ALEKSANDRA ROLAKA | Blog pisarski ~ historie autorskie i fanowskie
Home
Archive for
2019
[BAEL] #24
[Pozory czasem mylą] Rozdział 54 Zapłacz, kiedy zostanie pustka
GRAY
Odliczył minutę, nasłuchując
tykającego w dużym pokoju zegara. Kiedy Lisanna i Natsu zniknęli mu z oczu,
oddalił się od okna. Zasunął za sobą zasłonki. W pokoju zrobiło się ciemno. Po
omacku odszukał wejścia do drugiego, przylegającego pomieszczenia, w którym
Amelia zostawiła swoje rzeczy. Gray rozejrzał się jeszcze na szybko, czy na
pewno został sam w mieszkaniu, a potem zaczął nasłuchiwać. Chyba został sam...
Westchnął z ulgą na myśl, że
Lisanna i Natsu nie zajrzeli na górę. Gdyby tylko dowiedzieli się o jego
planach... straciłby dom od razu. Natsu nie zawahałby się go wyrzucić, ale póki
nikt się nie dowie, będzie bezpieczny.
Gray przyklęknął przed torbą
należącą do Amelii. Kobieta zniknęła, nim się obudził, zabierając ze sobą
jedynie kilka rzeczy, a przynajmniej tak mu później powiedziała Erza. Torbę z
rzeczami zostawiła. Gdy otworzył ją, okazało się, że w środku znajdowało się
niewiele rzeczy. Kilka ubrań i saszetka z kosmetykami.
Wyłożył wszystkie przedmioty na
podłogę, a potem jeszcze przeszukał samą torbę, licząc, że znajdzie ukrytą
kieszeń na jakieś dokumenty czy papiery. Amelia oczywiście zabrała ze sobą
telefon i portfel, w kosmetyczce też nie odkrył nic ciekawego, tylko długopis.
— Po co tu przybyłaś? — zapytał
szeptem, rozglądając się jeszcze po samym pomieszczeniu. Wtedy też znów przykuł
jego uwagę ten długopis. Był dziwny. Końcówka ruszała się luźno, nie była
przytwierdzona do pomarańczowego plastiku.
Rozkręcił go. Kawałek
zwiniętego papieru wypadł na dywan. Gray z trudem zdusił w sobie krzyk radości,
ale dumnego uśmiechu już nie powstrzymał. Szybko rozwinął zwitek.
„7.10.11:30.LH.Z.FT.P." — Gray przeczytał w myślach. Usiadł po turecku i
zastanowił się przez moment. Pierwsze dwie cyfry oznaczały datę. Kolejne pewnie
godzinę. Sprawdził na zegarek — zbliżała się wyznaczona na kartce godzina. Aż
zadrżał z niepokoju, gdy zdał sobie sprawę, że wkrótce coś ma się wydarzyć. Nie
rozumiał dalszej części tekstu, ale nie zamierzał dłużej zostać w mieszkaniu.
Nie zdążył nawet spakować rzeczy Amelii, gdy wybiegł tylnym wyjściem, tylko
zatrzaskując je za sobą. Nawet nie śnił o zamykaniu go. Biegł, ile tylko miał
sił w nogach. Zatrzymał się dopiero przy starej kamienicy, którą wybudowano
jeszcze na początku XVII wieku. Była tam wąska, kamienna ławeczka, o której krążyła
miejska legenda. Według niej, każdy kto będzie siedział na ławce dłużej niż
sześć minut przywoła starego kapelana, który w tym miejscu podobno zawarł pakt
z diabłem.
Bez zawahania, usiadł na niej.
Była niewygodna, ale tutaj przynajmniej czuł się bezpieczny. W okolicy nikogo
nie było, stary piekarz siedział w piekarni i tylko spojrzał na Graya raz,
potem wrócił do pracy.
— LH, LH — powtórzył kilka
razy. — Lucy Heartfilia — powiedział spokojnie, bez żadnych emocji, choć
spodziewał się czegoś innego po sobie. Kolejny skrót rozpracował bez
najmniejszych trudności. — Fairy Tail — wypowiedział na głos. Pozostały jeszcze
dwie litery, których znaczenia nie znał, ale podejrzewał, że prowadzą do
nieszczęścia.
Wziął głęboki wdech powietrza —
było ciężkie i nawet w smaku czuł jakiś ostry smród. Podniósł się i rozejrzał.
Dym, który wydobywał się z komina piekarni, nie cuchnął w ten sposób. Zapach
pochodził raczej gdzieś zza niego.
— Nie... — wyszeptał. — Zabić
i... pod... — nie zdołał dokończyć.
Ostrożnie, kawałek po kawałku,
gdy zaczęły zachodzić do jego oczu, odwrócił się w stronę kawiarni. Czarny kłęb
dymu uniósł się w stronę czystego nieba, zdając się zasłaniać słońce. Obraz
przez Grayem rozmył się. Łzy spłynęły po jego policzkach, kiedy upadł na kolana
i wyjęczał jedno słowo:
— Podpalenie...
Usłyszał dźwięk straży
pożarnej, która moment później przejechała na sygnale przez ulicę dalej. Gray
chwycił się za kamienną ławkę i podciągnął się, próbując wstać. Upadł. Nie
znalazł w sobie żadnych sił, by podnieść i pobiec w stronę kawiarni. Musiał
zobaczyć na własne oczy, czy jego obawy są prawdziwe. Sprawdzić, czy może nie
pomylił się w rozszyfrowaniu wiadomości. A może to tylko przypadek?
Tysiące myśli kłębiło się na raz
w jego głowie. Jedne biły się między drugimi, przepychając w nieustannym korku,
który dożął do... pustki. Gray otworzył usta niezdolny, by wydobyć z siebie
choćby jedno, nawet najmniejsze słowo. Jego serce pękło, gdy dym nie malał.
Podnieś się!, wrzasnął na
siebie na siebie w myślach. Ponownie podparł o kamienną ławkę i stanął na
chwiejnych nogach. Pierwszy krok wykonał niepewnie, bał się, że wystarczy
chwila nieuwagi i znów upadnie. Trzymał się starych ścian kamienic, łapiąc za
każde zagłębienie i idąc przed siebie w nasłuchiwaniu krzyków, które dobiegały
w okolic kawiarni.
— Nie — zdołał w końcu
wycharczeć. — Nie, tylko nie...
Tabliczka z napisem „Fairy
Tail" runęła o chodnik, roztrzaskując się w pół. Ogień zionął ku górze,
gdy strażacy próbowali podejść bliżej. Dach załamał się i gruzy zasypały
płomienie, jednak te po chwilki znów zajęły resztki budynku.
— Proszę odejść, natychmiast! —
rozkazał gapiom strażak. — Prosimy odejść, tu jest niebezpiecznie.
Gray odsunął się trzy kroki w
tył, odruchowo, bez żadnego zastanowienia. Wzrok utkwił między szalejącymi
nienaturalnie płomieniami, z którymi strażacy nie umieli sobie poradzić, więc
kolejne budynki z kamienicy zostały ewakuowane. Wśród krzyków były jęki. Wśród
jęków jedynie rozpacz. Jedynie Gray stał i patrzył, nie wydając ani jednego
dźwięku, nie płacząc, nawet nie żaląc. Serce mu już dawno pękło, kiedy patrzył,
jak jego dom ginął w płomieniach.
Fairy Tail umierało.
Dawne uśmiechy, które utknęły w
czterech ścianach, krzyczały z nienawiści. Gray żegnał je w długim milczeniu.
Zdjęcia, pamiątki rodzinne, ostatnią figurkę z wycieczki na wieżę, ulubioną
koszulkę... wszystko pochłaniał ogień.
Nie taki był plan. Nie tego się
spodziewał, gdy pozwolił zostać Amelii na parę dni. Śniło mu się, miał
koszmary, bał się, a z jednej strony przerażająca ulga odciążyła jego serce.
Obowiązek, element, którzy trzymał go kurczowo przy sobie, przy Magnolii,
właśnie niknął w jego oczach. Najcudowniejsza wymówka na to, by nigdy nie
opuszczać tego miasta, płonęła... i zanosiło się na to, że nic z niej nie
zostanie.
— Lepiej stąd znikaj — usłyszał
za sobą słaby głos.
Gray poczuł, jak ktoś chwyta go
w nadgarstku i zaczyna ciągnąć w stronę parku. Podążył za mężczyzną, nie
opierał się, nawet nie miał sił odezwać. Posłusznie biegł we wskazanych
kierunku, czasami tylko oglądając się za siebie — gdzie wzbijały się do nieba
czarne chmury dymu. Kolejna straż pożarna nadjechała pod kawiarnię.
— Nie oglądaj się! — mężczyzna
znów go skarcił.
Zmrużył oczy. Swąd dymy był
silny, denerwujący, ale jednocześnie kojący.
Wszystko już zniknęło.
Gray zatrzymał się. Szarpnął
mężczyznę za rękę, zmuszając do rozmowy na parkingu. Jeden z samochodów
wyjechał ze swojego miejsca, więc musieli odsunąć się na bok — prawie pod
zamkniętą na czas jesienno—zimowy lodziarnię. Gray z początku nie poznał
człowieka, który zabrał go spod kawiarni, ale kiedy zauważył przecinającą twarz
bliznę, momentalnie przypomniał sobie o Jellalu.
Puścił mężczyznę i załamał ręce
z bezsilności. Jellal przeszukał kieszenie, po czym podał Grayowi chusteczkę.
Zamrugał kilka razy ze zdziwienia, przyglądając się zwyczajnej chusteczce z
paczki z taniego sklepu. Wziął ją ostrożnie i powoli, kiedy powoli widział
przed oczami mazaki. Świat przed nim stawał się niewyraźny. Nawet twarz Jellala
było trudno rozpoznać.
— Płaczesz — podpowiedział mu.
— Płaczę... — powtórzył
niepewnie. Palcem roztarł kilka łez, które akurat płynęły po jego policzku. —
Nie, wy chyba żartujecie.... — Zaśmiał się. — Nie, Jellal, coś nie tak...
Nie... Chyba... Chyba... Fairy Tail płonęło, czy tylko mi się zdawało. Coś mi
się pomyliło? Bo jakoś... Bo jakoś... — Położył dłoń na piersi. W sercu poczuł
jakby ucisk, który z każdą chwilą bolał coraz mocniej. — Jellal, ja się
pomyliłem, bo jest mi lżej. Ja...
Jellal położył dłoń na ramieniu
Graya. Po chwili jednak przytulił do siebie chłopaka. Gray w pierwszej chwili
wyrwał się z uścisku. Odsunął kawałek, lecz zachwiał, natrafiając na nierówno
ułożone kostki. Upadł na środek miejsca parkingowego.
— Przepraszam — wyszeptał
Jellal. — Nie spodziewaliśmy się, że ona to zrobi.
— Zrobi?
— Posunęła się za daleko.
— Kto?
— Powstrzymamy ją — obiecał
Jellal.
— Jak?
— Istnieje tylko jeden sposób.
— Ona...
— Posunęła się...
—... za daleko — dokończył za
niego Jellal, ale nie były to słowa, których nie zamierzał użyć.
Wszystko się zgadzało. Amelia
nie przybyła tu pojednać się z synem, tylko zniszczyć Acnologię. Fairy Tail
stało na drodze. Gray zdawał sobie sprawę, że jeśli teraz się spóźni, Natsu mu
nie uwierzy. Matka wymyśli jakąś opowieść o ostrzeżeniu od Acnologii i w końcu
Natsu podda się zemście. — bez zawahania, bez wątpliwości i bez skrupułów.
— Muszę zadzwonić do Natsu —
powiedział szybko, nawet nie był pewien, czy Jellal go zrozumiał.
Wyciągnął telefon z kieszeni i
zadzwonił — w duchu dziękował złym nawykom i uzależnieniu od komórki. Gdyby
tylko raz jej nie zabrał, straciłby ostatnią szansę na to, by pomóc Natsu.
Jednak mimo nadziei, Natsu nie odbierał — w końcu włączyła się automatyczna
sekretarka.
— Kurwa — wysyczał zajadle. —
Wiesz, gdzie może być Natsu? Mów mi natychmiast! — Odruchowo szarpnął Jellala
za kołnierz koszuli. — Mów, bo przestanę z wami współpracować. Wystarczy tej
gadki. Wystarczy. Powstrzymam go. Zabiję Amelię na jego oczach...
Usłyszał za sobą trąbienie.
Puścił Jellala i odsunął się na bok, robiąc miejsce autu, które zaparkowało
tyłem do chodnika. Przeprosił kierowcę.
— Wiem, gdzie jest Natsu —
wyjaśnił ostrożnie Jellal.
— No, gdzie?
— Oczywiście, że poszedł
uratować Lucy, ale tobie nie wolno.
— Nie wolno? To jakieś żarty?
— DCM...
— Co to? — zdziwił się Gray.
Nie podobała mu się ciężkie powietrze, które stopniowo gromadziło się wokół
Jellala.
Mężczyzna stał się dziwny. Gray
miał również wrażenie, że park jakoś opustoszał. Nikt nie przechodził obok
głównej bramy, a jakaś barierka pojawiła się przy wjeździe na parking.
— Jellal?
— Pani doktor powiedziała, że
nic ci się nie stanie — ciągnął dalej Jellal. — To tylko dichlorometan.
— Po co?
Gray zadrżał ze strachu.
— To nie chloroform — dodał
jeszcze cienkim głosem. Brzmiał, jakby zawiódł się sobą mocniej niż
kiedykolwiek w życiu.
Gray nie zdążył nawet wziąć
wdechu, gdy nagle ktoś pochwycił go od tyłu, przykładając szmatkę do ust.
Nieświadomie odetchnął, w moment zaczęło mu się kręcić w głowie. Ciało stało
się wiotkie, bez sił. Zauważył tylko, że Jellal podbiegł do niego, nim upadł.
Zapiszczało mu w głowie. Próbował się uderzyć, odzyskać przytomność, ale
ciemność pochłonęła go, nim zdążył poruszyć dłonią.
[Pozory czasem mylą] Rozdział 53 Odejdź, kiedy nie jest jeszcze za późno
[BAEL] #23
ELIOT
Eliota obudziło wycie.
Zerwał się na równe nogi i
rozejrzał wokoło, nasłuchując, skąd dobiega nawoływanie zwierzęcia. Ominął trzy
krzaki, na których kątem oka dostrzegł niespotykane dotąd oznaczenia. Zatrzymał
się dopiero przy drzewie — widniał na nim numer, a przynajmniej tak Eliot
podejrzewał, bo był to zapis kreskowy. Słyszał o nim niewiele. Część zapamiętał
z lekcji historii, choć kilka tematów zawsze sprytnie omijano, zastępując je
wiedzą z dziejów starożytnych, o których nikt nie zamierzał pamiętać. Z kolei
wydarzenia, kultura na krótko przed zamknięciem granic została zamknięta wraz z
ludźmi w kopule domysłów i teorii. Eliot jedynie przeczytał w ramach
ciekawostki, że w czasach sprzed MURu stosowano numerologię rzymską, zaraz obok
arabskiej. Nie potrafił jej jednak odczytać.
[Pozory czasem mylą] Rozdział 52 Ucz się, jeśli popełniasz błędy
Kilka osób rozeszło się na bok. Nawet puszczono Lucy. Wstała od razu, nie marnując szansy, jaką ją dano. Pobiegła przez siebie. Przepchnęła się przez tłum i wpadła w czyjeś ramiona, kobiece, wąskie, ale za to ciepłe. Dziewczyna nałożyła na nią kurtkę i przykrywał twarz kapturem w tym samym momencie, kiedy po policzkach Lucy spłynęły łzy.
— Uciekajmy — usłyszała.
[One-shot Fairy Tail Nalu] Z gorąca i z zimna +18
[Obyś wiecznie czekał] SPIS TREŚCI planowane
[Pozory czasem mylą] Rozdział 51 Śmiej się, kiedy jesteś szczęśliwy
LUCY
Lucy
wypakowała z torby wszystkie podręczniki i zeszyty, jakie tego dnia wzięła na
zajęcia. Podniosła je wszystkie na raz, a potem rzuciła na biurko. Huk rozniósł
się po całej sali. Pozostali uczniowie zamarli na moment, część spojrzeń
skierowała się ku Lucy. Jakaś osoba fuknęła, inny zaśmiał się złośliwie,
wskazując palcem w stronę Lucy, ale większość osób posłusznie wróciła na swoje
miejsca.
[BAEL] #22
Barry odsunął dłoń. Kluczył
nikł nawet w jego małej dłoni. Miał krótkie palce, czasami Eliot nabijał się,
że wyglądały jak u kobiety. Zaśmiał się na myśl, co przyjaciel powiedziałby w
tej sytuacji. Jednak w tym momencie jego tutaj nie było. Mógł oddać klucz,
pozbyć się problemu, ale… wtedy zrezygnowałby z jedynej szansy na poznanie Alby
lepiej.
[Blogger] To zaczyna mnie wkurzać...
[BAEL] #21
Barry obudził się przed
zachodem słońca. Zegar na ręce wskazywał godzinę siódmą trzydzieści, a według
prognozy zostało jeszcze pół godziny do zmierzchu. Obawiał się jednak, że po
raz kolejny rząd pomylił się co do pogody. W pomieszczeniu, w którym się
znalazł, panowała całkowita ciemność. Podziemia zostały zakazane po trzęsieniu
ziemi sprzed kilkunastu lat, nawet podpiwniczenia zalano betonem, a na każdego,
kto wykopał na własną rękę piwnicę, nakładano wysokie kary. Po paru latach nikt
nie odważył się sprzeciwić przepisom.
[Pozory czasem mylą] Rozdział 50 Płacz, kiedy chcesz
[One-shot Miraculous Adrienette] Ostatni bal zakochanych
[Praca] ~ czyli życie od poniedziałku do... poniedziałku
[BAEL] #20
Eliot
rozwarł usta, ale już nie padło z nich ani jedne słowo. Po chwili zacisnął je
nawet w wąską linijkę i skulił się ze wstydu. Wyszeptał ciche „przepraszam”, nie
zdobywając się na nic więcej. Eliot musiał wiedzieć, co ich czeka, jeśli
spróbują. Poza tym, co ich tak naprawdę czekało na zewnątrz, jeśli wyjdą bez
przygotowania, środków.
[Pozory czasem mylą] Rozdział 49 Ratuj, nim odejdzie
[Pozory czasem mylą] Rozdział 48 Uciekaj, póki nie jest za późno
[BAEL] #19
[Pozory czasem mylą] Rozdział 47 Śpiewaj, jeśli potrafisz
Lucy
uciekła za drzwi, a Loki podążył za nią, nadal nic się nie odzywając. Oboje
pomachali do Levy i Gajeela, po czym wyszli, zostawiając dziwne wrażenie. Jakby
przyszli tu z konkretnym celem i wyszli, osiągając go…
—
Lucy robi się coraz to dziwniejsza — zauważył Gajeela, obejmując Levy w pasie. —
Bardziej dziwna niż dziwna, bo zawsze była dziwna.
—
Co masz na myśli?
[Pozory czasem mylą] Rozdział 46 Wstań, jeśli potrafisz
LEVY
Przestąpiła
z nogi na nogę, oglądając się dokładnie w wąskim lustrze, które wisiało w
przedpokoju, tuż obok szafy wypchanej starymi futrami ojca. Okręciła kilka
razy, sprawdzając, jak sukienka kręci się wraz z nią, a potem zatrzymała się i uśmiechnęła
ciepło, gotowa na pierwszą w życiu randkę. Nałożyła na siebie ciepłą kurtkę,
ale glany już sobie nie podarowała. Czarne klipsy zacisnęła na uszach.
Podejrzewała, że zdejmie je, zanim zdąży się pochwalić wyglądem, ale może uda
jej się przetrwać w tym mrozie bez czapki dłużej, niż przewidywała.
[BAEL] #18
[Ałtoreczka gada] Dlaczego tylko dwa rozdziały w tygodniu?
[Pozory czasem mylą] Rozdział 45 Jeśli nienawidzisz, to bądź szczery
Gray
szarpnął za łańcuch, którym przykuli go do ściany. Pociągnął raz, potem drugi,
aż w końcu okowy wysunęły się spod jego palców raniąc pokrytą bąblami skórę.
Wrzasnął z bólu i poleciał na chłodną podłogę. Z sufitu kapała woda, prosto na
jego głowę. Zmrużył oczy, ale szybko otrząsnął się, kiedy znów zachciało mu się
spać.
[One-shot Miraculous] PLAGG ŚPIEWA
— Camembert, camembert, to jest mój ukochany ser — zaczął śpiewać Plagg. — Nic bez serka nie ma serca, bo ser kocham ponad wszystkich. Czy to obiad, czy śniadanie, camembert znajdzie się jako smaczne danie. Czy to misja, czy dzień wolny, camembert jest zawsze dobry! I w kawałku, i ten mały, ja camembert wchłonę cały. Teraz śpiewam dla Adriena, bo ser wrednie mi zabiera. Myśli, że śpiew przetrwa mój w pełni, ale… — Uśmiechnął się. — Nie da rady, nie da rady! Ten nasz Adrien mały! Ten nasz Adrien mały!
— Dajcie mi już umrzeć… — powiedział Adrien, wkładając zatyczki do uszu i chowając się pod poduszką.
[One-shot Miraculous] TO IDIOCI...
Plagg wyrwał kawałek z camemberta i zamarł z serkiem położonym na płaskiej łapce. Otworzył szeroko pyszczek i spojrzał obojętnie na Tiki, której wzrok był taki sam.
— Ci idioci to idioci — stwierdził, patrząc na Marinette i Adriena. — Myślisz, że do końca świata wyznają sobie miłość?
— Nie jestem pewna — odparła Tiki. — Na czym stanęło?
— Dzieciak wierzy, że Biedronka kocha Lukę i Czarnego Kota. A jak u ciebie?
— Podpisała się tym razem.
— To jakiś postęp.
— Minął rok od Walentynek.
— Dlatego mówię, że może do końca świata uda im się.
Tiki westchnęła, a potem kontynuowała rozmowę:
— Przynajmniej w miarę normalnie umieją rozmawiać.
— Proszę o definicję „normalnie”?
— Normalnie, jak na nich.
— To zmienia postać rzeczy — zauważył Plagg. — Może uda im się, jak wyznają o sobie prawdę?
— Wątpię.
— Szczerze? — Zjadł ser. — Ja też. To idioci. Dwaj cudowni idioci…
[BAEL] #17
[Pozory czasem mylą] Rozdział 44 Jeśli się mylisz, to znajdź swoją pomyłkę
GRAY
Gray
zakopał zwłoki kotka i posypał wierzch kopca nasionkami jakiś kwiatów.
Westchnął ciężko, trochę ze zmęczenia fizycznego, trochę z psychicznego. Czarne
chmury zawisły nad Magnolią, a cień ciężkich, mrocznych nocy zbliżał się wraz z
pierwszymi przymrozkami, które zapowiadali w radiu. Już czuł nadchodzące zimno.
Kiedy w październiku nakładał rękawiczki? Jeszcze w tamtym roku do listopada
chodził w krótkim rękawku, a teraz Erza już truła mu dupę, gdy nie chciał
założyć cieplejszej bluzy. Och, jak nienawidził zbyt wielu warstw ubioru. Ale z
Erzą się nie dyskutowało.
Przykucnął
nad grobem Szczęściarza i pomodlił się cicho. To tylko zwierzę, powtarzał sobie w myślach, ale nic nie było
wstanie go do tego przekonać. Szczęściarz był kimś więcej niż tylko pupilkiem,
już dawno stał się członkiem rodziny, którego kochali całym sercem, a
szczególnie Natsu. Twierdził, że Szczęściarz przynosi mu prawdziwe szczęście i
że znalazł je, gdy znalazł kociaka. Wspominał również o dawnym koledze, którego
poznał jeszcze Crocus, krótko po śmierci matki. Wszyscy nazywali go Happy, jako
że uwielbiał przebierać się za klauna i odwiedzać oddział dziecięcy w szpitalu.
Nigdy nie brał za to pieniędzy, nigdy się nie skarżył, choć był podobno biedny
jak mysz kościelna. Naprawił dla Natsu szalik, jedyny prezent, który miał po
ojcu. Porozmawiał z nim, kiedy został na świecie sam, ale potem wrócił do
Magnolii po zemstę i już od tamtej pory się nie widzieli.
Gray
wrócił do środka. W kawiarni wrzało od klientów. W te chłodne dni wiele osób
kochało wstępować do nich na słynną alkoholową kawę, która rozgrzewała w moment
schłodzone ciało, a na dodatek smakowała wybornie. Nie zamierzał jednak
uczestniczyć w tym zgromadzeniu. Dzisiaj wolał sobie zrobić wolne.
Wrócił
na górę. Włożył do mikrofali jakieś gołąbki i na szybko je odgrzał. Posypał
wierzch trochę solą i zamknął się w salonie, w ciszy i spokoju, a przynajmniej
taką miał nadzieję. Niestety chwilę później, dosłownie po tym, jak rozsiadł się
wygodnie, do środka weszła Erza. Oczy miała czerwone, pewnie płakała całą noc.
Znowu.
—
Gołąbki? — spytała.
—
Gołąbki — odpowiedział. — Zakopałem Szczęściarza.
—
Wiem, dziękuję. Natsu nie dałby rady. Ja też nie. W ogóle Natsu jest załamany.
Chciał tylko pomóc Lucy, nawet zadzwonił do jej matki. Jestem z niego dumna,
ale… ale nadal mam wrażenie, że…
—…
nie tak to powinno wyglądać? — upewnił się.
—
Dokładnie. No kurcze, atak w biały dzień? Strzelanie w centrum? Na starówce?
Morderstwo? To jest chore.
—
Dokładnie i co z tego? Czy coś na to możemy poradzić? — Wzruszył ramionami. —
Jasne, że nie. Będziemy żyć sobie dalej, aż…
—…
nas się pozbędą? — tym razem Erza za niego dokończyła.
—
Dokładnie — wymruczał. — Dlatego jem gołąbki. Jeśli to mój ostatni posiłek, to
warto, żebym go zjadł.
—
Nawet tak nie żartuj. — Trzepnęła Graya od tyłu w głowę. — Jeszcze to
przyniesie nieszczęście.
—
Tak, jeszcze żeby słowa kiedyś komuś zaszkodziły. Na pewno od tego coś mi się
stanie. — Wsunął do buzi kolejny kawałek gołąbka. — Nie pracujesz dzisiaj?
—
Nie mam sił — powiedziała słabym głosem.
Erza
nalała do szklanki wody, prosto z kranu i wyciągnęła z pojemniczka na
codziennie lekarstwa dwie tabletki. Połknęła je na raz, a potem popiła wodą.
Skrzywiła się, gdy w końcu przeszły jej przez gardło. Potem usiadła,
przytrzymując się za głowę, jakby bolała ją od dłuższego czasu, co zresztą nie
zdziwiłoby Graya.
Odłożył
talerz i stanął za fotelem, na którym siedziała Erza. Włożył rękę w suche
włosy, powoli masując głowę Erzę. Uśmiechnęła się z zadowolenia, a ten uśmiech
był wszystkim, czego Gray potrzebował w nagrodę za dobry uczynek.
—
Jestem zmęczona — przyznała w końcu. — Myślałam, że dam sobie radę, ale chyba
nie. To był zły miesiąc, nie mamy więcej pieniędzy. Dodatkowo wszystko po kolei
się chrzani.
—
Jak bardzo nie mamy pieniędzy? — spytał wprost Gray.
—
Brakuje nam na spłatę części długu — wyznała szybko, nie dając ani sobie, ani
Grayowi przygotować się na odpowiedź.
Gray
odsunął się chwiejnym krokiem, wzrokiem błądząc po całym pokoju. Zrobiło mu się
duszno, jakby ktoś nagle zamknął go w ciasnym, ciemnym pomieszczeniu i tam
zostawił. Podbiegł do okna i otworzył je na szerz, chwytając wdech chłodnego
powietrza, które w tym momencie było dla niego jedynym ratunkiem. Inaczej
zemdlałby, udusił się. Z trudem utrzymywał się na słabych nogach, a żółć prawie
już podeszła mu do gardła.
Obejrzał
się przez ramię. Erza siedziała, przy okazji zajadając się gołąbkami, ostatnim
posiłkiem, z którego jeszcze chwilę temu raczył sobie żartować. Teraz wszystko
się skomplikowało. Nie dadzą rady, skoro Erza wydała ten a nie inny werdykt.
Nie uda im się przetrwać do kolejnego miesiąca.
—
Może zadzwonimy do Lucy? — zaproponowała Erza.
—
Lu… — zaczął, odruchowo chcąc odtrącić pomysł, ale wtedy pomyślał, że to
faktycznie ich jedyna szansa. — Pogadam z nią.
Erza
zmarszczyła czoło ze zdziwienia.
—
Co?! — krzyknęła. — Nie, nie, nie i jeszcze raz nie, ja to zrobię. Ja jestem
odpowiedzialna za tę rodzinę.
—
Tak, to cudownie, ale padasz ze zmęczenia, a ja nie mam zamiaru patrzeć jak
doprowadzasz się do granic możliwości. Erza… — położył dłoń na ramieniu
dziewczyny — za dużo na siebie wzięłaś.
—
A kto inny weźmie?! — żachnęła się. — Tylko ja tu nie mam z kimś problemów.
—
Erza… A Jellal?
Wzdrygnęła
się za dźwięk tego imienia. Zmieszana odwróciła wzrok od Graya, uczepiając się
telewizora, na którym leciały póki co same reklamy. Wyłączył telewizor, aby nie
pozwolić Erzie uciec od odpowiedzi.
—
Nie dajesz już rady — powtórzył jej, tym razem bardziej stanowczo.
—
Nie daję rady — przyznała, ku zaskoczeniu chłopaka. — Oczywiście, że nie daję,
ale kto inny da.
—
Porozmawiam z Lucy — zapewnił ją. — Pewnie zaraz kończy lekcje. Przy okazji
skoczę po Lisannę. Przypilnuję ją — mówił po kolei, aby w końcu ją przekonać.
Erza
nie wydawała się jednak zadowolona z pomysłu. Burknęła coś pod nosem, a potem
oddała Grayowi kluczyki do samochodu. Zadowolony podrzucił je do góry, złapał i
poleciał do samochodu. Zaparkowali tym razem przy samej kawiarni, więc wyskoczył
w samej bluzie, nie martwiąc się o kurtkę. Wskoczył do samochodu i od razu
włączył grzanie, choć w środku i tak było zimniej niż powinno. Rozejrzał się po
oknach, zauważył, że prawe z tyłu jest lekko uchyliło. Zmarszczył czoło i
wysyczał zajadle:
—
Mirajane.
Zawsze
jej było gorąco, nawet gdy powinno być zimno.
Odpalił
silnik i szybko przymknął okno. Od razy zrobiło się cieplej. Poprawił fotel,
oczywiście, że Erza uwielbiała jeździć niemal na płasko. Gray zdecydowanie
preferował, gdy siedział prostopadle do fotela.
Sprawdził
jeszcze czy ma prawo jazdy i resztę dokumentów. Ubezpieczenie raczej zapłacił,
na przegląd sam jechał dwa miesiące temu, punktów karnych nie zdążył żadnych
złapać i nadal nie zamierzał. Ostrożna jazda przede wszystkim. Przepisowa.
Nawet jeśli większość kierowców miała pluć na niego będzie jechał zgodnie z
przepisami.
Wyjechał
z parkingu.
Ulice
Magnolii zaczęły się zakorkowywać, choć dobiegała dopiero druga. Sklep w
centrum aż pękał od klientów, a parking był zapchany samochodami aż po brzegi.
Ulica Kwiatowa również nie wyglądała najlepiej, dlatego od razu skręcił w
kierunku obwodnicy. Trochę minie się z celem, ale podejrzewał, że i tak
wcześniej dojedzie na miejsce.
—
O, radio — przypomniał sobie, szukając stacji Magnolii. Złapał ją.
Z
głośników poleciała jakaś piosenka, ballada. Nie kojarzył wykonawcy, ale gdzieś
słyszał o nowej gwieździe, która podbija rynek zagraniczny. Ech, zdecydowanie
wolał utwory z ubiegłego stulecia. Miały w sobie klimat, nutkę prawdziwej
sztuki — w przeciwieństwie do dzisiejszego bełkotu do dobrej zabawy. Mimo to
piosenka umiliła mu podróż. Nie zdał sobie sprawy kiedy dotarł pod szkołę.
Zaparkował przy murze, na chodniku i wysiadł, od razu żałując, że nie wziął ze
sobą kurtki. Nie było zimno, a cholernie, strasznie zimno, które przeszywało go
aż do kości.
Wrócił
do ciepłego wnętrza samochodu i stamtąd zaczął wyglądać Lucy i Lisanny.
Pierwsi
uczniowie wyszli. Znał całą dzieciarnię. W Magnolii mało kto się nie znał, a
gdy prowadziło się kawiarnię w centrum, to już nikt nie mógł się ukryć przed
ciekawskim spojrzeniem Erzy.
Dostrzegł
Lisannę. Otworzył okno i krzyknął do niej. Odwróciła się i szybko pobiegła do
samochodu. Wskoczyła do środka również szybko jak Gray, ocierając zziębnięte
ręce.
—
Co tu robisz? — spytała ostro.
—
Przybyłem cię odebrać i porozmawiać Lucy — wyznał, nie odrywając wzroku od
bramy.
—
To się spóźniłeś. Już sobie poszła. I co niby od niej chciałeś?
—
Nieważne — mruknął pod nosem. — A ty co dzisiaj nie w humorze?
Lisanna
odfuknęła.
—
Żartujesz sobie? Posłała mnie do dyrektora! Miałam się z nią spotkać w sali
gimnastycznej. Nie tylko nie przyszła, ale potem zostałam oskarżona o
zniszczenie jej ławki. Żebym to akurat jej ławką się przejmowa. Nie wiem, kto
to zrobił, ale nie ja.
—
Serio? — Gray niekoniecznie jej uwierzył. — Ostatnio…
—
To wina Natsu, nie Lucy. Jestem zła na niego, nie na nią, jakoś tak. Wiem, że
próbuje trzymać się od nas z daleka, tylko jej to nie wychodzi.
—
Niemal się wzruszyłem. Myślałem, że będziesz próbować…
—
Chciałam — przerwała mu. — Naprawdę chciałam, ale gdybym spróbowała cokolwiek
jej zrobić, to Acnologia zemściłby się na nas. Nie mogę pozwolić, by skrzywdził
siostrę Mirajane. Nie ją… Aż taka głupia nie jestem.
Gray
spojrzał na nią krzywo. Była głupia, jeszcze głupsza niż sądziła, ale mówienie
jej tego nic nie zmieni. Już zdążył się przyzwyczaić, że Lisanna była kochaną
siostrzyczką Mirajane, więc nic nie można jej zrobić.
—
Powiedz, jeśli masz coś do powiedzenia — odfuknęła Lisanna, marszcząc czoło ze
złości.
—
Nic — mruknął, a potem, kiedy brama szkolna się zamknęła, uruchomił samochód i
odjechał.
Lisanna
oparła się na fotelu i obrażona założyła ręce na piersi, a jej mina sugerowała,
że i tak poskarży się Mirajane. Gray westchnął. Siostra siostrą, ale Lisanna
już dawno zasłużyła na porządne lanie. Gdyby tylko Erza nie była tak zmęczona,
może wtedy inaczej by ją potraktowała.
—
Chcę do centrum handlowego — odparła nagle.
—
A skąd niby będziesz miała pieniądze, żeby coś sobie kupić? — spytał szczerze
zaciekawiony tym, dlaczego tak nagle Lisannie zachciało się zakupów.
—
Ano mam…
Gray
zatrzymał samochód z piskiem opon pośrodku drogi. Auto za nim z trudem
zahamowało, a jeszcze kolejne musiało zmienić szybko pas. Rozległo się donośne
trąbienie. Gray wysiadł i wrzasnął na pozostałych kierowców, potem zatrzasnął
za sobą drzwi i spojrzał gniewnie na Lisannę. Zadrżała ze strachu i pomału
odsunęła się od Graya.
—
Ccco? — spytała niepewnie.
—
Co? — zdziwił się. — Ty się mnie jeszcze oto pytasz? Skąd ty niby masz
pieniądze, gadaj! Ledwo Erza zamknęła budżet, nie mamy kasy, żeby oddać część
Acnologii, a ty pierniczysz o jakiś zakupach?
—
To nie wasze pieniądze…
—
NASZE! Kiedy ty sobie latałaś z Natsu podpalać sklepy, to my zajmowaliśmy się
kawiarnią. Sprzątamy, obsługujemy gości, harujemy czasem jak woły, a ty… Ty….
Ty… chodzisz sobie na zakupy? — wysyczał zajadle. — Czy ty zwariowałaś?
—
Nie, mam prawo do przyjemności. — Rozejrzała się po samochodzie, unikając wzroku
Graya. — Poza tym to moje pieniądze, nie twoje, nie kawiarni. Mam prawo robić z
nimi, co tylko mi się podoba.
—
Wysiadaj — wycharczał z trudem Gray.
—
Co… — Wyjrzała za okno. Znajdowali się daleko od centrum, daleko od kawiarni. —
Ja…
—
Wysiadaj! — ryknął. — Wysiadaj albo sam cię wyrzucę. Wynocha. Spierdalaj!
Rozpiął
pasy. Przyklęknął i otworzył drzwi od strony pasażera. Zaczął pchać Lisannę,
choć ta się opierała, żeby tylko nie wysiąść. Gray jednak złapał ją za rękę, w
nadgarstku. Krzyknęła z bólu, gdy ścisnął ją za mocno. Wyrywała się, ale Gray
trzymał ją, aż nagle puścił. Lisanna poleciała do tyłu. Wypadła z samochodu,
wprost na chodnik.
—
Nie… — zaczęła, ale Gray zatrzasnął drzwi i odjechał z piskiem opon,
zostawiając ją daleko za sobą.
Przejechał
na czerwonym świetle i zaczął pędzić dalej, mijając kolejne ulice Magnolii, ale
tylko te, które znajdowały się daleko od kawiarni. Łzy zaczęły spływać po jego
policzkach. Męczył się z oddechem. W końcu przestał widzieć, co znajduje się
przed nim. Przymknął powieki i znów z piskiem opon zahamował przy osiedlu
biedoty. Oparł się o kierownicę i jęknął, po czym walnął pięścią w deskę
rozdzielczą.
—
Jak ona mogła? To my ciężko pracujemy, to my… Cholera. Cholera. Cholera… —
Resztę zdusił w sobie.
Milczał,
spokojnie nasłuchując rozmów, które dobiegały zza drzwi. Zamknął na zaś
samochód, choć po tym, co zrobił, to wątpił, że przeżyje gniew Mirajane.
Wypchnął Lisannę za drzwi… Pierwszy raz w życiu i może dzięki temu czuł
ogarniającą go satysfakcję. Bo pierwszy raz również sprzeciwił się Fairy Tail i
zasadom, które wspólnie wyznaczyli.
Gray
zaśmiał się gromko.
Jego
telefon zabrzęczał. Wyjął go z kieszeni — dzwoniła Lisanna. Od razu odrzucił
połączenie, a potem rzucił komórkę na fotel obok.
Ktoś
zapukał do niego przez szybę. Spuścił ją. Po drugiej stronie powitał go chłodny
uśmiech Juvii. Stała jako jedyna przy aucie, pozostali gapie gdzieś sobie
poszli. Padał deszcz. Dziewczyna osłaniała się błękitną parasolką w kropki,
która jakoś wyjątkowo pasowała do jej oczu. Juvia zaśmiała się podejrzanie, a
potem włożył rękę do samochodu.
—
Przepraszam — szepnęła.
Gray
poczuł jedynie ukłucie. Jego siły w moment zanikły. Nie zdążył nawet krzyknął,
kiedy osunął się na fotel. Oczy zalała ciemność…
Subskrybuj:
Posty
(
Atom
)