bardzo
słaba.
— Tak, nie przyszłaś, ale co z tego! Powiem ci tu i teraz,
wprost! — wykrzyczała. — Mam cię serdecznie dość. Natsu kocham, więc mu
wybaczę, ale uważaj: jeden, jedyny raz zbliżysz się do niego, a wtedy dopiero
zafunduję ci piekło na ziemi. Nie myśl sobie, że możesz udawać taką niewinną,
jesteś… — urwała, gdy profesor Carla chwyciła ją za nadgarstek.
Kobieta pokręciła głową z zawodu, a potem obejrzała się
przez ramię, lustrując zniszczoną ławkę. Potem przeniosła wzrok na Lisannę i
pokręciła głową. Wyglądało na to, że zaczęła podejrzeć Lisannę. Nie, Lucy
wątpiła, że dziewczyna stała za zniszczeniem, ale może jednak wcale nie było to
tak oczywiste. Akurat teraz zdarzyły się te wypadki, gdy zbytnio zbliżyła się
do Natsu.
— Chyba będziesz musiała wyjaśnić dyrektorowi kilka spraw —
ostrzegła Lisannę.
— Ja… Słucham? Ja nic jeszcze nie zrobiłam. Tylko ją
ostrzegłam.
— Groziłaś Lucy, a ja jej nie wierzyłam, kiedy mówiła, że
ktoś w ten szkole jej źle życzy. Ty czy nie ty, ale musisz iść do dyrektora.
— Ja nic nie zrobiłam! — wypiszczała.
— Jeszcze nie, jak sama powiedziałaś, a groźby też są
karalne, więc do dyrektora, ale już. Za dwadzieścia minut zaczynają się lekcje.
Lucy, idź do Gildartsa po nowy stolik, w tym czasie porozmawiam sobie z
Lisanną. Mam nadzieję, że to ostatni raz, kiedy ktoś robi ci coś tak okrutnego.
I pamiętaj, co mi obiecałaś. POPRAWA.
— Tak, oczywiście.
Lucy pamiętała i nie zamierzyła zapomnieć choćby jednego
słowa, które wypowiedziała nauczycielka. Więzienie albo zakład dla obłąkanych.
Tej opinii nie da się wymazać. Jeszcze zanim wyszły, Lucy starała się stać
spokojnie, wciąż trzymając przy sobie torbę. Była otworzona, ale nie zamierzała
do niej zaglądać przed Lisanną i profesor Carlą. Jeszcze nie. Dopiero gdy drzwi
się zamknęły, ostrożnie położyła torbę na biurku nauczyciela i rozwarła ją. W
środku leżał złożony list. Wyciągnęła go i rozłożyła…
Wstrzymała oddech.
„Zabiję. Zniszczę. Nie udawaj, nie chowaj się. Wiem, kim
jesteśmy” — przeczytała na głos tekst zapisany na kartce wyrwanej z zeszytu.
Złożyła ją z powrotem i schowała głęboko do torby. Powrót do szkoły był złym
pomysłem. Gorszym, niż mogła to sobie wyobrazić, ale przynajmniej wiedziała, że
wróg kryje się gdzieś obok. Nie w całym mieście, tylko gdzieś w tym konkretnym
miejscu i… wszystko wskazywało na Lisannę.
[BLOG] Uporządkowanie tysięcy planów i kilka ogłoszeń
Tak, że tego...
Planów jest tysiące. Ostatnie miesiące znowu przyniosły pomysły i pewnie pomysły nadal będą spływać do mojej głowicy, bo dziennie rodzi się w mojej głowie z 5 pomysłów na nowe książki, ale większość olewam. Niestety albo stety, część przebija się i tak oto ogłaszam nowe twory. Na facebooku czy gdzieś indziej, nie mniej czas na porządki.
POZORY CZASEM MYLĄ
Tom 1 już skończyłam, Tom 2 nadal męczę, o Tomie 3 nawet nie marzę. Tom 2 zbliża się jednak ku końcowi. Zostały mi ze 2, 3 wątki do zamknięcia całości tomu, a resztę zostawię na 3, bo przecież to w nim Igneel wyjdzie na wolność ;) Kiedy? Podejrzewam, że Tom 2 spokojnie zakończę do końca tego roku. Nie wiem, czy publikację, ale napisanie tego stawiam sobie za priorytet. Tom 3 pewnie zacznę gdzieś w styczniu.
POGROMCA SMOKÓW
OMG... Plan, który obiecałam zrealizować i który na SERIO będzie moim ostatnim długim projektem z Fairy Tail. Na serio, zwieńczenie wszystkiego, prawie 7 lat pracy w fandomie.Będzie to absolutne Nalu, które będzie miało miejsce po wydarzeniach z końca serii, ale nie uwzględniam 100-letniej misji. ZAPOWIEDŹ już dałam. Premiera... eh... Podejrzewam, że za pisanie wezmę się na początku grudnia, więc premiera gdzieś w okolicach końca roku/początku nowego
BAEL
Dopiero zaczynam. 15 rozdziałów to naprawdę mało, szczególnie że dużo wątków planowanych z księgi 1 nie zostały tu jeszcze uwzględnione. Tak więc to pewnie będę ciągnąć do około marca/kwietnia... A co z 2 pozostałymi? Na 100% w 2020 to skończę ;)
OBYŚ CZEKAŁ WIECZNIE
Tu sytuacja trudniejsza. To będzie, ale za chiny nie wiem kiedy. Stawiałabym raczej na przyszły rok. Prace rozpocznę w momencie, kiedy w ogóle sie dowiem, o czym to ma być. Na pewno coś z mitologią chińską w roli głównej i ograniczeniem bohaterów do kilku. No i... będzie to na 100% Adrienette ;) Raczej czekałabym z tym na Wielkanoc :)
PS. Okładka mi wyszła obłędnie, tak uważam!
[BAEL] #15
Eliot
przełknął głośno ślinę, przyglądając się chwili, w której Młody staje o
własnych nogach. Z jego oczu spłynęła cienka strużka krwi. Wytarł ją opuszkiem
palca i rozmawiał, mrucząc coś pod nosem. Jego słów nie dało się już zrozumieć.
Były bezsensownym bełkotem, ale Eliot wierzył, że trudno je nazwać zbędnymi.
Coś oznaczały, przynajmniej dla Młodego, który nagle zaczął rozglądać się po
kieszeniach.
Barry
wystrzelił jeszcze raz z broni sonicznej, tym razem celując w głowę Młodego,
która eksplodowała wraz z chwilą, gdy wiązka światła trafiła w środek czoła.
Żołądek podszedł Eliotowi do gardła. Odwrócił się i wymiotował wszystko na
platformę. Zaświeciła się na zielono i ruszyła, niosąc jego rzygi przez ulicę.
—
Obrzydliwe — skomentował Barry. — Musimy go jakoś zabić.
—
Wiem. — Wytarł twarz. — Ale… To… — Wskazał na leżące pośrodku ciało, a potem
znów zrobiło mu się niedobrze. — Nie dam rady. Poza tym jak go niby mamy zabić?
Skrzywił
się, że ręka Młodego zadrżała. Z szyi trysnęła krew, wprost pod stopy Eliota. Podskoczył,
ale i tak jego śliczne buty zostały poplamione krwią.
—
Powinno go przypalić — zauważył, kiedy przykucnął i wytarł rękawem buty. —
Przecież to broń soniczna.
Barry
przyjrzał się ustawieniom pistoletu sonicznego. W zależności od intensywności
wiązki zostawiały inne ślady, ale wszystkie kończyły się wypaleniem
przedmiotów, a w tym przypadku narządów, wokoło. W przypadku Młodego tak się
nie stało.
—
Był martwy, może nadal jest — powiedział Barry, chowając pistolet do kieszeni.
—
Bez różnicy — wysyczał Eliot.
Ciało
Młodego podskoczyło w konwulsjach, tak jakby nadal odczuwało ból. Barry
przeskoczył bramę sąsiadów i wyłamał z drzewa kawałek gałęzi. Iskierki
zabezpieczeń opadły na twarzy Barry’ego. Przymknął oczy, aby się nie poparzyć,
ale nie przerwał ciągnięcia za mechaniczną gałąź. W końcu wyciągnął ją. Wrócił
na ulicę i dźgnął końcem w brzuch Młodego. Ciało zareagowało, odsuwając się
kawałek na bok.
—
On żyje, wciąż czuje — stwierdził Barry.
Eliot
otworzył klapę ekranu i postukał w niego, sprawdzając swoje czynności życiowe.
Coś było nie tak. Wyniki były idealne, podręcznikowe, choć granica błędu
powinna wynosić od kilku do kilkunastu jednostek, w zależności od pomiaru.
Jednak na jego ekranie parametry pokrywały się z najlepszymi zaleceniami strefy
OMEGA.
—
Sprawdź swój stan — zwrócił się do Barry’ego.
Chłopak
skinął. Nie puszczając gałęzi z rąk, przyjrzał się swoim wynikom.
—
Idealne — rzekł z niedowierzaniem w głosie. — One są zakłamane.
—
Ekrany… Nie… — Eliot pokręcił głową. — Może wcale nie są sprawne, może wcale
nikt ich nie naprawił. Niech mnie ktoś uszczypnie, tutaj kroi się całkiem
niezła konspiracja. Profesor Bael zawsze twierdził, że takie zjawisko może
nastąpić, ale tylko w warunkach całkowitego zniszczenia MURu, a już dzisiaj
sprawdziłem — nadal nad nami wisi, więc…
—…
co się stało? — dokończył za niego Barry. — I co się stało z nim?
—
I dlaczego nie umiera?
—
Przede wszystkim, dlaczego teraz się nie leczy.
—
No tak… — Eliot zmarszczył czoło. — Trudno zaprzeczyć, ale co, do cholery, z
nim teraz zrobimy? Chyba nie zostawimy tak? I od razu mówię, ja się jego nie
tykam. Co to, to nie! Nie dziękuję, niedawno umyłem ręce, a on… — jakby na
zawołanie, krew trysnęła z otwarcia na szyi — sika krwią…
Złapał
się za obolały brzuch. Znów zrobiło mu się niedobrze, ale tym razem nie
zwymiotował.
—
Sam go nie zaniosę.
—
Gdzie ty niby chcesz go zanieść? — zdziwił się Eliot. — Z powrotem do
przepaści? A może zakopać w lesie?
Barry
rzucił Eliotowi podejrzane spojrzenie, a potem pokiwał głową na bloki. Eliot
załamał ręce. Westchnął ciężko i luknął na Młodego, który wciąż się nie
regenerował.
—
Może to przez głowę? — rzucił pomysł. — Jakoś bez głowy wolniej się regeneruje
czy coś w tym stylu?
—
To nie ma znaczenia. Musimy go zakopać albo najlepiej spalić.
—
Barry, mój kochany Barry, pragnę ci przypomnieć, że wraz ze wzniesieniem MURu
autentycznie zakazano posiadania wszystkiego, czym można by cokolwiek lub
kogokolwiek podpalić. Rozumiesz? Nawet gdybym uważał, że to dobry pomysł, a
zaznaczam, że tak nie jest, to nie mamy czym go podpalić.
Ciało
Młodego znów podskoczyło w konwulsjach, które wywołała podejrzała rana na szyi.
Nie było jej tam wcześniej. Eliot skinął do Barry’ego. Ten podszedł i kilka
razy dźgnął Młodego gałęzią, celując w jedno miejsce. Ciała Młodego unosiło się
i opadało, mięśnie napięły, szczególnie te u nóg, a potem wszystko ucichło.
Młody nie poruszył się już.
Barry
dźgnął kilka razy ciało w różne miejsca, ale mimo to Młody nie zareagował.
—
Nie… Nie żyje? — spytał niepewnie Eliot.
—
Tak… Tak mi się wydaje — równie wątpliwie odpowiedział mu Barry, który rzucił
na bok kij.
Barry
chwycił ciało za nogi i zaczął ciągnąć, pozostawiając za sobą smugę krwi.
Eliotowi aż zakręciło się od tego w głowie. W strefie OMEGA, w bezpiecznym
miejscu, gdzie ostatnie przestępstwo miało miejsce lata temu, w biały dzień
będą ukrywać trupa w lesie. Nie, nadal śnił, nadal znajdował się w przepaści,
nie wrócił nigdy do miasta. Bo jak inaczej miał wytłumaczy fakt, że Barry kogoś
zamordował? A może właśnie taka była prawda i pozostało mu ją zaakceptować.
Rozmasował
obolałe skronie. Miał wrażenie, że zaraz zemdleje od tego, jak mu niedobrze, i
jak kręci mu się w głowie. Wziął jednak głęboki wdech i zebrał się, jakoś.
—
Pomóc ci? — zaproponował Barry’emu.
—
Byłoby miło.
—
Super, ale biorę nogi, nigdy za ręce.
Zakasał
rękawy i popchnął Barry’ego a bok, łapiąc za stopy Młodego. Był ciężki, choć
wyglądał tak chuderlawo. Jednak ćwiczył do policji, przynajmniej wziął sobie do
serca pracę, ale na nic zdało się jego poświęcenie.
—
Podnosimy na „trzy” — poinformował Barry. — Trzy.
Eliot
uśmiechnął się szeroko. Oj, na to był dobrze przygotowany, dlatego równocześnie
unieśli ciało i zaczęli z nim iść w kierunku lasu. Eliot nie kojarzył tej
części, do głównego wejścia również nie mogli podążyć, roiło się tam od zbyt
wielu reporterów. Choć i tak dziwiło go, dlaczego wciąż ani jedna osoba nie
wyszła z domu, dlaczego nikt się nimi nie zainteresował. Nie wiedział już, czy
to dobrze czy to źle, ale na razie założył, że im się poszczęściło.
Rzucili
ciało Młodego niedaleko drzewa z kolcami, które Eliot odkrył kilka tygodni
wcześniej. Gdyby tylko miał swoje notatki, mógłby oznaczyć położenie tego
miejsca, ale w tej sytuacji pozostało mu tylko modlić się, że zapamięta mniej
więcej współrzędne.
—
Idę po łopatę — powiedział Barry.
—
A gdzie ty znajdziesz łopatę? No, gadaj! Sam sobie zrobisz?
—
Na polu. — Wskazał w kierunku terenów rolniczych. — Tam na pewno ktoś zostawił.
—
Tak, tak, tak, tak… Cholera, niech cię, Barry, weźmie cholera! Mam dość. Mam
dość, martwię się i nie wiem jeszcze, czy zaraz nie zemdleje. Nie, ja pójdę. Ty
tu czekaj z… nim. — Spojrzał z obrzydzeniem na Młodego. — Poczekaj. Znajdę was,
nie na odwrót. Łopata, tak łopata i jeszcze trochę szczęścia, i… cierpliwości.
Niech ma mnie ktoś w opiece, ja zaraz zejdę z tego świata. Łopata, tak, łopata.
Eliot
wyszedł z lasu i rozejrzał się. Ludzie raczej korzystali ze sprzętów do uprawy,
często wykorzystywali przyciągacze do ziemi, kopiąc w niej na określoną
głębokość. Szczególnie że nie była to prawdziwa ziemia, a twór, którzy powstał
przed laty w laboratorium. Dojrzał jeden z takich sprzętów. Sprawdził, czy
działa. Ziemia faktycznie rozsunęła się, ale tylko na głębokość sadzonki.
Otworzył klapę z rączki narzędzia, które przypominało wyglądem łopatę. Zmienił
parametry i wrócił do Barry’ego. Młody wciąż się nie poruszył.
—
Kopiemy? — spytał Eliot, przykładając łopatę do ziemi.
—
Zrób to.
Jedno
kliknięcie wystarczyło, by podziała się połowa ziemi, tworząc dziurę, która
była wciąż za mała na młodego. Jeszcze raz spróbował. Tym razem nawet Barry
zaaprobował głębokość. Wrzucili tam Młodego i z powrotem zakopali otwór. Trawa
i chwasty w moment narosły wierzch kopca.
—
Nikt go nie znajdzie, prawda? — spytał troszkę zaniepokojony Eliot.
—
Jeśli ktoś by chciał go znaleźć… — posłał wątpliwe spojrzenie — już dawno tak
by się stało. Nie, nikt się nami nie interesuje. Przynajmniej na razie.
Możesz mnie wesprzeć tutaj:
Paypal – https://paypal.me/pools/c/8bkOu9wTfD
Ko-fi – https://ko-fi.com/rolaka
Znajdziesz mnie tutaj:
Blogger - https://rolaka-fiction.blogspot.com
Wattpad – https://www.wattpad.com/user/OlaRi9
Tumblr – https://rolaka.tumblr.com
Facebook – https://www.facebook.com/PisarkaRolaka/
Twitter – https://twitter.com/Rolaka1995
Subskrybuj:
Posty
(
Atom
)